Ewa Świerżewska: Zakochałam się w Pani ilustracjach, czytając „Dziewczynkę z parku” Barbary Kosmowskiej. Współpraca z tą autorką zaowocowała kilkoma naprawdę mądrymi i pięknymi książkami, w tym „Tru” (wyd. Media Rodzina), nagrodzonym w ubiegłym roku w konkursie Najlepsza Książka Dziecięca „Przecinek i Kropka 2016”. Ucieszyła Panią ta nagroda?
Emilia Dziubak: To za mało powiedziane! Byłam przeszczęśliwa, odbierając tę nagrodę. Tym bardziej, że „Tru” jest jedną z tych książek, która raczej nie spodoba się wielbicielom optymistycznych historii z wesołymi ilustracjami. Zdawałam sobie sprawę przy jej ilustrowaniu, że może zaginąć niezauważona, była jednak dla mnie eksperymentem. Po raz pierwszy spróbowałam wcisnąć miłość do malarstwa polskiego w ilustrację dla dzieci. Właśnie dlatego radość była podwójna – po pierwsze, że książka dostała nagrodę, po drugie, że o przyznaniu nagrody zdecydowali czytelnicy, co było dla mnie wyraźnym sygnałem, aby poświęcić więcej uwagi temu kierunkowi w ilustracji.
Wszystkie książki, które powstały we współpracy z Basią Kosmowską, uważam za jedne z mi najbliższych. Dla mnie są to książki niemalże terapeutyczne, które poruszają trudne tematy w sposób niezwykle emocjonalny, ale nie kiczowaty, ani sentymentalny. Jej sposób patrzenia na świat jest mi bardzo bliski, a to niezbędne, aby stworzyć książkę jako całość. Poza tym świetnie się czuję w tematach, które mogłyby zdarzyć się naprawdę, których mogłoby doświadczyć każde dziecko. Basia porusza tematy dzieci z prowincji, małych wsi, mówi o problemach wyobcowania i o trudnościach, które często wydają się przekraczać możliwości dzieci, jednak w jej historiach to właśnie dzieci potrafią sobie z nimi poradzić i przekroczyć granice, czego my, jako dorośli, już nie potrafilibyśmy zrobić.
EŚ: Nie opadł jeszcze kurz, a już kolejna nominacja do Przecinka i Kropki, tym razem dla książki „Dom, który się przebudził” Martina Widmarka. Spodziewała się Pani, że książka zaskarbi sobie przychylność jurorek?
EDz: Miałam ogromną nadzieję, że ta książka zostanie zauważona, ale jednocześnie obawy, czy zostanie przyjęta pozytywnie. Wiem, że nie jest to łatwa książka. I pod względem treści, i ilustracji. Obawiałam się, że odbiorcy nie zaakceptują tematu, w którym pojawia się starzec i to jeszcze dodatkowo starzec, który ma wszystkiego dosyć. Miałam obawy, że potraktują ją stereotypowo. Ilustracje są ciemne – czyli takie, które zazwyczaj są najbardziej krytykowane w twórczości dla dzieci. Na pewno łatwiej byłoby mi zilustrować alfabet dla dzieci albo piosenki o pogodzie niż tę pozycję i pozostać w bezpiecznym pokoju. Tekst ten jednak tak bardzo mnie poruszył, że uważam tę książkę za najbliższą mi w mojej dotychczasowej twórczości. I powiem szczerze, bardzo, ale to bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie ta nominacja. Miałam takie wyobrażenie, że w Polsce nikt tej książki nie doceni i będzie to bardziej moja osobista książka „pod poduszkę”. Czuję się więc bardzo szczęśliwa i dumna z tej nominacji. To ogromne docenienie mojej i Martina pracy.
EŚ: Jedna rzecz to mądry, ciepły tekst Widmarka, ujmujący ważne tematy starzenia się, samotności, wycofania, w piękny, poetycki sposób. A druga – ilustracje. Mroczne, utrzymane w ciemnych barwach, z jaśniejszymi akcentami w odpowiednich momentach, doskonale oddają panujący nastrój. Bo „Dom, który się przebudził”, choć momentami smutny i nostalgiczny, ma w sobie dużo optymizmu. Czy trudno było Pani wczuć się w tę atmosferę i oddać ją w obrazach?
EDz: Praca nad tym tekstem była dla mnie czymś niezwykle intuicyjnym i powiedziałabym nawet, że prostym. Od początku dokładnie wiedziałam, co będzie na ilustracjach, jak powinien wyglądać Larson, jak powinien być podzielony tekst, jak ważną rolę w tej książce powinien zagrać czas i umiejętna manipulacja nim za pomocą łamania tekstu. Na szczęście wydawca dał mi pod tym względem wolną rękę. To jedna z tych książek, w których to bohater decyduje, jak chce wyglądać i w jakim świecie chciałby żyć. Lubię takich bohaterów jak Larson, znacznie ułatwiają mi pracę (śmiech). A po skończeniu książki mam wrażenie, że on żyje własnym życiem, ma swój indywidualny charakter, niepowtarzalne cechy. Jest już poza mną.
Dla mnie to opowieść o powrocie do życia i o tym, że nigdy nie jest za późno, aby zacząć od nowa. Nawet jeśli jest się starcem. Podoba mi się zderzenie bardzo prostego języka z rozbudowanymi ilustracjami, które miały odgrywać rolę kadrów z życia. Jest w tym coś ponadczasowego. Uzmysławia mi, że taki problem, jakiego doświadcza Larson, może okazać się problemem nawet kilkuletniego dziecka.
Historia kończy się szczęśliwie, ale aby tak się stało, musi zaistnieć proces. Czasem, aby się pojawił, wystarczy małe ziarenko, albo kamyk w ogródku.
EŚ: Ta książka jest Pani drugim wspólnym projektem z Martinem WIdmarkiem po „Tyczce w Krainie Szczęścia”. Jak to się stało, że nawiązała się ta międzynarodowa współpraca?
EDz: Moja współpraca z Martinem rozpoczęła się od telefonu od Marty Dybuli z Intytutu Polskiego w Sztokholmie. Dostałam propozycję zilustrowania książki Martina. Okazało się, że Martin zachwycił się atmosferą podczas pobytu na Festiwalu w Rabce i poprosił Martę o pomoc w znalezieniu ilustratora z Polski, który chciałby zilustrować jego tekst. I padło na mnie (śmiech). To był niezwykły zbieg okoliczności, ponieważ Szwecja jest mi bardzo bliska, więc decyzja była natychmiastowa.
EŚ: Są autorzy, z którymi stworzyła Pani więcej niż jedną książkę, np. Barbara Kosmowska, Przemysław Wechterowicz. Lubi Pani takie bardziej stałe współprace, pozwalające też obserwować, jak zmienia się (albo nie) twórczość danego autora?
EDz: Bardzo sobie cenię stałą współpracę z autorami, których już znam. Przez pierwsze lata mojego ilustrowania szukałam swojego miejsca i ludzi, z którymi chciałabym współpracować. Teraz myślę, że autorzy, o których Pani wspomniała, włączając Martina Widmarka, to ci, którzy są mi najbliżsi we współpracy i do których chciałabym ograniczyć swoją współpracę.
To, że twórczość autorów się zmienia, jest czymś naturalnym, moje prace też bardzo się zmieniły w przeciągu tych kilku lat.
EŚ: Prócz ilustracji do książek innych autorów, tworzy Pani książki autorskie, jak „Rok w lesie” czy „Opowiem Ci, mamo, co robią dinozaury”. Co sprawia Pani większą satysfakcję? Co jest większym wyzwaniem?
EDz: Książki autorskie są dla mnie bardzo istotne. To po pierwsze możliwość sprawdzenia się w indywidualnym projekcie, po drugie konieczność wzięcia odpowiedzialności za cały projekt, po trzecie książka autorska jest zazwyczaj najspójniejszym projektem autora. Mam pełną kontrolę nad pomysłem, tekstem i obrazem. Chciałabym poświęcać im więcej czasu i w przyszłości na pewno tak się stanie. Tym bardziej, że mam już kilka pomysłów i planów. Niemniej współpraca z autorami jest dla mnie też bardzo ważna. Świadomość, że książką trzeba umieć się podzielić, wykazać się jakimś rodzajem pokory w pracy, tak aby nie straciła na jakości, jest dla mnie bardzo atrakcyjna. No i świadomość, że po premierze mam się z kim cieszyć ze wspólnego projektu.
Z Emilią Dziubak rozmawiała Ewa Świerżewska.
Emilia Dziubak – Autorka i ilustratorka książek. Absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu. Debiutowała w 2011 r. Współpracuje w wydawnictwami wydającymi książki dla dzieci w Polsce i za granicą. Laureatka Nagrody Literackiej m.st. Warszawy w 2014 r. oraz nagrody „Przecinek i Kropka” w konkursie na najlepszą książkę dziecięcą w 2016 r.
Komentarze (0)