Ten album to legenda! Proponuję go wszystkim fanom mocnego brzmienia. Szybka i dynamiczna perkusja, ostre i tnące jak żyleta gitary oraz charakterystyczny wokal Mustaine'a uczyniły Megadeth jednym z zespołów należących do, tzw. Czwórki Thrashu obok zespołów Metallica, Anthrax i Slayer, a ten właśnie album jest jego wizytówką! Hity takie jak Tornado of Souls i Hangar 18 powinien znać każdy fan metalu i rocka! Polecam z czystym sumieniem!
Niełatwo wybrać najlepszą płytę Megadeth, bo Dave Mustaine w tej odleglejszej przeszłości, czyli w drugiej połowie lat ’80 i na początku ’90, popełnił wiele wybitnych, wściekłych, ale zarazem chwytliwych albumów. Pięć pierwszych płyt to istne kopalnie thrash metalowych, ehm, szlagierów. Pomijam więc kwestię spadku formy Rudego w XXI wieku, która jest dla jego fanów faktem bolesnym. Na szczęście „Dystopia” to powrót do wysokiej formy! I to mnie bardzo cieszy. Nie mniej, wracając do starych dziejów, „Rust In Peace” jest albumem wiekopomnym, przez wielu – w tym i mnie - uważanym za najlepsze osiągnięcie Dave’a. Jeśli bowiem chodzi o maestrię wykonania, dojrzałość pomysłu i siłę rażenia, to „Rust In Peace” jest idealnie zaaranżowaną, dopieszczoną, kompleksową, zawiłą, masakrycznie trudną do zagrania płytą, w której Dave ożenił tyle pomysłów, że można by nimi obdarować kilka kolejnych albumów. I do tego te wstrząsające, uniwersalne i zaangażowane teksty! Pomimo że Mustaine jest pobożnym nowo nawróconym chrześcijaninem, jego słowa potępiają wszelkich religijnych fundamentalistów, którzy zabijają w imię swojej religii: “Brother will kill brother. Spilling blood across the land. Killing for religion. Something I don't understand. Some people risk to employ me. Some people live to destroy me. Either way they die. They killed my wife, and my baby. With hopes to enslave me. First mistake... last mistake! Paid by the alliance, to slay all the giants. Next mistake... no more mistakes!” To musiało wywołać na fanach ogromne wrażenie i tak jest po dzień dzisiejszy. Ten album jest ponadczasowy i nic a nic się nie zestarzał. Ba, jak na ironię losu może nawet dziś jest jeszcze bardziej aktualny niż w 1990 roku… To prawdziwa drogocenna perełka w dyskografii Megadeth, jeden z najbardziej charakterystycznych, poprzez swoje genialne, szaleńcze riffy. Dzieje się tu naprawdę sporo! Dave udowodnił w pełni, że ma łeb nie od parady, a gorzała i narkotyki nie wypaliły mu wszystkich komórek mózgowych, jak można by pochopnie sądzić. W połowie najlepszej piosenki na płycie czyli „Holy Wars” pojawia się akustyczny, zagrany na bliskowschodnią modłę boski riff Marty’ego Friedmana, po którym utwór przechodzi w epicką, wolniejszą i cięższą część „The Punishment Due”, by na koniec znów przyspieszyć i dowalić do pieca, kreując złowrogą atmosferę wojny. Ostatecznie zaś końcówka wyróżnia się swoją prędkością i intensywnością. Słucha się tego piekielnie przyjemnie. Mustaine, choć sam jest znakomitym gitarzystą rytmicznym, ma odwagę zatrudniać wioślarzy lepszych od siebie i chwała mu za to. Zresztą właśnie ten skład z Nickiem Menzą i Friedmanem uważam za najlepszy i mam do niego największy sentyment. Ten album jest tak mocny, że miażdży mi głowę. Słuchając go, eksploduję niczym supernova! Gdy pierwszy raz go usłyszałam, pomyślałam: „W końcu Dave skopał tyłek Metallice!” To przykład bombastycznego, genialnego riffowania, wyśmienitych solówek i w ogóle gitarowego mistrzostwa. Doskonała równowaga między mocnymi melodiami a dojmującą agresją i obłąkańcze zmiany tempa.
Przyznam, że mnie nigdy nie ciągnęło do takich zespołów i pewnie kiedyś słyszałem jakiś jeden kawałek Megadeth (i to pewnie po pijaku 😄) i na tym się skończyło. Nie jest to co prawda moje ulubione granie: nie przepadam za takimi ultraprzepięknymi solóweczkami, bitami perkusyjnymi "raz dwa lewa, raz dwa lewa", czy takim śpiewaniem jak prezentuje Mustaine. Patrząc jednak obiektywniej, to nie da się ukryć, że to bardzo dobry kolektyw, bo całość jest spójna, bardzo dobrze brzmi, wokal jest bardzo charakterystyczy, nieproste riffy, solówy i wyczuwalny, a nie schowany za ścianą gitar bas. Wcale się nie dziwie, że zespół tworzy wielką czwórkę Trashu bo w swoim gatunku są "miszczami" 😎 Podoba mi się początek do Five Magics 💪 ...właściwie to taki dłuższy początek, bo do wejścia wokalu. Fajnie "rokendrolowo" leci też Lucretia, z solo które myślałem, że się nie skończy. Świetny riff na basiku we wstępie Down Patrol - trochę mi się kojarzy z bardziej dla mnie znanym Good Friends And Bottle Of Pills Pantery. Czy tylko mi wstęp do Take No Prisoner kojarzy się z Stałem się sprawcą... Kazika i dorzucacam sobie w myślach: "Poszli!"? 🤔☺ Całość oceniam bardziej rozumem, a niżeli sercem bo nie zabiło mi szybciej (trashowo) i raczej z Megadeth się nie zakumplowałem i sam z siebie słuchał nie będę, ale tak jak pisałem doceniam i szanuję.
Ta recenzja została usunięta, ponieważ jej treść była niezgodna z regulaminem
5/5
20-03-2014 o godz 20:36 przez:
izabella9
Jest to płyta, która powinna stanowić podstawę kolekcji każdego fana gitarowych brzmień. 'Holy wars', 'Hangar 18', 'Tornado of souls' - absolutna uczta dla wybrednego, trashmetalowego ucha! Wielowarstwowość każdego numeru sprawia, że nie sposób skazić ich mianem 'hitów', jednak zapadające w pamięć riffy i solówki czynią "Rust in peace" ulubieńcem nie tylko zwolenników metalu.