Czy jesteśmy genetycznie zaprogramowani do pracy w zespole? Na czym polega bycie prawdziwym menedżerem? Czy ekspert musi być arogancki? Dlaczego uczniom wmawia się, że powinni się doskonalić tam, gdzie idzie im najgorzej? Na te i wiele innych pytań odpowiada w książce „Biznes czyli kupa ludzi” Miłosz Brzeziński.

Topowy polski trener i specjalista z zakresu psychologii biznesu przedstawia zbiór esejów, którego celowo nie nazywa poradnikiem. Jak bowiem mówi, woli inspirować, a nie radzić. Do czego ma więc inspirować „Biznes czyli ludzi kupa”? Przede wszystkim do zrozumienia dynamiki zespołu i osiągania w nim wyników ponadprzeciętnych. W każdej grupie zgrzyty i nieporozumienia są nieuniknione. Autor pomaga jednak zrozumieć ich przyczyny i podpowiada jak w tytułowej „ludzi kupie” odnaleźć nić porozumienia prowadzącą do zdrowej i efektywnej współpracy.

Przeczytaj fragment książki „Biznes czyli ludzi kupa” Miłosza Brzezińskiego:

„STRESZCZENIE, CZYLI O CZYM JEST TA KSIĄŻKA

Teza: człowieka stworzyła praca zespołowa. Jeśli źle się czujesz w zespole, a dobrze, gdy pracujesz sam, to jesteś mutantem popromiennym. I trzeba cię wysyłać na szkolenia tak długo, aż zmiękniesz.

Nieprawda!

Miłosz Brzeziński

PIERWSZY WSTĘP, DLA MIŁOŚNIKÓW SZYBKICH KONKRETÓW, CZYLI INDYWIDUALNE KORZYŚCI Z LEKTURY TEJ KSIĄŻKI

Człowiek ma podobno wytłumaczenia na wszystko co robi. Jedno dobrze brzmi, a drugie jest prawdziwe. Podywagujmy. Nie jesteśmy samotnymi wyspami. Cokolwiek w życiu osiągamy, osiągamy z czyjąś pomocą. Od narodzin począwszy. Życie samotne, w rozbudowanym wewnętrznym świecie, powoduje, że znika się ze świata zewnętrznego. A tylko ten świat nie umrze razem z nami. Spędzanie życia wyłącznie wewnątrz własnej głowy jest ewolucyjnie nieprzystosowawcze. Współczesny biznes pokazuje także, że samotnicy nie mają szansy na sukces. Myśliciele zamknięci we własnych głowach muszą wyginąć jak dinozaury, razem z kwiecistymi ogrodami myśli wykreowanych pod beretem. A to się chyba nie opyla. Jakich byś pięknych nie znalazł usprawiedliwień, historii, faktów naukowych czy metafor, by opisać, czemu odcinasz się od ludzi, końcowy fakt jest faktem – tacy jak ty muszą wyginąć. Czyli źle jest być samotnikiem!

Praca zespołowa nie istnieje. Na dziesiątkach szkoleń z budowania zespołu, w błocie, pocie i smarkach uczy się ludzi, że jeśli KAŻDY w zespole włoży masę pracy, to efekt będzie supersynergiczny. I to prawda. Ale jest pewien szkopuł: to nie zadziała. Bo KAŻDY nie wkłada masy pracy! Co innego na fajnym szkoleniu w terenie. Ale w pracy? Większość ludzi w statystycznie wybranym wycinku czasu pracuje… byle jak. Odkłada zadania, szuka najprostszych rozwiązań, ma głowę zajętą czymś innym, zamiata pod dywan.

Nie ma pracy zespołowej, bo jeśli oto nadchodzi chwila, w której kończysz zadanie wymagające od ciebie masy wysiłku, boli cię pupa. To dlatego, że widząc starania reszty, statystycznie przynajmniej jedna osoba, pewnie cię na tym wydyma. Bo po co się starać, kiedy widzę, ile osób się przykłada i oceniam, że do osiągnięcia wymaganego efektu ta energia wystarczy?

-      Nie dało się lepiej?

-      Dało. Ale po co?

Tym się różni perfekcjonizm od bardzo dobrego wykonania zadania. Tego przecież uczą na szkoleniach z zarządzania sobą w czasie.

Dodajmy coś jeszcze. Jeśli zbierzemy członków zespołu i spytamy, ile kto włożył pracy, okaże się, że suma zadeklarowanych wysiłków jest większa niż efekt, jaki został uzyskany. Krótko mówiąc, każdy (z nas!) uważa, że włożył w zadanie więcej, niż faktycznie włożył. Czy to więc w rodzinie, czy w zespole, niekiedy próżne jest licytowanie się, kto więcej się narobił, ponieważ nasz mózg i tak skwapliwie pilnuje opinii, że to właśnie my jesteśmy Człowiekiem z Żelaza. Tak mamy. Fabrycznie.

Nie dość więc, że w codziennej pracy nikt się do fenomenu pracy „zespołowej” nie przykłada cały czas, to nawet nie mamy w mózgu filtrów do dostrzegania „sprawiedliwości biznes-zespołu” i trzeba ją brać na wiarę. Można rzec – praca zespołowa jest w codziennym życiu konstruktem fikcyjnym.

WSTĘP DRUGI DLA MIŁOŚNIKÓW SMAKOWANIA WYRAZÓW JAK ZESPÓŁ STWORZYŁ CZŁOWIEKA

Człowiek to taka istota społeczna. I idealna do pracy w zespole. A jednak jakimś cudem lubimy pracować w spokoju, sami.

Wyobraźmy sobie następującą scenę.

Wersja pierwsza:

Nasi praprzodkowie siedzą na polanie, nieopodal progu jaskini. Iskają się, żują owoce. Jedna samiczka mruczy do drugiej. Trzecia piszczy w kącie. Dwie pierwsze odwracają się w jej kierunku. Dorosły samiec udaje się w pobliskie krzewy i wraca po chwili z dorodną gąsienicą. Rozgląda się czujnie, wzdycha i siada na wygrzanym kamieniu. Młody samiec próbuje wcisnąć się koło niego, ale dostaje na odlew łapą i z piskiem wraca do matki, która zaczyna go iskać. Jedna z samiczek podnosi z ziemi słodką jagodę i niespiesznie ssie ją między zębami. Rozgląda się na prawo i lewo. Patrzy w górę na kołyszące się korony drzew. Dzień jest upalny, po niebie leniwie płyną cumulusy, a wiatr niesie nad polaną drobne pajęcze nici.

I teraz druga wersja:

Grupa małpoludów pochylona nad kupą wysuszonych gałęzi próbuje sklecić prymitywny materac. Przerzucają się pomysłami. Każdy próbuje dodać coś od siebie. Z niewyspanych oczu iskrzy chęć wykonania zadania i zabezpieczenia legowiska na wypadek załamania pogody. Samiec alfa dopuszcza do głosu dwa stare samce, które w ciekawy sposób próbują połączyć cztery patyczki na wzór prymitywnego sklepienia szałasu. Dwójka starszych samic węszy z boku wiatr, zastanawiając, się jaka pogoda będzie za pół roku. W naturalny sposób dochodzi do współzawodnictwa z siłami natury, w którym to współzawodnictwie nasze małpoludy, niczym kierowane jednym umysłem ciało, współpracują, nie wyrywając sobie niczego, szanują swoje prawa i robią długoterminowe plany, ponieważ instynktownie wiedzą, że współpraca popłaca. Wspierają najcichszych i nieśmiałych, są pełni zrozumienia, gdy któryś z małpoludów idzie sobie pospać. Starają się zrozumieć nawet starego samca, który na wszystkich powrzaskuje. On też ma swoje prawa. Bez zbędnej podejrzliwości dopuszczają każdego obcego, który zechce się przyłączyć i przyczynić do postępu w grupie.

I teraz.

Która wersja wydaje ci się bardziej prawdopodobna?

Według standardów biznesowych wyrośliśmy właśnie z tego drugiego wzorca i należy go dalej krzewić. Graffiti naskalne są ponoć dowodem na to, że człowiek uwielbiał polować w grupie. Patyczkowate ludziki rozstawione wokół wypasionych mamutów nie jednego z nas wpędzają w poczucie winy, bo gdzie te czasy, kiedy ludzie byli wszyscy ze sobą tak świetnie zgrani.

„Jak nakazują mi tworzyć coś w grupie, to cofa mi się obiad jeszcze z Pierwszej Komunii, bo wiem, ile to zajmie czasu. Wolę poświęcić dwie noce, zrobić sam i przynajmniej wiem, że będzie ok.”

I znów nie możemy dotrzeć do ideałów szkicowanych na ścianach jaskiń, choć już nasi praprapra… odkryli, że najlepszy pomysł na zdobycie pokarmu to zebrać się w kupę i wykonać normę  zaopatrzeniową plemienia, w biznesie zwaną budżetem albo targetem. Nawet dziś, co hecniejsi mężczyźni powiadają żonom, wychodząc do roboty: „Idę zapolować na mamuta.”

Tak to podobno wyglądało: zespół doskonale skoordynowanych małpoludów zaganiał groźne zwierzęta w misternie skonstruowane pułapki. Następnie dziarsko rzucał się na nie z prymitywnymi narzędziami, by w walce zdobyć pokarm dla żon i dziatwy. Do dziś niby nic się nie zmieniło, oprócz tego, że dzielnością należy się raczej wykazać wobec chorób układu krążenia. I nie jest się małpoludem, a raczej korpoludem. Skomplikujmy sobie nieco to wszystko.”

Kup książkę Miłosza Brzezińskiego już teraz – tutaj.