5/5
24-03-2022 o godz 19:58 przez: Julia | Zweryfikowany zakup
Polecam
Czy ta recenzja była przydatna? 0 0
5/5
09-10-2022 o godz 23:00 przez: Maja | Zweryfikowany zakup
Kocham
Czy ta recenzja była przydatna? 0 0
3/5
26-02-2023 o godz 21:37 przez: anonymous | Zweryfikowany zakup
nudne
Czy ta recenzja była przydatna? 0 0
5/5
12-09-2022 o godz 18:02 przez: asiakn1981 | Zweryfikowany zakup
Super
Czy ta recenzja była przydatna? 0 0
5/5
14-07-2022 o godz 00:29 przez: Kinga | Zweryfikowany zakup
Super
Czy ta recenzja była przydatna? 0 0
5/5
21-06-2023 o godz 22:35 przez: Anonim | Zweryfikowany zakup
Ok
Czy ta recenzja była przydatna? 0 0
5/5
15-01-2021 o godz 11:22 przez: Marta | Zweryfikowany zakup
👌
Czy ta recenzja była przydatna? 0 0
5/5
10-11-2019 o godz 14:40 przez: Snieznooka
Nadszedł czas na uzupełnienie wiedzy pozyskanej z pierwszego tomu „Zakonu Drzewa Pomarańczy. Części I”, ponownie wkraczam w świat wykreowany przez Samathę Shanon, która nie boi się sięgać po to, co wydaje się niemożliwe, czy też trudne do zrealizowania. Kreacja tak złożonego obrazu, który nam rozrysowała autorka z pewnością nie należy do tych łatwych, nie wymagających większego nakładu pracy. Nie można się przecież nie tylko pogubić w nazewnictwie, pisowni, czy też funkcji poszczególnych zagadnień. Świat, do którego nas zaprosiła nie jest idealny, ale przecież wcale taki nie musi być. Otaczająca go magia jest wyczuwalna w każdej roślinie, czy nawet najmniejszym żyjątku, z którym mamy styczność. Jednak „Zakon Drzewa Pomarańczy” to nie tylko wielkie i majestatyczne istoty, ale także zwykli ludzie, władcy, władczynie, które zobligowane są do narodzin córki, aby przygotować ją do władania krajem. Zwykli ludzie, którzy na swych barkach mają wiele, tak ważą się nie tylko losy królestw, ale także świata. Ludzie nigdy nie byli idealni, dość silni i niezłomni by błądzić, czy zbaczać z obranej drogi chwytając się chwilowej, jakże zwodniczej pokusy. Zwłaszcza, kiedy władza bywa tak kusząca. Historia, tak jak i różna literatura dowodzi, że władza potrafi zaciemniać umysł odbierając wszystkie niedoścignione i wzniosłe plany oraz ideały. Przychodzi taki moment, kiedy przestają być potrzebne i konieczne do realizacji. Jeśli mowa o narracji to nie zmieniła się, także w drugim tomie jest przedstawiona z perspektywy aż czterech ważniejszych postaci. Sabran IX przekonuje się jak ciężka jest władza, kiedy jest zmuszona jak najszybciej wydać na świat córkę, kiedy nie może nadać jej imienia, takiego na jakie ma ochotę, ponieważ nie będzie to zbyt mile widziane wśród okolicznych władców oraz dworze. Nic nie jest proste, ani przyjemne, na dworze wcale nie jest taka bezpieczna, jakby się można było tego spodziewać. Królewskie intrygi sięgają i czasów jej panowania, a skrytobójcy tylko czekają na odpowiednią chwilę, aby zadać decydujący cios. Zakazana magia nie przyniesie nikomu niczego dobrego, o czym nie jeden zdążył się już przekonać. Niesie za sobą przekleństwo, które dotyka całego człowieka, zarówno myśli, ciała, jak i delikatnej duszy. „- By stać się krewną smoka - powiedziała Nayimathun - trzeba czegoś więcej niż tylko wodnej duszy. Musisz mieć w żyłach morze, a morze nie zawsze jest czyste”. Ead Duryan, choć jest na dworze od lat i wyniesiono ją do rangi damy dworu, ma za zadanie strzec królową Sabran przed zakazaną magią i jej konsekwencjami. Mimo wszystko tak do końca nie wiadomo było, komu pozostanie wierna, czy wobec tajemniczej organizacji czarodziejek, a może jednak królowej? Wszystko zaczęło się w przeszłości, kiedy to kraje się ze sobą poróżniły. Dwie krainy od lat łączyła nienawiść, Wschód i Zachód nie potrafiły wypracować kompromisu i wzajemnie siebie zrozumieć. Samantha Shannon zadbała o to, aby świat, który przedstawiła cały czas nas czymś zaskakiwał, zmieniał się, podczas poszczególnych wydarzeń. Dostrzegamy, jak smoki pojawiają się znacznie częściej, coraz ich więcej, to samo tyczy się ionnych magicznych stworzeń. Wszystko ma swoje plusy, a także minusy, istoty zaczynają powodować coraz to większe zniszczenia, na które nikt nie był przygotowany. Z resztą w jaki sposób można się zabezpieczyć w starciu z tak potężnym stworzeniem? Bezimienny tylko czeka, aby się ujawnić, z całą pewnością do tego dojdzie, tylko czy bohaterowie dadzą radę się przed tym uchronić? „Być Miduchim to nie znaczy być nieskazitelnym, Tané. To znaczy: być żywym morzem. To dlatego cię wybrałam. W Twojej piersi bije smocze serce". „Zakon Drzewa Pomarańczy cz. II” jest powieścią, która domyka wszystkie pootwierane furtki, wyjawia stopniowo wszystkie intrygi, których się nie spodziewałam. Rozwiązania, które zastosowała autorka nie są szablonowe, czy też oklepane, zbiera wszystko w całość, niezwykle umiejętnie potrafiąc zaskoczyć czytelnika. Bardzo podobała mi się kreacja Tane, dziewczyny ze Wschodu, która marzy o tym, by zostać jeźdźcem smoków, które uznawane są w jej rejonach za boskie istoty. Oczywiście mam na myśli te, które wywodzą się z wody, a nie z ognia, który ma destrukcyjną moc. Wszystkie postacie mają w sobie to coś, co sprawia, że stają się w naszych oczach bardzo różnorodne. Jedne lubimy bardziej, inne mniej, myślę, że każdy czytelnik znajdzie wśród nich kogoś, z kim będzie mógł chociaż w maleńkiej części się utożsamić. Shannon niezwykle umiejętnie wplotła w swoją powieść mity, legendy i wszelkie baśnie, uwielbiałam moment, kiedy smoki przebudziły się ze snu, co zwiastowało kłopoty, a może wcale nie? Czy w sytuacji tak kryzysowej uda się sprawić, że krajom uda się wypracować kompromis? Nie od dziś wiadomo, że gdzie dwóch się bije, prawdziwe problemy mogą nadejść z trzeciej, zupełnie innej strony. „Zakon Drzewa Pomarańczy cz. II” jest wspaniałą, przemyślaną i bardzo dopracowaną fantastyczną powieścią, do której Was serde
Czy ta recenzja była przydatna? 1 1
11-11-2019 o godz 20:04 przez: Szara kawiarenka
Gdy Bezimienny po tysiącu lat ma powrócić i siać zniszczenie, zwaśnione kraje muszą zawrzeć sojusz i stanąć do walki. Lata konfliktów i unikania kontaktów, a także znaczące różnice religijne tego nie ułatwiają. Shannon wychodzi od popularnego motywu walki ze złem, ale za nim do niej dojdzie wiele musi się wydarzyć. I niekoniecznie są to wydarzenia interesujące. Fabuła powieści rozwija się bardzo wolno i rzadko pojawiają się fragmenty, kiedy rzeczywiście dzieje się wiele i jest ciekawie, jeszcze mniej jest takich, w których książka naprawdę przyciąga uwagę. Z czterech dominujących linii fabularnych najlepiej wypadają dwie – Ead, u której naprawdę wiele się dzieje, a sporo jest tajemnicą i Roosa, który potrafi się wplatać w naprawdę zaskakujące wydarzenia. Pozostałe dwie są konieczne z punktu widzenia rozwoju fabuły, ale jak dla mnie średnio interesujące i najbardziej niedopracowane pod kątem rozgrywających się wydarzeń, prawdopodobieństwa i stopnia skomplikowania konsekwencji kolejnych działań postaci. Moim głównym zarzutem wobec książki nie jest jednak nuda, a naiwność. Shannon za wiele upraszcza, wiele problemów rozwiązuje na zasadzie dobrej woli postaci i ich zaufania dla siebie nawzajem. To, jak łatwo bohaterowie przechodzą do porządku dziennego nad pewnymi sprawami aż zaskakuje – podważasz fundamenty wiary wobec kobiety uważanej za świętą? No, w porządku, pewnie rzeczywiście masz rację, choć tego nie udowodnisz. Dopuszczasz się zdrady? No okej, w końcu chcesz dobrze. To jak łatwo zaczyna się wprowadzać przemiany społeczne jest niesamowite, podobnie jak zapomnienie, że wszystko dotyczy nie tylko szlachty, ale i prostego ludu. Jakim cudem autorka puszcza takie cuda i nie widzi w nich problemu, to ja naprawdę nie rozumiem – w końcu ma już na koncie naprawdę dobry Czas żniw, w którym intrygi i cała polityka trzymają przyzwoity poziom. Znacznie wyższy poziom ma tam także świat przedstawiony. Wprawdzie w Zakonie Drzewa Pomarańczy Shannon naprawdę stara się stworzyć świat z rozmachem, to jednak na staraniach się kończy. Niewątpliwie jest on duży i dość różnorodny kulturowo. Bardzo ciekawie wypadają kwestie religijne – sposób, w jaki poszczególne wierzenia się łączą, a także dochodzenie do rzeczywistych wydarzeń sprzed tysiąclecia. Problem w tym, że cała reszta świata jest osnuta mgłą. Cała historia i polityka zdaje się sprowadzać do kwestii religijnych, które dobrze poznajemy w Inys, ale nie w pozostałych państwach, tam są zaledwie ułamki praw i obyczajów. Poza tym nie wszystkie państwa są ze sobą zwaśnione – wiele z nich prowadzi wspólną politykę, utrzymuje kontakty handlowe. Nie ma to jednak dużego znaczenia w powieści, nie dowiadujemy się na ten temat nic. Zakon Drzewa Pomarańczy jest określany jako powieść feministyczna i tu muszę sprostować – to nie jest powieść feministyczna. Nie wystarczy osadzić w głównych rolach kobiet, dać im do wypełnienia męskich ról, by powieść była feministyczna. Do tego trzeba jeszcze zacięcia demaskatorskiego, pokazania jakiejś nowej jakości. Tutaj mamy tylko zastąpienie patriarchatu matriarchatem (i to dość wątpliwym), co ma raczej związek z pewnym radykalizmem niż feminizmem. Elementów feministycznych można szukać w wątku Sabran, ale są one dość nieliczne i potraktowane po macoszemu. W powieści mamy do czynienia z licznymi postaciami. Pod tym względem trudno narzekać – wśród nich są zarówno osoby o wątpliwej reputacji, jak i te, które są po prostu dobre, a wszystkie są przynajmniej przyzwoicie wykreowane. Na szczególną uwagę zasługuje Tane, która myślę, że jest najciekawsza – Shannon obdarzyła ją cechami, które bardziej przystają do bohaterów negatywnych niż protagonistów, a jednocześnie każe jej odegrać kluczową rolę w pokonywaniu zła. Szkoda tylko, że w jej historii najwyraźniejsze są ukrócenia – tu ktoś ginie, tu wątek całkowicie się pomija jako nieistotny, tylko po to, by nie doszło do spotkań i rozstrzygnięć, które same się nasuwają, choćby z Turosą. A skoro o złu mowa, to niestety okazuje się strasznie rozczarowujące. Wydawało mi się, że fantastyka już wyrosła ze zła, które nie wiadomo skąd się wzięło i do czego dąży, Shannon jednak idzie w tę stronę. Jeżeli spodziewacie się odpowiedzi na pytanie, czego właściwie chce Bezimienny i dlaczego, to nie ma na to szans. Już nieco ciekawiej pod tym względem wypada Kalyba, która może i nie jest głównym złem, ale przynajmniej ma jakąś motywację, czegoś rzeczywiście chce. Mam wrażenie, że Zakon Drzewa Pomarańczy jest po prostu książką niewystarczającą. Może gdyby Shanon zamiast jedną długą książkę napisała dwie, poświęcając więcej uwagi niektórym wątkom, zastanawiając się na logiką i stopniem skomplikowania opisywanych wydarzeń, to wyglądałoby to inaczej. Niestety, w tej chwili czuję niedosyt, bo sporo mi tu brakuje do ideału, choć na pewno nie jest to zła powieść. ///szarakawiarenka.pl
Czy ta recenzja była przydatna? 0 0
5/5
06-02-2020 o godz 19:05 przez: Anonim
Ta recenzja została usunięta, ponieważ jej treść była niezgodna z regulaminem
4/5
31-10-2019 o godz 12:18 przez: Katrina
Po tysiącu lat pokoju ze snu budzi się pradawny zły. Sabran IX, pozbawiona dziedziczki władczyni Inys, musi stawić czoło niebezpieczeństwu wraz ze swoim dworem. Nie ma pojęcia, że jedna z jej dam, Ead, skrywa magiczną tajemnicę. W tym samym czasie na drugim końcu świata młoda Tane jest gotowa zrobić wszystko, aby dostąpić zaszczytu i stać się smoczym jeźdźcem. Samantha Shannon to młoda (bo zaledwie 28-letnia) pisarka, która niewątpliwie jest bardzo sympatyczną osobą. Dane było mi ją spotkać jeszcze przed przeczytaniem „Zakonu Drzewa Pomarańczy” i muszę przyznać, że ta autorka niewątpliwie uwielbia swój pomysł na tę historię, jak i po prostu: swoje dzieło. Jak sama mówi, ta powieść to jej próba napisania własnej wersji legendy o świętym Jerzym zabijającym smoka, choć sama książka czerpie z wielu różnych kultur. Sama widzę w powieści jednak największe wpływy krajów Azjatyckich oraz europejsko-brytyjskiej kultury. Po lekturze odnoszę jednak wrażenie, że zakręcenie na punkcie tematyki i własnego dzieła to jednak trochę za mało. Shannon zabrakło umiejętności, aby z „Zakonu Drzewa Pomarańczy” zrobić coś więcej, niż tylko kolejną powieść. Nim jednak przejdę do wymieniania błędów czy nieścisłości, muszę powiedzieć jasno. To nie jest zła powieść. „Zakon Drzewa Pomarańczy” czyta się szybko i bez większego bólu. Przy tym przez dość młodzieżowy klimat całości naprawdę wierze, że wielu osobom ta książka po prostu niezwykle się spodoba i przyjmą ją w całości. Próg wejścia książki Shannon nie jest wysoki i wydaje mi się, że szczególnie młode dziewczyny powinny się w niej odnaleźć. Wydaje mi się też, że ta powieść może być doskonałą książką przejściową pomiędzy romansami fantasy, a nieco poważniejszymi treściami. Jeśli więc czegoś takiego szukacie nawet nie czytajcie tego tekstu dalej, tylko bierzcie się za lekturę. Na pewno będziecie zadowoleni. Teraz może przejdźmy do nieco głębszej analizy. Choć „Zakon Drzewa Pomarańczy” ma wyraźny, młodzieżowy klimat to nie wątpię, że autorka w trakcie pisania myślała o niej szerzej. To, podobnie jak „Marzyciel” Taylor, najpierw literatura fantastyczna, a dopiero potem młodzieżowa. Target ma w jej przypadku drugorzędne znaczenie, przynajmniej w moim odczuciu. Dlatego też pozwalam sobie tę książkę traktować właśnie w ten sposób. I niestety, wtedy ta młodzieżowość trochę tę powieść zaczyna gubić. Shannon próbowała odwrócić niektóre ze znanych nam tropów i w typowo męskich rolach osadziła kobiety. Silne, wojownicze, pewne siebie… i zachowujące się jak nastolatki. O ile Tane jestem w stanie to wybaczyć (bo poznajemy ją w naprawdę młodym wieku), o tyle Ead absolutnie na taryfę ulgową nie zasługuje. Ta bohaterka to z założenia wyszkolona czarodziejka, która w tym co robi, powinna być profesjonalistką. Niestety, popełnia często głupie błędy i naprawdę nie zachowuje się jak ktoś po wieloletnim szkoleniu. W książce Shannon narracja często mówi nam o postaci jedno, a jej zachowanie i sposób mówienia coś zupełnie innego. Przy okazji, mam wrażenie, że w kulturze ogółem im bardziej „feministyczna” próbuje być książka, tym bardziej postacie kobiece są rozlazłe i irytujące. Wprawdzie w tym przypadku aż tak źle nie jest, ale jak wspominałam, młodzieżowość postaci tę książkę gubi. Ta kwestia dotyczy też innych bohaterów (np. nadwornego szpiega), ale w przypadku postaci pierwszoplanowych to najbardziej zwraca uwagę. Ponadto „Zakon Drzewa Pomarańczy” wydaje mi się powieścią niedokładną. Niedopracowaną. Jakby autorka, ciesząc się własnym pomysłem, leciała czasem na łeb na szyję, nie zwracając uwagi na pozornie drobne, ale istotne elementy. Mamy tu zarówno problemu konstrukcyjne świata, jak na przykład fakt, że piraci mają pistoletu, gdy na lądzie nikt o nich nie słyszał, jak i problemy z nazewnictwem (wprawdzie to akurat może być częściowo winą tłumacza). Autorka osadza swoją książkę w okolicach „naszego” XVII wieku. Mimo tego jej postacie używają kosmetyczek (nie sądzę, by wtedy istniały w obecnej formie), a przy królowej zwracają się do własnych matek per „mamo”. Językowi tej książki brakuje po prostu pewnej oficjalności tamtych czasów, co też wpływa na jej odbiór. Ponownie, jeśli traktujemy tę powieść jako młodzieżową, to nie jest problemem, ale gdy chcę ją ocenić po prostu jako fantastykę… już nim zaczyna być. Powtórzę to jeszcze raz: to naprawdę nie jest zła książka. „Zakon Drzewa Pomarańczy” czyta się prędko i sprawia pewną radość. Nie żałuję sięgnięcia po nią, mimo że to jest jednak kawał powieści, który zajął mi dłuższą chwilę. Doskonale sprawdzi się jako literatura dla pewnego targetu. Odnoszę jednak wrażenie, że Shannon zabrakło umiejętności, aby zrobić to tak, jak tego by chciała. Oby autorka z wiekiem się rozwinęła i w przyszłości dała nam coś naprawdę ponadczasowego, bo wierze, że naprawdę byłaby w stanie to zrobić. Tylko jeszcze nie teraz.
Czy ta recenzja była przydatna? 0 0
4/5
04-10-2019 o godz 11:27 przez: CzytanieNaszymZyciem
Zakon Drzewa Pomarańczy, czyli najpopularniejsza książka ostatnich tygodni zarówno w Polsce, jak i zagranicą. Potężna dawka fantastyki w najlepszym wydaniu. O czym opowiada ta ponad tysiącstronicowa cegła? Pierwsze, co rzuca się w oczy to ogromna mapka na początku książki - ogromna, bo aż na trzy strony. Jednak najlepiej poznajemy królewiectwo (nie królestwo!) Inys, którym włada Sabran IX. Na jej barkach spoczywa ogromny ciężar odpowiedzialności. Przede wszystkim musi wydać na świat córkę, która przejmie władzę nad królewiectwem, a przy okazji wybrać odpowiedniego kandydata na męża, dzięki czemu nawiąże nowy sojusz. Tymczasem sytuacja polityczna staje się coraz bardziej niebezpieczna dla wszystkich, skrytobójcy tylko czekają na okazję, aby pozbyć się Sabran i zniszczyć Inys. Ead Duryan ma za zadanie bronić królowej, choć w rzeczywistości podlega zupełnie komuś innemu - tajemniczej organizacji czarodziejek. W międzyczasie czytelnik poznaje drugą stronę mapy, czyli Wschód. Na Wschodzie spotykamy przede wszystkim Tane, która jest gotowa poświęcić dosłownie wszystko, żeby tylko spełnić swoje marzenie. Tane chce zostać jeźdźcem smoków, ale ten zaszczyt spotyka nielicznych. Wschód i Zachód nie potrafią dojść do porozumienia nawet w momencie, gdy wszystkim zagraża odradzająca się siła, gotowa zniszczyć wszystko, co napotka na swojej drodze... Chyba jeszcze nigdy nie napisałam tak długiego wstępu, w dodatku unikając spojlerów. Nie dało się zrobić tego inaczej, ponieważ Zakon Drzewa Pomarańczy to naprawdę przeogromna, bardzo złożona powieść, z milionami bohaterów, wątków i wydarzeń. Jednak mimo swojej objętości i dość trudnej treści, czytelnik bardzo szybko i z łatwością poznaje świat wykreowany przez Samanthę Shannon. Bohaterka, z którą związałam się najbardziej to zdecydowanie Ead. I to właśnie tę bohaterkę najbliżej poznajemy. Zaintrygowało mnie jej miejsce w królewiectwie Inys, jej charakter oraz historia. Jak to się stało, że buntownicza dziewczyna, która gardzi królową i nie jest za bardzo lubiana na dworze, przebywa właśnie tutaj? Przecież jest związana z zupełnie innym miejscem, o którym nikt inny nie ma pojęcia. Cała ta opowieść jest naprawdę wciągająca, szczególnie, że relacja między Ead a Sabran ulega gigantycznej zmianie, co zaskoczy chyba wszystkich czytelników. Zakon Drzewa Pomarańczy to zdecydowanie feministyczna powieść, o kobietach, ale nie tylko dla kobiet. Moim zdaniem Samantha Shannon napisała książkę w duchu zdrowego feminizmu, tzn. nie obrażając przy tym mężczyzn i nie umniejszając ich roli w życiu. Wyszło jej to lepiej niż Bolesławowi Prusowi w Emancypantkach, gdzie każda kobieta jest delikatnie mówiąc głupiutka, więc ewidentnie coś poszło nie tak. Tutaj Samantha Shannon świetnie pokazała, że kobiece postacie mogą być wspaniałe, że kobiety potrafią stworzyć potężne państwo i zajmowaćsię czymś więcej, niż tylko plotkami i romansami. Uważam, że pomysł z królewiectwem jest jak najbardziej trafiony. Czy w książce tak powszechnie wychwalanej coś mogło pójść nie tak? Wydaje mi się, że autorka przesadziła z fabułą, przez co mnogość wydarzeń, intryg, bohaterów i miejsc po prostu przytłacza czytelnika. W którymś momencie książki byłam już zmęczona fabułą, która rozwijała się w tak różnych kierunkach, że naprawdę czasami trudno było odnaleźć się w tym wszystkim. Myślę, że autorka mogła z czegoś zrezygnować albo z jednej książki stworzyć kilka tomów. Mimo wszystko przy Zakonie Drzewa Pomarańczy spędziłam kilkanaście (o ile nie kilkadziesiąt) godzin poznając wspaniały świat smoków, magii, silnych kobiet i tajemniczych miejsc. Jeśli macie ochotę na potężną książkę, przy której spędzicie sporo czasu delektując się fantastyką, koniecznie sięgnijcie po najnowszą powieść Samanthy Shannon! Do wyboru macie dwie wersje - dwa tomy w miękkiej oprawie lub jeden tom w twardej oprawie. Nie daję tej książce najwyższej noty, raczej 4/5, ale to nadal bardzo wysoka ocena! Podsumowując, polecam i czekam na Wasze opinie. :)
Czy ta recenzja była przydatna? 0 0
5/5
08-10-2019 o godz 11:07 przez: booksoverhoes
Już od tak dawna marzyłam, żeby wziąć tę książkę w ręce, otworzyć i zanurzyć się w pięknie wykreowanej, fantastycznej historii o... smokach! I w końcu nadszedł ten moment! Czy "Zakon..." spełnił moje oczekiwania?? Shannon zabiera nas w swojej powieści do świata zagrożonego powrotem Bezimiennego, potwornego monstrum, które przed wiekami wyłoniło się spod Góry Trwogi i prawie zniszczyło ziemię. Świata, który boi się kolejnej wojny z wyrmami i Żałoby Wieków. Świata, w którym krwawe żniwo zbiera smocza gorączka, a dwie zupełnie przeciwne sobie religie doprowadziły do podziału na dwa odizolowane od siebie kontynenty. Czasy są niepewne. Wyrmy coraz częściej budzą się ze snu, w który zapadły po Żałobie Wieków. Krążą plotki, jakoby na niebie można zobaczyć wielkie zachodnice, najbardziej oddanych żołnierzy Bezimiennego. Bluźniercy mówią nawet, że to nie od ciągłości rodu Berethnet jest uzależniony powrót potwora. Czy podzielony świat jest gotowy na bitwę ze swoim największym wrogiem? To mocno feministyczna pozycja - mamy tu do czynienia nie z królestwem, a z królewiectwem, rządzonym przez pokolenia kobiet, z Zakonem sióstr wyznających wiarę w Matkę, a troje kluczowych głównych bohaterów to również kobiety. Świat jest bardzo ładnie wykreowany, z rozbudowaną historią i tradycją, ale opisy skupiają się głównie na wschodnim kontynencie, podczas gdy ten zachodni wydał mi się dużo ciekawszy i bardzo chętnie dowiedziałabym się o nim więcej. Nazwy geograficzne są super cudowne i inspirujące, mapka wygląda pięknie. Shannon zbudowała mocne fundamenty pod naprawdę dobre uniwersum, mam nadzieję, że jeszcze z niego skorzysta i wyciśnie z niego dużo więcej. Co do systemu magicznego, to jest całkiem dobrze przedstawiony, jeśli chodzi o funkcjonowanie świata, wyjaśnienie pochodzenia wyrmów, smoków, Bezimiennego i samej magii. Kuleje natomiast, gdy trzeba opisać, jak ludzie z tej magii korzystają. W sumie w ogóle nie ma tu jakiegoś głębszego opisu sposobu, w jaki funkcjonuje "czarowanie". A szkoda, bo dla mnie to istotna część fantasy. Książka jest bardzo ładnie napisana, dialogi są naturalne, opisy obrazowe. No i "zachodnice" to najcudowniejsza nazwa dla smoka na świecie! Niestety, niekiedy zdarzało się, że zdania były bardzo źle złożone, a powtórzenia aż bolały. Wiecie ile razy w dwóch linijkach można użyć pochodnych słowa "prawda"? Wystarczająco dużo, żeby czytało się to nieprzyjemnie. Ogromnym minusem tej książki było... zakończenie. Kiedy przez tysiąc stron wszystko zmierza do wielkiego finału, to nie można sobie tak o rozwiązać akcji w stron dwadzieścia. No halo. Tak się nie robi! W ogóle wszystko wszystkim przychodziło zbyt łatwo. Straszne questy, które teoretycznie nie miały najmniejszej żadnej nadziei na powodzenie, to dla bohaterów bułka z masłem i kończyły się, jeszcze zanim się zaczęły. Wielka bitwa trwa tak krótko, że to aż smutne. Moim zdaniem lepiej byłoby zrobić z tego duologię, ale przynajmniej odrobinkę skomplikować... cokolwiek, bo to było po prostu rozczarowujące. Nie mogę nawet powiedzieć, że przewidywalne, bo naprawdę nie mogłam przewidzieć, że wszystko zawsze będzie się kończyło tak szybko. Jeśli jestem trochę krytyczna wobec tej książki, to tylko dlatego, że miałam co do niej ogromne wymagania, podbite jeszcze przez wszystkie pozytywne recenzje i dłuuuugi czas oczekiwania. Ostatecznie jestem zadowolona, ale niekoniecznie bezgranicznie zachwycona. Chociaż, jak można narzekać na książkę, w której podstawowym motywem są smoki? <3 Ale właśnie! Zdecydowanie za mało tych smoków! Proszę następnym razem zrobić z nich głównych bohaterów!
Czy ta recenzja była przydatna? 0 0
5/5
08-10-2019 o godz 11:06 przez: booksoverhoes
Już od tak dawna marzyłam, żeby wziąć tę książkę w ręce, otworzyć i zanurzyć się w pięknie wykreowanej, fantastycznej historii o... smokach! I w końcu nadszedł ten moment! Czy "Zakon..." spełnił moje oczekiwania?? Shannon zabiera nas w swojej powieści do świata zagrożonego powrotem Bezimiennego, potwornego monstrum, które przed wiekami wyłoniło się spod Góry Trwogi i prawie zniszczyło ziemię. Świata, który boi się kolejnej wojny z wyrmami i Żałoby Wieków. Świata, w którym krwawe żniwo zbiera smocza gorączka, a dwie zupełnie przeciwne sobie religie doprowadziły do podziału na dwa odizolowane od siebie kontynenty. Czasy są niepewne. Wyrmy coraz częściej budzą się ze snu, w który zapadły po Żałobie Wieków. Krążą plotki, jakoby na niebie można zobaczyć wielkie zachodnice, najbardziej oddanych żołnierzy Bezimiennego. Bluźniercy mówią nawet, że to nie od ciągłości rodu Berethnet jest uzależniony powrót potwora. Czy podzielony świat jest gotowy na bitwę ze swoim największym wrogiem? To mocno feministyczna pozycja - mamy tu do czynienia nie z królestwem, a z królewiectwem, rządzonym przez pokolenia kobiet, z Zakonem sióstr wyznających wiarę w Matkę, a troje kluczowych głównych bohaterów to również kobiety. Świat jest bardzo ładnie wykreowany, z rozbudowaną historią i tradycją, ale opisy skupiają się głównie na wschodnim kontynencie, podczas gdy ten zachodni wydał mi się dużo ciekawszy i bardzo chętnie dowiedziałabym się o nim więcej. Nazwy geograficzne są super cudowne i inspirujące, mapka wygląda pięknie. Shannon zbudowała mocne fundamenty pod naprawdę dobre uniwersum, mam nadzieję, że jeszcze z niego skorzysta i wyciśnie z niego dużo więcej. Co do systemu magicznego, to jest całkiem dobrze przedstawiony, jeśli chodzi o funkcjonowanie świata, wyjaśnienie pochodzenia wyrmów, smoków, Bezimiennego i samej magii. Kuleje natomiast, gdy trzeba opisać, jak ludzie z tej magii korzystają. W sumie w ogóle nie ma tu jakiegoś głębszego opisu sposobu, w jaki funkcjonuje "czarowanie". A szkoda, bo dla mnie to istotna część fantasy. Książka jest bardzo ładnie napisana, dialogi są naturalne, opisy obrazowe. No i "zachodnice" to najcudowniejsza nazwa dla smoka na świecie! Niestety, niekiedy zdarzało się, że zdania były bardzo źle złożone, a powtórzenia aż bolały. Wiecie ile razy w dwóch linijkach można użyć pochodnych słowa "prawda"? Wystarczająco dużo, żeby czytało się to nieprzyjemnie. Ogromnym minusem tej książki było... zakończenie. Kiedy przez tysiąc stron wszystko zmierza do wielkiego finału, to nie można sobie tak o rozwiązać akcji w stron dwadzieścia. No halo. Tak się nie robi! W ogóle wszystko wszystkim przychodziło zbyt łatwo. Straszne questy, które teoretycznie nie miały najmniejszej żadnej nadziei na powodzenie, to dla bohaterów bułka z masłem i kończyły się, jeszcze zanim się zaczęły. Wielka bitwa trwa tak krótko, że to aż smutne. Moim zdaniem lepiej byłoby zrobić z tego duologię, ale przynajmniej odrobinkę skomplikować... cokolwiek, bo to było po prostu rozczarowujące. Nie mogę nawet powiedzieć, że przewidywalne, bo naprawdę nie mogłam przewidzieć, że wszystko zawsze będzie się kończyło tak szybko. Jeśli jestem trochę krytyczna wobec tej książki, to tylko dlatego, że miałam co do niej ogromne wymagania, podbite jeszcze przez wszystkie pozytywne recenzje i dłuuuugi czas oczekiwania. Ostatecznie jestem zadowolona, ale niekoniecznie bezgranicznie zachwycona. Chociaż, jak można narzekać na książkę, w której podstawowym motywem są smoki? <3 Ale właśnie! Zdecydowanie za mało tych smoków! Proszę następnym razem zrobić z nich głównych bohaterów!
Czy ta recenzja była przydatna? 0 0
5/5
21-01-2020 o godz 10:22 przez: Anonim
Samantha Shannon zdobyła moje serce "Czasem Żniw". Uwielbiam postać Paige , Naczelnika, Jaxona i wielu innych. Wracając, już wtedy poznałem możliwości tej pisarki. Gdy kilka lat temu ogłosiła, że pisze książkę w której są smoki byłem przekonany, że mnie nie zawiedzie. Jak podaje, napisanie "Zakonu Drzewa Pomarańczy" znanego pod oryginalnym tytułem jako "The Priory of the Orange Tree" zajęło jej trzy lata. Po takim czasie zrodziło się ogromne tomiszcze, liczące w Polsce ponad 1000 stron! Książka która wzbudziła świat fantastyki. Czy warta jest całego szumu? Tak jak już pisałem, moje oczekiwania względem tej książki były ogromne. Zanim jednak przejdę do opinii, kilka słów o tym, o czym opowiada. Jej akcja dzieje się w fikcyjnej krainie. Główne role pełnią tutaj postacie żeńskie. Na pierwszy plan wysuwają się Sabran - królowa Inys, Ead - jej służka oraz Tane, która szkoli się na morską strażniczkę. Historia mogłaby wydawać się zwyczajna, ale powiedzmy to szczerze - napisała ją Samantha Shannon i są w niej smoki. Co daje nam ponad 1000 stron prawdziwej uczty literackiej. Świat stoi na krawędzi wojny ze smokami. Istnieją jednak dwa rodzaje tych "bestii". Smoki, które potrzebują wody, aby przetrwać oraz wyrmy, czyli skrzydlate potwory z wnętrza których wydobywa się żar. To te drugie stoją po stronie Bezimiennego, mitycznej bestii mającej za lada chwilę obudzić się ze snu. Nie chcę już psuć wam zabawy w odkrywaniu tajemnic tamtego niezwykłego świata a zapewniam was, że skrywa on wiele sekretów. Czytając ją, w mojej głowie rozgrywała się batalia. Przeczytanie jej zajęło mi tydzień i nie była to wina gabarytów. Książkę czyta się niebiańsko, przez styl i słownictwo S. Shannon się płynie. Ale w czym tkwił problem? W tym, że nie chciałem jej kończyć, a zakończenie zbliżało się wielkimi krokami. Czy mięliście tak kiedyś? Mocną stroną powieści są zwroty akcji. Nadają jej dynamiczności i sprawiają, że ciężko jest się od niej oderwać. Niejednokrotnie zaczynałem czytać kolejny rozdział wieczorem z myślą, że "jeszcze tylko jeden rozdział" kończyłem o drugiej/trzeciej nad ranem. Autorka wykłada przed nami "karty przeszłości" stopniowo. Gdy akcja zaczyna zwalniać, pojawia się obrót fabuły i nie odkładamy książki na kolejne sto stron, tak było w moim przypadku. Brytyjska pisarka zahipnotyzowała mnie bez reszty tą powieścią. Pisarka wplata mnóstwo mitów i legend do fabuły. Dzięki tamu staje się ona jeszcze bardziej magiczna. Możemy odnaleźć odwołania do licznych kultur z całego Świata. "Wodne" smoki były najprawdopodobniej inspirowane kulturą Japońską, na co wskazuje brak skrzydeł. Spodziewałem się, jakie będzie zakończenie. Ale chyba nie o to tu chodzi, prawda? Jest to powieść jednotomowa i musiała się zakończyć klarownie. Majstersztykiem jest zaś cała droga do wspomnianego zakończenia, zakończenia które opisuje epickie wydarzenie. Droga ta odsłoniła przede mną jednak tak wiele kart, które okazały się większym zaskoczeniem niż zakończenie niejednej książki i ostatecznie powieść uważam za EPICKĄ. W moim odczuciu jest warta poświęconego czasu. Ta pierwsza przeczytana w tym roku przeze mnie powieść okazała się absolutnym hitem i jestem pewien, że trafi do ulubieńców 2020r. i nie tylko. 10/10
Czy ta recenzja była przydatna? 0 0
4/5
17-10-2019 o godz 22:22 przez: arcytwory
Jeżeli ktoś zapytałby mnie, dlaczego zdecydowałam się przeczytać tę książkę, odpowiedziałabym krótko – nie mam pojęcia. Początkowo to M. miała przeczytać "Zakon drzewa pomarańczy", ale wyszło tak, że praktycznie wyrwałam jej książkę z ręki. Chyba wina ogólnego hype'u na tę powieść, pięknej okładki oraz nastroju ogólnego wyczekiwania. Wszystko to razem sprawiło, że sama nie mogłam się doczekać, gdy wreszcie po nią sięgnę. Samantha Shannon w „Zakonie Drzewa Pomarańczy” wykreowała dość klasyczny klimat fantasy. Plusem jest stworzony świat, ale jednak często brakowało mi… opisów! Dokładnie, nie jest to książka, w której widzisz świat otaczający bohaterowie. Często wyobraźnia czytelnika musi dopowiedzieć resztę sama. Autorka skupia się na wewnętrznych rozterkach bohaterów, co z kolei jest ogromnym plusem, bo w historii przewija ich się całe mnóstwo. Pod tym względem jest to złożona powieść, ale każdy bohater jest na tyle charakterystyczny, że nie można go z nikim pomylić. Autorkę cechuje lekkie pióro. Obawiałam się, że jak to fantasy to i może jakieś trudne, skomplikowane nazwy, złożone zdania, a tu czytało się naprawdęprzyjemnie. Czasem nawet zbyt lekko, bo na przykład wielki uczony użył słowa „uniwerek”. Jakoś trudno mi to sobie wyobrazić. W powieści dominują bohaterki. Mają silne charaktery, każda jest indywidualna i nie każdą można polubić. Autorka napisała książkę w nurcie feminizmu, nie umniejsza roli mężczyzn, ale to jednak kobiety trzymają w garści królewiectwo. Naprawdę nieźle się o tym czyta! Bohaterowie nie są czarni lub biali. Mają zalety jak i wady, ponoszą konsekwencje swoich zachowań, niektórzy są nieznośni na tyle, że miałam ochotę odłożyć książkę, a jeszcze inni są naprawdę głupiutcy. Wszyscy razem pchają akcję do przodu, która toczy się powoli i niespiesznie (dobrze), by na koniec skończyć całą historię w 20 stronach (niedobrze). Trochę mnie to zawiodło. Skończmy jednak pozytywnym akcentem. Podobało mi się przeskakiwanie z Zachodu na Wschód. Dzięki temu czytelnik mógł lepiej poznać historię każdego bohatera. Podobała mi się również strona religijna powieści. Autorka poświęciła jej wiele stron swojej ksiązki. Smoki są tu bóstwami dla ludzi Wschodu, na Zachodzie wyznaje się inną religię, która jest antagonistą tej dla kobiet z Zakonu Drzewa Pomarańczy. Jeśli chodzi o smoki to tu one mówią (!) i muszą przebywać w wodzie (!), co jest ciekawym pomysłem (ach, to wychowanie na "Grze o Tron"). Autorka przeplata magię sidenu – słońca i sterrenu - gwiazd i jeśli czytelnik da się jej porwać, to spędzi naprawdę niesamowite kilka (bądź kilkanaście) godzin na królewieckim dworze, pośród magicznych krain i intrygujących bohaterów.
Czy ta recenzja była przydatna? 0 0
5/5
28-10-2019 o godz 18:20 przez: czyczytasz
Królowa Sabran IX władczyni Inys, najpotężniejszego państwa zachodu, musi wydać na świat córkę, by stawić czoła zagrożeniom czyhającym na jej królewiectwo. Gdy wokół królowej pojawia się coraz więcej zdrajców, wierna dama dworu,Ead Duryan, zostaje wyznaczona aby ustrzec Sabran przed zakazaną magią. Po drugiej stronie mrocznego morza, na Wschodzie, inna młoda dziewczyna zrobi wszystko aby spełnić marzenie o byciu jeźdźcem smoków. Los stawia jednak na jej drodze kogoś, kto może zniszczyć jej życie.  Czy wobec nadchodzącego zagrożenia ze strony sił chaosu odwieczni wrogowie będą w stanie pokonać dawne urazy ? Czy Wschód i Zachód pozbędą się w porę wzajemnej wrogości? "Zakon Drzewa Pomarańczy" to książka, która zabierze Was w niezwykły, magiczny i wciągający świat legend, ludowych opowieści i tradycji. Książkę spotkać możemy w dwóch wersjach: jako wydanie jednotomowe lub podzieloną na dwie części historię i w takiej formie trafiła ona w moje ręce. Czy książka przypadła mi do gustu ? Zdecydowanie tak ! Autorka wykreowała barwny i hipnotuzujący swą różnorodnością świat, który przyciąga i fascynuje. Książka ma sporą objętość i nie brakuje w niej długich opisów, które niektórym z Was spędzają sen z powiek i zniechęcają do lektury. Mnie osobiście jednak taki zabieg przypadł do gustu i pozwolił zbliżyć się do bohaterów i ich przygód. Każdy opisywany tutaj element krajobrazu czy otaczającej architektury ma swój charakter i nie został pominięty, dzięki czemu otaczający bohaterów świat staje się niemal namacalny. Duża ilość postaci i różnorodnych wątków wymaga początkowo od czytelnika dużego skupienia, ale gdy już zaprzyjaźnimy się z bohaterami kolejne strony powieści czytają się same. Naprzemiennie poznajemy losy Wschodu i Zachodu, które w pewnym momencie zostaną zmuszone do zjednoczenia się w walce przeciw wspólnemu wrogowi. Nie wszystko jednak w praktyce okaże się tak oczywiste jak w teorii. W książce nie zabraknie również instryg, spisków i sekretów, które wprowadzają dreszczyk emocji i czynią całość jeszcze bardziej interesującą. Razem z bohaterami stajemy się częścią magicznej opowieści i z każdą kolejną stroną pragniemy więcej. Serdecznie polecam Wam lekturę "Zakonu Drzewa Pomarańczy" a sama z niecierpliwością czekam na kolejne tomy.
Czy ta recenzja była przydatna? 0 0
4/5
15-12-2019 o godz 11:46 przez: arcytwory
Dobrnęłam do końca „Zakonu Drzewa Pomarańczy” i powiem Wam, że nie wiem kiedy minęło mi te ponad 1000 stron! W drugiej części (jestem szczęśliwą posiadaczką dwutomowego wydania) pojawiają się nasi głowni bohaterowie, czyli Ead, Niclays, Sabran i Tane. Stoją oni przed zadaniem pokonania Bezimiennego, a posłużyć mają im dwa kamienie łączące oba królestwa. Postaci nie straciły swojego charakteru, myślą samodzielne i są wierne swoim przekonaniom, co nie znaczy, że czytelnik za każdym razem potrafi przewidzieć ich kolejne ruchy. Nie rozumiem jednak tego, że autorka wprowadziła część bohaterów w pierwszym tomie i nie wspominała o nich w drugim. Albo z drugiej strony – wspominała o nich w drugim, ale z powodu mnogości postaci nie zapadały one w pamięć i blakły pośród innych. Obawiałam się, że wątek LGBT będzie rozwijał się nad wyraz dynamicznie, ale nie – został poprowadzony bardzo subtelnie i delikatnie. Każdej relacji rozwijającej się na kartach książkach daje się czas (co jest na plus), więc nic nie jest przypadkowe i mam wrażenie, że autorka poprowadziła je dokładnie tam, gdzie chciała. Co jeszcze mogę powiedzieć o drugim tomie? Poznajemy wszelkie niuansiki dotyczące religii opisywanych miejsc. Mnożą się legendy, pojawiają się nowe postaci, a na światło dzienne wychodzą nowe informacje, o których nikt wcześniej nie pomyślał. Składania też do refleksji o tym, jaki wpływ na bohaterów ma wychowanie, kultura oraz religia. Czas na kilka minusów, które nasunęły mi się po przeczytaniu drugiej części. Bohaterowie według mnie zbyt szybko podróżują (trochę takie tempo jak w 8 sezonie „Gry o Tron”) oraz… za krótka bitwa! Tak! Bitwa, na którą przygotowywało się całe królewiectwo Sabran trwała tyle ile wielka bitwa o Winterfell, czyli naprawdę krótko w porównaniu do objętości książki. Tak się po prostu nie robi! ? Wnioski? Każdy bohater ponosi konsekwencje wynikające z ich decyzji, nie ma tu ratowania na siłę, więc jeśli chcecie zawsze happy endów to tutaj się nie zawsze je spotka. Ja po lekturze pierwszego tomu nie mogłam się doczekać, żeby dowiedzieć się, co będzie w drugim. Warto przeczytać, ale pamiętajcie o jednym - trudno się oderwać!
Czy ta recenzja była przydatna? 0 1
5/5
01-10-2019 o godz 09:55 przez: WolneLitery
Po przeczytaniu pierwszego tomu, o którym już pisałam i dodawałam jego recenzję, od razu postanowiłam sięgnąć po kolejną część i ta zachwyciła mnie jeszcze bardziej. Wszystkie wątki, które mieliśmy rozpoczęte i których nie byliśmy pewni w końcu nabrały sensu i sprawiły, że po przeczytaniu tej książki chce sięgnąć po nią po raz kolejny. Cały czas widzimy jak obecny świat się zmienia, jak wpływa na niego podział i jak osoby ze wschodu zaczynają przenikać się z zachodem. Na świecie pojawia się coraz więcej smoków i magicznych stworzeń, które zaczynają siać coraz większe spustoszenie. My w tym wszystkim mamy coraz to mniej czasu i powoli nadciąga godzina zero, czyli czas, gdy powinien obudzić się Bezimienny. Czy zdążymy ze wszystkim i uda nam się go pokonać, czy może będzie już za późno? W tej części wszystkie klocki, które rozłożyła przed nami autorka powoli zaczynają wskakiwać na odpowiednie miejsce. Przed nami pojawia się GENIALNIE wykreowany świat i wszystko nabiera jeszcze większego sensu. Ja niektórych rozwiązań kompletnie się nie spodziewałam i jestem nimi zachwycona! Dla mnie jest to jedna z lepszych powieści fantastycznych, jakie miałam przyjemność czytać. Na końcu tej części znajdziemy również mały słowniczek, który wyjaśni nam niektóre terminy oraz spis postaci, jakie pojawiły się w tej powieści wraz z krótkim przypisem. Książkę szczerze polecam i dla fanów fantastyki i dla osób, które dopiero chcą zacząć swoją przygodę z tym gatunkiem. Będziecie nią zachwyceni!
Czy ta recenzja była przydatna? 0 0
5/5
06-02-2020 o godz 11:44 przez: Anonim
Ta recenzja została usunięta, ponieważ jej treść była niezgodna z regulaminem
Więcej recenzji