Były momenty, gdy dałoby się ze mnie wycisnąć stwierdzenie, że „Trans i pół, bejbi” (tłum. Aga Zano) to powieść wybitna, ale były też takie, w których kolejne wykłady Torrey Peters zwyczajnie mnie irytowały. Może i są to wykłady potrzebne, bo doświadczenie osób transpłciowych w literaturze jest nieopowiedziane i przemilczane, zatem potrzebujemy lektur dających szansę osobom spoza społeczności na zrozumienie i dostrzeżenie ich problemów, ale to niekoniecznie tworzy wybitną literaturę. Za to - tak jak w tym przypadku - tworzy literaturę przyzwoitą i społecznie ważną.
Podobną sytuację jeszcze kilkanaście lat temu można było zaobserwować w literaturze „gejowskiej” czy „lesbijskiej”, która pełna była tłumaczenia heterykom na czym polegają nasze problemy i nasz świat. Po tych latach ciężkiej i mozolnej pracy możemy już sobie pozwolić na książki, w których nikt nie dba o to, co pomyślą o nas inni, ani o to, by wyjaśniać im świat. Jak do tej pory się nie nauczyli, to niewiele możemy już zdziałać. Przynajmniej w amerykańskiej rzeczywistości.
Tak choćby narodziła się najlepsza powieść obyczajowa, jaką w tym roku przeczytałem, czyli „Upamiętnienie” Bryana Washingtona (tłum. Maciej Świerkocki). Jej bohaterowie mają - przepraszam osoby o delikatniejszym usposobieniu - wywalone na to, czy komuś się podoba to jak żyją, co robią i kim są. Mogą sobie na to pozwolić, bo żyją już w dość tolerancyjnym społeczeństwie, a na pierwszy plan wysuwają się inne problemy, takie jak kwestie rasy czy dyskryminacji ze względu na pochodzenie. „Upamiętnienie” to powieść postemancypacyjna, a „Trans i pół, bejbi” zdecydowanie emancypacyjna.
I ja nie do końca jestem najlepszym czytelnikiem powieści emancypacyjnych, bo we wszystkich punktach zgadzam się z autorką, bardzo daleko mi do TERFów uważających, że transpłciowe kobiety zagrażają feminizmowi (ba! wzbogacają go!), jest mi wszystko jedno kto kim jest oraz grzecznie akceptuję to, że każdy ma prawo do bycia tym, kim chce. I pytania w rodzaju „czy zatem jak uznam się za dzika, to będziecie mnie traktować jak dzika” uważam zwyczajnie za głupie, zwłaszcza w sytuacji, gdy polscy myśliwi za dzika potrafią uznać każdego, nawet najmniej zdziczałą jednostkę. A to jest właśnie powieść, w której narratorka poświęca bardzo wiele miejsca i czasu na wyjaśnianie tych wszystkich kwestii (tzn. bez dzików i polskich myśliwych, tej zagadki nikt nigdy nie rozwiąże). Na szczęście jest też akcja.
W życiu Amesa ważne są dwie kobiety - Katrina, szefowa z którą ma romans i Reese, była dziewczyna, z którą… najchętniej byłby znowu razem. Sprawę odrobinę komplikuje fakt, że Katrina jest heteroseksualną kobietą, Reese transpłciową, a Ames swego czasu był w procesie tranzycji, z którego to procesu zrezygnował, co oznacza, że poddał się detranzycji. Osoby transpłciowe niekiedy się na to decydują choćby ze względu na macierzyństwo, albo z innych tylko sobie znanych powodów. I właśnie detranzycja jest czymś, czego najbardziej obawiają się transfoby - jak to tak, raz być kobietą, raz mężczyzną? Cispłciowe osoby, które tak myślą, zachowują się jakby fakt, że same są skazane na swój gender, miał zabronić innym podejmowania decyzji o swoim losie.
Wracamy jednak do Amesa i jego związkowych rozterek. Romans z Katriną zaczyna się komplikować razem z wynikiem testu ciążowego. Co teraz? I tu się dzieją rzeczy powiedzmy sobie dość dziwne z punktu widzenia logiki życia do której przywykliśmy - Ames natychmiast opowiada o rozterkach z macierzyństwem Reese, ta proponuje mu, że chętnie by zaangażowała się w wychowywanie dziecka, bo zawsze o tym marzyła, a Katrina choć początkowo oburzona propozycją, zaczyna przychylnie spoglądać na możliwy rodzicielski trójkąt.
Mamy XXI wiek i życia bywają bardzo różnorodne. Pokomplikowały nam się do tej pory dość oczywiste układy i właśnie o tym jest powieść Peters. Akcji dalej opowiadać nie będę i bardzo skracam to, co się dzieje w pierwszych rozdziałach, bo Państwo sobie sami doczytają, a ja nie chcę nadmiernie spoilerować.
Peters zadaje też ważne pytania skierowane do społeczności trans - czy osoba w detranzycji jest wciąż trans? Czy jednak jest mężczyzną? Gdzie przebiega granica między płcią? W sytuacji Amesa bycie mężczyzną wcale nie okazało się takie łatwe, jak przypuszczał. Intelektualne prowokacje, które Państwo znajdą w tej trochę przegadanej powieści są naprawdę ciekawe.
Świetna jest historia-metafora o osieroconych młodych słoniach, które nie miały wzorców wśród starszych zwierząt i zaczęły atakować nosorożce. „(...) połączone koszmarnymi doświadczeniami i żałobą, zaczęły szukać zemsty na innych zwierzętach i reszcie świata”. Dla Amesa ta historia jest metaforą życia trans kobiet – „nie zdajemy sobie sprawy z własnej siły i mocy”, mówi i dodaje „Jesteśmy straconym pokoleniem. Nie mamy starszych opiekunek, stabilnego stada…”. Starsze kobiety trans „poumierały na HIV, odebrały sobie życie, zabiła je bieda albo otoczenie”, te które przeżyły wpadły w uzależnienie i były zmuszone żyć w ukryciu. Nowe pokolenie osób trans straciło nauczycielki i samo musi budować społeczność. Jak widać choćby po tym, że książka Peters jest pierwszą książką napisaną przez trans pisarkę, opublikowaną przez duże amerykańskie wydawnictwo, jesteśmy na początku nowej drogi.
Z tego powodu „Trans i pół, bejbi” to powieść przełomowa, która za kilkanaście lat będzie - obym się nie mylił - czytana z zadziwieniem. Przyjdzie pokolenie, które będzie mówiło - to myśmy musieli im to wszystko wyjaśniać? I będzie pokolenie, któremu już niczego wyjaśniać nie trzeba będzie. A póki co, skoro nie mieliśmy sensownej edukacji seksualnej, żyjemy w homofobicznym i transfobicznym społeczeństwie, które zgotowało osobom transpłciowym piekło i nawet tysiące nienormatywnych bohaterów w filmach na Netfliksie tego nie zmieni, to czytajmy „Trans i pół bejbi”, to jest ważny krok ku zmianie. Mam tylko nadzieję, że kolejna książka Peters będzie albo autobiograficznym esejem, albo zwartą i cierpką powieścią, w której już niczego nie będzie musiała nam wyjaśniać.
Więcej recenzji książek znajdziesz w pasji Czytam.
Komentarze (0)