Jeden z bardziej doświadczonych i cenionych warszawskich raperów powraca z pierwszym od czterech lat solowym albumem „Chi”.

 

Odpocząłeś, nabrałeś świeżego spojrzenia – co więc tym razem, patrząc z perspektywy autora, masz do zaoferowania fanom w porównaniu do swoich wcześniejszych albumów?

Nigdy nie szukałem jakichś specjalnych eksperymentów. Chyba tylko „Człowiek, który chciał ukraść alfabet” znacznie wyróżnia się stylistycznie spośród moich płyt. A w związku z tym, że pracowałem tu z producentem, który też lubi klasyczne brzmienie, to raczej ludzi nie zaskoczę. Choć na pewno więcej na tej płycie „wesołego Leszka” niż melancholii. Dodam też, że styl produkcji Fawoli przypadł mi do gustu na tyle, że jak tylko skończę grać trasę z tej płyty, to zabiorę się pewnie za następną i nie będzie trzeba na nią czekać dłużej niż dwa lata. 

Wspomniałeś o Fawoli, który jest producentem do tej pory nieznanym. Co sprawiło, że powierzyłeś mu muzykę na całym albumie? Aż tak pozytywnie cię zaskoczył czy szukałeś świeżego spojrzenia z zewnątrz?

Z jednej strony nie chciałem robić płyty z wieloma producentami, by zadbać o większą spójność. Z drugiej - wiele osób szuka teraz nowych brzmień, ja natomiast jestem wielkim fanem samplowanych bitów a on idealnie dopasował się do mojego gustu. Lubi tę samą epokę w rapie, nie jest też młodzikiem, bo ma 28 lat, więc wychował się na podobnych rzeczach jak ja. Poza tym wielu producentów starało się dawać mi bity w takim stylu, w jakim nagrywałem z Noonem i było to wtórne. Tutaj mam sample, ale i fajne nowe spojrzenie – od pierwszego bitu, który usłyszałem wiedziałem, że to właściwy człowiek do zrobienia ze mną płyty. 

Patrząc na spis utworów mam wrażenie, że ten album kręcić będzie się wokół podróży…

To bardzo dobre wrażenie. 

Chodzi o dosłowne ich ujęcie, czy metaforyczne?

W założeniu chciałem oprzeć się o nazwy geograficzne i gdy płyty się posłucha to stanie się jasne, skąd taki pomysł. Dodatkowo przez te dwa lata muzycznego odpoczynku sporo jeździłem. Od zawsze chciałem po prostu ruszyć w świat i dotrzeć do miejsc, które znałem z obrazków i cieszę się, że udało mi się to zrealizować. Widziałem miejsca , w zwiedzenie których nie wierzyłem... Zobaczyć cesarza Japonii to naprawdę wielka frajda.

Sporo jeździłeś również przy okazji grania – jakbyś miał zestawić to wolałbyś podróże koncertowe czy turystyczne?

Obie sytuacje są fantastyczne, ale i zupełnie inne. Podróże koncertowe odbywam z przyjaciółmi, czasem sporym gronem. Możemy pojechać np. na festiwal do Giżycka w trzy samochody i wskoczyć do jeziora w środku nocy. Duża interakcja, dużo zabawy i humoru. Turystycznie lubię jeździć samemu, to całkiem inna specyfika. Chcę się wtedy wyciszyć, odpocząć, odciąć od świata, w którym do załatwienia jest tysiąc spraw. To też jest wyczerpujące i im jestem starszy, tym bardziej to zauważam i tym bardziej potrzebuję spokoju, który trudno znaleźć w mieście.

To trochę pofantazjujmy – jak wyglądałaby twoja wymarzona trasa podróży, złożona z dowolnych pięciu miejsc na świecie?

Na pewno chciałbym pojechać do RPA zobaczyć Kapsztad, polecieć do Nowej Zelandii… Jakieś dziwne wyspy na Pacyfiku byłoby miło odwiedzić, do tego Biegun Południowy. I piąte – północ Kanady, bo to musi być piękne wrażenie jechać 200 na godzinę i nie widzieć żadnych domów ani drutów elektrycznych a wyzwaniem może być niedźwiedź, który wejdzie na drogę lub wielki łoś.

Wracając do Polski – od dobrych paru lat hip-hopowe albumy regularnie okupują czołówki list sprzedaży, także w Empiku. Jak myślisz, dlaczego?

Wielu wykonawców tzw. telewizyjnych to osoby, które nie sprzedają koncertów ani płyt. Hip-hop jest muzyką zaangażowaną, z którą utożsamia się już kolejna generacja i dzieciaki po prostu chcą wydać 30 złotych, żeby płytę posiadać, nawet gdyby miały słuchać muzyki tylko z mp3. Był okres, kiedy sam wydawałem większość pieniędzy na krążki i uważam, że warto trochę poświęcić, by wspierać muzyków, których się ceni.

Co na ten moment nazwałbyś największą siłą polskiego rapu, która pozwala mu trafiać tak szeroko? 10 lat temu mówiło się o bezkompromisowości, buncie, a teraz?

Jeśli chodzi o raperów w moim wieku to trzymanie poziomu, doświadczenie i to, że nie robimy bubli, które naginałyby zaufanie zbudowane lata temu. U młodych wykonawców to siła pokoleniowa, to jak trafiają do rówieśników. Jeśli Sitek może nie wydać nawet jeszcze płyty a mieć pełne sale na koncertach to znaczy, że mówi rzeczy, z którymi wielu się identyfikuje. Ja nie zawsze mogę to czuć, bo to już nie w pełni mój świat, ale autentyczność tego przekazu trafia do młodych.

Wiele osób podkreśla, że na tle rapowej sceny wyróżniasz się poetyckością, dbałością o środki stylistyczne, podejściem bardziej pisarskim…

Bardzo lubię poezję, to piękna umiejętność łączenia słów i w momencie, gdy zaczynałem pisać też chciałem ją posiąść. Owszem, umiałbym pisać prostsze teksty, co czasem mi się zdarza, ale wyznaczyłem sobie kiedyś, że chciałbym w jakiś bardzo estetyczny sposób składać słowa. Dbając o metafory, porównania, paralele, oksymorony… Na nowej płycie mam choćby bardzo poetycko napisany numer o Halinie Poświatowskiej. Od zawsze też dużo czytałem, pochłaniałem książki od kiedy nauczyłem się czytać, więc dbanie o strukturę było dla mnie naturalną sprawą.

Myślałeś kiedyś o zmierzeniu się z książkową formą?

Tak, i myślę, że będzie to dla mnie naturalne przejście. Nie tyle uważam, że rap w wieku 40-45 lat nie ma racji bytu - bo energia weteranów takich jak Public Enemy czy Kurtis Blow wciąż robi wrażenie – co nie wyobrażam sobie siebie samego rapującego, gdy będę miał te 45 lat. Nie wiem jak wyjdzie to przejście do słowa jedynie pisanego, przygotowuję się powoli do wypuszczenia opowiadań… ale też zawsze chciałem to robić, będąc dzieckiem. Najpierw chciałem pisać, potem zachciałem występować i tak się tym zakręciłem, że robię to od kilkunastu lat (śmiech).

Rozmawiał: Mateusz Natali