Ewa Świerżewska: Dlaczego skarpetki?

Justyna Bednarek: To temat z życia (rodzinnego naszego, dwoje dorosłych, troje dzieci) wzięty. Regularnie rośnie nam zbiór pojedynczych skarpet – aktualnie to dwa worki 30-litrowe, a to oznacza, że gdzieś funkcjonuje równie potężna i gabarytowo bliźniacza kolekcja. Tylko gdzie? Książka jest próbą odpowiedzi na to pytanie.

EŚ: Trudno pisze się o rzeczach, które – z jednej strony bliskie każdemu – a z drugiej – mało medialne?

JB: Proszę nie obrażać skarpetek. Mało medialne, też coś! A tak poważnie – nie, nie pisze się trudno, jeśli znajduje się w tym przyjemność, a tak było w moim przypadku.

EŚ: Dzieci, z którymi rozmawiałam o tej książce, podkreślały kwestię wolności skarpetek. Czy to była główna myśl, która towarzyszyła Pani podczas pisania książki?

JB: Chyba nie miałam jakiejś głównej myśli przewodniej – taka „ideologia” powstaje pewnie już po napisaniu, co nie oznacza, że nie jest prawdziwa. Natomiast w każdej historyjce zawarłam jakieś swoje wspomnienie, marzenie albo żart, który chodził mi po głowie. Na przykład skarpetka, która płynie do Hilo, wzięła się z tego, że kiedy byłam dzieckiem, mój tata opowiadał mi bajki, których byliśmy – ja i on – bohaterami. On był kapitanem, ja bosmanem i pływaliśmy na okręcie Wilku.

EŚ: A Pani dzieci co myślą o tej książce? Pomagały w pisaniu? Recenzowały?

JB: Moje dzieci – Bartek, Antek i Baśka, a także mój mąż Michał (umysł ścisły, żyleta, wychwyci każdy idiotyzm) – są pierwszymi czytelnikami i recenzentami. A pomagali w takim sensie, że oczywiście byli niewyczerpanym źródłem inspiracji.

EŚ: Jak wyglądała współpraca z ilustratorem? Czy toczyła się na bieżąco, czy po prostu dostał gotowy tekst i zadanie zilustrowania go?

JB: Z Danielem de Latour znamy się od wielu lat – jeszcze z czasów wczesno-post-licealnych lub późno licealnych, nie pamiętam. No w każdym razie nie był jeszcze wtedy sławnym i rozchwytywanym ilustratorem.
Daniel dostał cały tekst, ale ja, pisząc go, od razu wiedziałam, że jest on najwłaściwszą osobą, by nadać wizualny kształt moim tekstylnym bohaterkom. Nie pomyliłam się i efekt jest taki, że rysunki w książce to dokładnie połowa treści.

EŚ: Najwyraźniej współpraca ta była udana, skoro już niedługo kolejna książka w tym samym duecie.

JB: Wydaje mi się, że mamy podobne poczucie humoru. Ja piszę i chichoczę, a potem widzę rysunki Daniela i śmieję się w głos. A całości dopełnia Marzka Dobrowolska, która po mistrzowsku składa literki i obrazki.

EŚ: Jakie są Pani dalsze plany literackie?

JB: Liczne. W tym roku ukażą się dwie książki, obie również w Poradni K. Już w połowie maja do księgarń trafi „Pięć sprytnych kun”, a po wakacjach bajki muzyczne – „W to mi graj” z ilustracjami pana Józefa Wilkonia, z czego jestem niesłychanie dumna. Pan Józef jest geniuszem, zdradzę tylko tyle, że w książce znajdzie się m.in. 12 portretów najsłynniejszych kompozytorów.
No i oczywiście piszę dalej. Jak ktoś przez trzy czwarte życia marzył o pisaniu, tylko się bał, to teraz nic go nie powstrzyma.

EŚ: Jak Pani dzieci zareagowały na nagrodę?

JB: Były dumne i szczęśliwe, przez pięć minut. Potem zajęły się własnymi sprawami, bo to już dość stare dzieci.

EŚ: Dziękuję za rozmowę!

 

Justyna Bednarek, urodzona w 1970 roku. Z wykształcenia jest romanistką, ale od lat pracuje jako dziennikarka i redaktorka w pismach kobiecych.
„Niesamowite przygody dziesięciu skarpetek” to jej powtórny bajkowy debiut, bo w 2004 roku opublikowała trzy wierszowane bajeczki o skrzacie Lenku (wydane przez krakowskie wydawnictwo Skrzat). Nie zrobiła doktoratu w Szkole Nauk Społecznych (choć zaczęła), za to urodziła troje dzieci: Bartka, Antka i Basię. Mieszka w małym domku na warszawskich Bielanach, do którego dostępu broni bardzo brzydki rudy kundelek o imieniu Merda. Kiedyś wygrała serwis obiadowy z porcelany z Limoges, w konkursie na wiersz o miłości. Talerze przechowuje dla najstarszej wnuczki, wiersz gdzieś się zgubił.