Świat baśni zwykł się powszechnie kojarzyć z sielską krainą dzieciństwa, przepełnioną pouczającymi opowieściami, w których dobro zwycięża zło, a piękni i szlachetni bohaterowie pokonują niegodziwców i triumfują na przeciwnościami losu, a potem żyją razem długo i szczęśliwie. Czyżby?

 

Czy to nasza wybiórcza pamięć płata nam figle, sprawiając, że wspominamy jedynie te piękne i wzruszające fragmenty? A może to wpływ wszechobecnych produkcji Disneya, które każdą historię przedstawiają w ugrzecznionej wersji? Jedno jest pewne: było inaczej niż nam się wydaje. Co prawda próbę rekonstrukcji pierwotnych sensów baśni podjął Philip Pullman w książce Baśnie braci Grimm dla dorosłych i młodzieży. Bez cenzury”, ale nie liczmy na to, że w uwspółcześnionych i pozbawionych natrętnego dydaktyzmu historiach, odnajdziemy te najmroczniejsze pierwowzory żelaznego kanonu literatury dziecięcej. Tego zadania podjął się dopiero amerykański badacz literatury, Jack Zipes, który - przetłumaczone na nowo historie – przedstawił w zbiorze “The Original Folk and Fairy Tales of the Brothers Grimm” (2014).

Sięgnijmy zatem do starych wersji baśni, które wydawcy książek dla dzieci oraz specjaliści z wytwórni Disneya tak pracowicie pokrywali przez lata różowym lukrem. Co istotne – pisząc “stare wersje”, mamy na myśli oryginały tych opowieści, niekiedy wcześniejsze niż te zapisane przez braci Grimm, Andersena czy Perrault’a.

 

Gdzie trup ściele się gęsto...

Okazuje się bowiem, że nawet słynące z krwawych fragmentów baśnie braci Grimm przetrwały do naszych czasów w tych bardziej przyjaznych i łagodnych wersjach. Pierwsze wydanie baśni Wilhelma i Jacoba Grimmów ukazało się w 1812 roku, będąc zapisem zgromadzonych przez badaczy podań, mitów i opowieści ludowych, pełnych nieokiełznanej brutalności, najniższych ludzkich instynktów, perwersyjnych przejawów zła i sugestywnych opisów wszelkiej makabry. I nie był to przejawy chorej wyobraźni Grimmów, ale dążenie do wiernego odtworzenia najstarszego wzorca motywów i archetypów baśniowych. Niestety przez kolejne kilkadziesiąt lat oryginalne baśnie były systematycznie cenzurowane i modyfikowane, tak by w kanonicznym wydaniu Baśni dla dzieci i domu” z 1857 roku nie znalazły się mroczne perełki w stylu opowiastki o tym “Jak dzieci bawiły się w rzeź”, w której jeden malec podrzyna gardło drugiemu, a następnie ginie z rąk matki, która wbija mu sztylet w serce. Tymczasem pozostawione bez opieki trzecie dziecko topi się w wanience, zrozpaczona matka wiesza się, zaś ojciec rodziny – odkrywając to krwawe pandemonium – popełnia samobójstwo. No cóż. Trup ściele się gęsto jak w horrorze klasy B, znikąd nadziei i pokrzepienia, a zło pleni się bujnie i malowniczo.

 

Tysiąc sposobów na okrutną śmierć w męczarniach

Ludowe podania pozbawione były ckliwego sentymentalizmu, a zamiast XIX-wiecznego dydaktyzmu odwoływały się do najbardziej pierwotnego motywatora, jakim jest strach. Baśnie miały być przerażający przestrogami, a nie łagodnym upominaniem i apelowaniem do dziecięcej moralności.

Ukochana przez dziewczynki Kopciuszek, która pokornie znosi upokorzenia ze strony niedobrych sióstr, pewnego dnia zostaje cudownie nagrodzona, udaje się na bal i poznaje wymarzonego księcia. Owszem, we współczesnej wersji Grimmów zazdrosne siostry ucinają sobie palce i pięty, by zmieścić stopy w pantofelek, ale już dyskretnym milczeniem zostaje pominięte to, co zrobił szlachetny książę, by je potem za to ukarać. Najwyraźniej okrutna scena, w której ptaki wydziobują nieszczęśnicom oczy, nie licowała z idealnym wizerunkiem zakochanego w Kopciuszku młodzieńca.

Rezolutna rodzeństwo – Jaś i Małgosia, cudem ocaleni z obiadowego menu przebiegłej czarownicy – w rzeczywistości okazują się parką z piekła rodem, która pod względem pomysłowości w uskutecznianiu krwawej jatki przerasta Babę Jagę o głowę. W ludowej wersji tej baśni zamiast pieca, w którym Jaś i Małgosia mają dokonać żywota, występuje drewniany pieniek nabijany kolcami, gdzie ofiara ma umrzeć z wykrwawienia. I tak też kończy Baba Jaga, demonstrując dzieciom prawidłowe ułożenie ciała na “ołtarzu śmierci”. Jakby tego było mało, rodzeństwo dla pewności podrzyna jej gardło. A morał z tego taki, żeby nie włóczyć się samotnie po lesie, bo może się zrobić nieprzyjemnie. To chyba jasne, prawda?

 

Carpaccio z Babci, wątróbka ze Śnieżki i smakowita dziecięcina

Czerwony Kapturek również nie oszczędza naszej wrażliwości, mimo że nawet bracia Grimm zrobili co w ich mocy, by nieco złagodzić tę makabrę. W ludowym pierwowzorze wilk, nie dość, że zabija babcię, to jeszcze sieka ją na cienkie plasterki niczym carpaccio i podstępem zmusza Czerwonego Kapturka do skosztowania tego specjału, a następnie pożera ją w babcinym łóżku. Niestety z odsieczą nie przybywa żaden dzielny myśliwy, a po całej tragedii pozostaje jedynie smętne czerwone ubranko.

Idźmy dalej. W “Królewnie Śnieżce” to nie zła macocha czyha na biedną bohaterkę, lecz jej rodzona matka, która, opętana zazdrością o młodość i urodę córki, pragnie niezbitego dowodu jej śmierci w postaci… płuc i wątroby, które – jakby tego było mało – zamierza pożreć! Na szczęście miłosierny Łowca zamiast Śnieżki szlachtuje dzika, ona zaś znajduje schronienie u krasnoludków, które i tak nie są w stanie ochronić ją przed mackami okrutnicy. Ciąg dalszy znamy, z wyjątkiem fragmentu, gdzie – podczas wesela Śnieżki i królewicza – wyrodna matka zmuszona jest tańczyć w żelaznych i rozgrzanych do czerwoności trzewikach, na skutek czego kona w męczarniach. I po sprawie!

Chcecie więcej? Może ludową wersję bajki o Śpiącej Królewnie, którą książę, zamiast czule pocałować, wykorzystał seksualnie po wielokroć, skutkiem czego biedaczka – nie przerywając złego snu – urodziła mu dwoje dzieci, które gryząc ją w piersi, doprowadziły do cudownego przebudzenia. Ale dopiero wtedy rozpoczyna się prawdziwy koszmar na jawie! Matka oblubieńca-gwałciciela, sama będąc monstrualną ludożerczynią, chce pożreć swe wnuki, w czym usiłuje jej przeszkodzić ledwo co przebudzona Królewna. Doprawdy, ciężko nam w tym momencie dociec morału płynącego z tej opowieści, ale musicie nam wierzyć na słowo, że jakiś z pewnością się znajdzie.

 

Świat podszyty złem

Baśnie, które dziś czytamy naszym dzieciom są zaledwie cieniem dawnych historii, od których włos stawał dęba, a krew ścinała się w żyłach. Robimy wszystko, by ochronić dziecięcą niewinność, odpychając od nich wszystko, co mroczne i złe.

Najlepszym przykładem jest tutaj casus “Piotrusia Pana”, który w warsztacie Disneyowskich “cukierników” przeistoczył się w rozśpiewanego lekkoducha, pląsającego pośród malowniczych cudowności. Tymczasem z literackich szkiców J.M.Barriego – który w 1911 roku wydał powieść zatytułowaną Piotruś i Wendy” – wyłania się niejednoznaczny i niepokojący obraz Piotrusia owładniętego nienawiścią wobec świata dorosłych; młodocianego tyrana, który potrafi być bezwzględny i okrutny, a nawet zabijać dzieci, które ważą się dojrzewać i dorastać. Ostateczna wersja powieści, która ujrzała światło dzienne na księgarskich półkach, była już pozbawiona większości niepokojących wątków, choć nadal możemy się doszukać ich pozostałości. Co prawda dziś nie sposób dociec, kim naprawdę był Piotruś Pan - demonicznym bożkiem chaosu czy infantylnym czarodziejem – to jednak dla niektórych czytelników i krytyków literackich “niesmak pozostał”, a podejrzenia co do natury i skłonności J.M.Bariego zdają się nie mieć końca.