Od tej pory Nowa Zelandia nie będzie nam się kojarzyć wyłącznie z urzekającymi pejzażami z „Władcy pierścieni”. Do polskich księgarń trafiła głośna powieść Nowozelandki, Eleanor Catton, która na długie lata zdominuje literacki krajobraz tego niewielkiego, bo zaledwie czteromilionowego kraju.

W ubiegłym roku w brawurowy sposób wkroczyła Pani do panteonu laureatów niezwykle prestiżowej Nagrody Bookera: jako najmłodsza, bo zaledwie 28-letnia autorka nagrodzonej powieści, która na dodatek okazała się najdłuższym – w polskim przekładzie ponad dziewięćsetstronicowym! – wyróżnionym do tej pory tą nagrodą dziełem. Stała się pani symbolem literatury nowozelandzkiej, a „Wszystko, co lśni” zyskało status  klasycznej powieści nowozelandzkiej.

Nie było to moim zamierzeniem i nie utożsamiam się z tym. Nasza literatura nie ma długiej tradycji. Pierwszą znaną nowozelandzką pisarką była Katherine Mansfield, dwudziestowieczna już autorka, która urodziła się w Nowej Zelandii, ale większość życia spędziła poza nią. Pracując nad „Wszystko, co lśni” czerpałam szeroko z literatur innych krajów. Czytałam wtedy Tołstoja, Dostojewskiego, wiele powieści angielskich: Dickensa czy Thackeraya. Także Flauberta. Wpływ miały na mnie także brytyjskie kryminały.

Nic dziwnego, skoro wątek kryminalny: zaginięcie, a w zasadzie domniemane morderstwo, młodego bogacza z miasta Hokitika, śmierć – w niejasnych okolicznościach – lokalnego pijaka i spekulowana próba samobójcza prostytutki stanowią zawiązanie akcji. A to wszystko, dodajmy, na bardzo szczególnym tle historycznym. Jest rok 1866 i na wyspie wybucha gorączka złota. Polskiemu czytelnikowi, mało obeznanemu z historią Nowej Zelandii, automatycznie nasuwa się skojarzenie z podobną epoką na amerykańskim Dzikim Zachodzie...

Nowozelandzka gorączka złota była późniejsza niż kalifornijska czy australijska. Dzieliło je około dziesięć lat i nasze władze miały czas, by się przygotować. Wprowadzono konieczne procedury, licencje na wydobycie złota, a złotodajne  pola objęto rygorystyczną kontrolą. Gorączka złota oznaczała bezprawie i oszustwa, a władze chciały temu przeciwdziałać. Zdarzało się nawet, że tuszowały informacje o znalezieniu złota. Gdy myślimy o amerykańskiej gorączce złota, pierwszy obraz, który pojawia się nam przed oczami, to chaotyczna strzelanina w miasteczku, a potem odjazd grupy jeźdźców w promieniach zachodzącego słońca... Stereotyp. W Nowej Zelandii było inaczej. Owszem, wzrosła przestępczość, ale polegała ona przede wszystkim na unikaniu podatków, kradzieżach, poszukiwaniu złota bez licencji. A morderstwa? Nie były takie częste. Przyczyną zgonów było przede wszystkim wycieńczenie albo utonięcie.

Elementem mitologii Dzikiego Wschodu są Indianie i ich brutalna eksterminacja. W Nowej Zelandii rdzennymi mieszkańcami byli Maorysi...

Różnica jest zasadnicza. Maorysi i Brytyjczycy podpisali traktat, który dał początek Nowej Zelandii. Nasz kraj – co rzadkie w historii – powstał w wyniku porozumienia między przybyłymi z zewnątrz osadnikami a autochtonami. U samych źródeł jesteśmy społeczeństwem wielokulturowym.

Ten narodowy konglomerat i tygiel kultur pięknie oddaje pani w książce. Bohaterzy przybyli tu z całego świata, nie tylko z Korony Brytyjskiej. Urzędnik sądowy, Aubert Gascoigne pochodzi z Paryża, dziennikarz i wydawca gazety Benjamin Löwenthal to Żyd pochodzący z Hanoweru, przetapiacz złota Quee Long - Chińczyk, George Shepard, naczelnik więzienia, przybył tu z Australii... i tak dalej, nie wspominając Maorysa Rau Tauwhare. Mamy w tej książce niezwykle realistyczny i doskonale udokumentowany obraz miasta, jego przekrój, opis kształtowania się struktur społecznych, politycznych, gospodarczych. Jak zbierała pani materiały do książki?

Pierwszym źródłem informacji były książki historyczne opisujące tę epokę w dziejach Nowej Zelandii. Ogólne, a także monograficznie ujmujące temat, jak te poświęcone gorączce złota. Drugie źródło to ówczesne gazety, która dają fantastyczny wgląd w życie codzienne. Można się z nich dowiedzieć, ile kosztował posiłek w restauracji, co stanowiło przedmiot ożywionych rozmów, jakimi skandalami emocjonowała się opinia publiczna, jakie sprawy omawiano na sądowej wokandzie...

„Wszystko, co lśni” ma też bardzo szczególną strukturę astrologiczną...

Rzeczywiście, posłużyłam się strukturą znaków zodiaku, by zbudować tę powieść. Dwunastu mężczyzn, którzy spotykają się w palarni hotelu „Korona”, odpowiada dwunastu znakom zodiakalnym. Pod tym kątem obmyśliłam ich zawody. Na przykład Byk kojarzy się z pieniędzmi, dlatego w mojej powieści jest nim bankowiec, Charlie Frost. Rak to opiekun, więc powiązany z tym znakiem Edgar Clinch w mojej powieści jest gospodarzem hotelu i opiekuje się gośćmi.

Część pierwsza zaczyna się 27 stycznia 1866 roku. Pisze pani, że Merkury był wtedy w znaku Strzelca. Rzeczywiście?

Tak, wszystkie pozycje gwiazd oraz planet, które podaję w książce, są prawdziwe.

Ta astrologiczna struktura jest bardzo kunsztowna. Nie będziemy ujawniać więcej, by nie psuć czytelnikom przyjemności z lektury. Proszę jednak powiedzieć, skąd czerpała pani wiedzę na ten temat.

Z map nieba, zdjęć, programu Stellarium...

...a wynikiem tego jest powieść, jakiej pod niebem Nowej Zelandii jeszcze nie było.


„Wszystko, co lśni” kupisz na empik.com tutaj.

Fot. (c) Robert Catto