Małe dzieci kruszą podczas jedzenia, nic w tym dziwnego. Jednak wraz z wiekiem powinno się to zmieniać. A jak się nie zmienia, zaczynają się kłopoty. Marysię rodzice nawet zaczęli prowadzać do specjalistów, uważając, że z kruszeniem należy coś zrobić. Ani lekarz, ani psycholog nie dostrzegli nic niepokojącego, choć musieli przyznać, że gdy dziewczynka je, okruszki się sypią.

Gdy Marysia trochę podrosła i stała się nastolatką, okruszki zaczęły jej przeszkadzać. Na dodatek nastąpiło znane niejednemu zjawisko – im bardziej denerwowała się z powodu okruszków, tym było ich więcej. Właśnie wtedy dziewczynka doszła do wniosku, że jest inna, że jest z nią coś nie tak. A w takich sytuacjach, w czarnej rozpaczy, robi się różne rzeczy. Na przykład Marysia przestała jeść, by nie było okazji do powstawania okruszków. Gdyby nie to, że z powodu niejedzenia musiała z kroplówką siedzieć w domu, być może jeszcze długo sądziłaby, że bycie innym to coś złego.

„Okruszki” to opowieść, która mimo beztroskiego początku i optymistycznego zakończenia, mówi o ważnych sprawach dotyczących dzieci. O tym, jak łatwo doprowadzić kogoś do utraty poczucia własnej wartości, wpędzić w kompleksy i odsunąć na bok. Ale też o tym, że bratnia dusza potrafi zdziałać cuda.

Czytając tę książkę, zastanawiałam się, dlaczego Marysia nie znalazła wsparcia i zrozumienia u swoich rodziców. Dlaczego za wszelką cenę próbowali oni wyleczyć córkę z kruszenia, zamiast przyjąć, że taka po prostu jest. Być może chcieli chronić ją przed odrzuceniem, sprawić, by się nie wyróżniała, wiedząc, że bycie innym nie jest w społeczeństwie dobrze postrzegane? Intencje mieli z pewnością dobre, jednak swoim postępowaniem nie pomogli córce. I właśnie dlatego jest to książka nie tylko dla dzieci, ale i dla rodziców.

Ewa Świerżewska