Uratować można kogoś... lecz samego siebie... też. To jest... bardzo trudna książka. W samej treści może i zgoda, łatwa... ale nie o widoczną treść tu chodzi, lecz o treść ukrytą. Ukrytą w głębi umysłu... Trudną. Bolesną. Pełną poczucia zagubienia. Odrzucającą nieraz to, co dobre. Zamykającą się na świat, otoczenie, na najbliższych. Ta prawda tkwi wewnątrz umysłu... Boleśnie głęboko... Ta książka jest o nadziei. O nadziei, ponieważ autorce udało się wydobyć tę prawdę na światło dzienne i po długiej walce - wygrać... Ze sobą. Z chorobą. Z tym wszystkim, co każdego dnia sprawiało, że czuła się samotna, opuszczona, niezrozumiana. Z tym wszystkim, co pchało ją ku rzeczom, których być może nigdy by nie zrobiła, a które odpychały ją jednocześnie od tego, co było dla niej najważniejsze... Tak, ta książka jest o nadziei. Bo nawet z samym sobą można wygrać. Przypadłości i choroby z którymi ludzie udają się do gabinetów psychiatrycznych po dziś dzień są w naszym pięknym, nadwiślańskim kraju tematem tabu. Przedmiotem ostracyzmu, nieraz szykan, wytykania palcami... Bóg jeden raczy wiedzieć, jak długo tak jeszcze będzie... "Uratuj mnie..." jest książką o kimś, kto przeżywa tego rodzaju problemy. Bolesne problemy... każdego dnia, w każdej jego minucie i sekundzie. Zaburzenia osobowości potrafią miotać człowiekiem od bandy do bandy. Na ślepo. A czasem nawet nie na ślepo, lecz przy wszystkich pozorach (całkowicie zresztą racjonalnych z punktu widzenia bohaterki) dokonywania świadomych wyborów i decyzji... Na tym polega właśnie ta skrajność... Człowiek dokonuje nieraz wykluczających się wzajemnie wyborów uważając je za całkowicie słuszne i zgodne ze sobą. A jednocześnie... nie wie kim tak naprawdę jest... nie wie tego, dopóki - tak jak Rachel - nie trafi na właściwą osobę... W tym przypadku na właściwego terapeutę. Walka Rachel nie była łatwa. Ale wygrała. Nie ustała w tym, aby dążyć do poznania samej siebie, do odkrycia... co jest prawdą. A co tylko marą... I udało jej się. Dlatego ta książka jest przede wszystkim o nadziei. I o tym, że NIGDY nie należy jej tracić. A jeśli nie ma się sił... wystarczy je brać... od innych. Po to, by w końcu wygrać. Nie wiem co tak naprawdę mam napisać na koniec. Po prostu nie wiem... Może więc lepiej nie powiem nic... Cisza czasem też jest dobra. Wymowna. Cisza to też znak, że się coś rozumie. Coś - lub kogoś. Nieważne czy mowa o realnych osobach, czy o literackich bohaterach takich jak Rachel. Osoby chore zawsze trzeba starać się zrozumieć. Dotrzeć do nich. Po to, by być. A przez to pomóc. Taki chyba jest najlepszy wniosek z tej książki, obok całej nadziei jaką ona ze sobą niesie... Przy tych, którzy nas potrzebują trzeba po prostu być. Być i rozumieć. Kiedyś będą za to wdzięczni. I kiedyś to zrozumieją. Bo nie ma nic gorszego niż samotność i niezrozumienie. Zwłaszcza w swoim najbliższym otoczeniu. Nadzieja jest jednak zawsze, Nie można się więc poddać. Trzeba walczyć. I tak długo nie ustawać w tym, aby poznać samego siebie, aż się tę walkę wygra. To chyba najważniejsze... to też chyba na tyle... mógłbym napisać dużo więcej, ale... lepiej po prostu oddam tę książkę w Wasze ręce. Może sami zrozumiecie. Mam nadzieję, ze tak - że zrozumie każdy, kto po tę książkę sięgnie. A wielu jest takich, którzy powinni. Serdecznie dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina za egzemplarz recenzencki. Recenzja znajduje się także na moim blogu: http://cosnapolce.blogspot.com/2017/05/uratuj-mnie-opowiesc-o-zym-zyciu-i.html Zapraszam.
„Rachel Reiland z zaskakującą szczerością opowiada, co oznacza i jak wygląda „od środka” choroba psychiczna. Pokazuje, jakie ona miała szczęście, zostając pacjentką znakomitego psychoterapeuty. Jest to niezwykle poruszająca, ale jednocześnie przynosząca nadzieję historia – Rachel dzięki intensywnej terapii i wsparciu najbliższych zdołała pokonać tę bardzo poważną chorobę.” / opis z okładki Książka „Uratuj mnie” jest zapisem czteroletniej, terapeutycznej drogi autorki, u której zdiagnozowano pograniczne zaburzenie osobowości, zwane też zaburzeniem borderline. Opowieść zaczyna się od momentu, w którym Rachel nie wie co tak naprawdę się z nią dzieje, skąd w niej tyle cierpienia i dlaczego zachowuje się w taki a nie inny sposób. Jedyne co o sobie wie, to to, że jest jej ze sobą bardzo źle. Po kolejnym kryzysie trafia na oddział szpitala psychiatrycznego, gdzie poznaje swojego psychiatrę, dr Padgetta. Rozpoczyna psychoanalizę a wraz z nią długie, żmudne i trudne odkrywanie świata własnych, bolesnych przeżyć. Równocześnie doświadcza dobrej, terapeutycznej relacji, dzięki której jest w stanie odkryć ignorowanie i do tej pory niezaspokojone potrzeby z dzieciństwa. I choć jest to bolesne odkrywanie, dzięki ogromnej wspólnej pracy, Rachel stopniowo staje się osobą, która rozumie coraz więcej, widzi coraz więcej i w konsekwencji zaczyna być świadoma realnego wpływu na własne życie. Pod koniec książki autorka pisze: „Psychoanaliza pomogła mi zrozumieć, jak wielki wpływ na naszą osobowość mają zdarzenia z dzieciństwa i jak ważne jest dobre rodzicielstwo. Miałam świadomość tego, że chociaż przechodziłam ciężki okres, to moje dzieci przeżywały to samo. Musiałam dojrzeć i zająć się nimi w odpowiedni sposób. Skoro sama wyzdrowiałam, musiałam pomóc im wyleczyć rany.” Poruszająca i bardzo ważna puenta tej historii. Patrzeć na siebie, walczyć o siebie czy zdrowieć po to, by mieć dobre życie i nie powtarzać błędów własnych rodziców wobec własnych dzieci.
po przeczytaniu całości"jednym tchem" wiem, że autorka wiele nauczyła się podczas 4 lat terapii, a jedną z umiejętności jakie z nich wyniosła to pisarstwo. Tak, opanowała trudną sztukę opisu swoich przeżyć by wynieść ją na nieosiągalne dla wielu poziomy literackie. Brawo. Samo schorzenie niezwykle przykre dla osoby chorej, jak i jej otoczenia. Zakończenie jest optymistyczne. Pytanie czy bohaterka "zapanowała" na 100% nad swoim borderline? - pozostaje otwarte. Mnie ta książka pomogła dostrzec w moim otoczeniu osobę borykającą się z BPD, nie leczącą się, pracującą w placówce publicznej, gdzie zaczęła ujawniać zachowania typowe dla tego zaburzenia. Na razie bez konsekwencji. Co będzie dalej?
Wspaniała książka, wiele mnie nauczyła. Czasem nawet nie cierpiąc na jakąś chorobę można dostrzec u siebie czy innych zachowania występujące u osób chorych, a przeczytanie o nich w tej książce skłania do refleksji.