Muszę przyznać, że dałam się wciągnąć. Krok po kroku, wraz ze Złotą i jej przyjaciółmi – Lalką Tiną i Misiem – odkrywałam wielkie, betonowe miasto, w którym żyła dziewczynka. Do tego stopnia, że podświadomie czułam chłód miejsca pozbawionego roślin i barw. I tak jak tytułowa bohaterka, z pewną nieufnością, ale i nadzieją, zareagowałam na pojawienie się Sylvy, która wprowadza do miasta kolor i roślinność.

Daniel Chmielewski zabiera czytelników w pełną zagadek i niedomówień podróż do miasta, które na naszych oczach zmienia się, stawiając nowe wyzwania. I to jest ten element urbanistyczny. Próbowałam doszukać się drugiego wspomnianego na początku, czyli horroru – przyznam szczerze, nie znalazłam. Znalazłam za to wspaniałe, artystyczne ilustracje Magdy Rucińskiej. Ogromne wrażenie zrobiło na mnie nie tylko to, jak wspaniale uzupełniają tekst, subtelnie go rozbudowując, ale i to, że są wykonane ręcznie, co współcześnie nie jest tak oczywiste.

Ale „Miasto Złotej” w moim odczuciu to nie tylko opowieść o zmieniającym się, betonowym mieście, jakich obecnie coraz więcej. To portret samotnego, samodzielnego dziecka, które musi sobie radzić w zimnym, pozbawionym uczuć świecie; które z radością reaguje na pojawienie się w okolicy kogoś nowego, kto nadaje jego życiu nowe barwy.

Wydawnictwo Tadam przyzwyczaja nas powoli do tego, że po jego książkach możemy spodziewać się wszystkiego. Dla młodszych, dla starszych, cieńsze, grubsze, małe i w dużym formacie, ale wszystkie mają coś wspólnego – są ciekawe i wydane z największą starannością. I takie jest też „Miasto Złotej”.

Ewa Świerżewska