Jeśli chodzi o portretowanie nastolatków na ekranie, Catherine Hardwicke jest w tym świetna. Ta była scenografka i architekta podbiła scenę filmów niezależnych swoim reżyserskim debiutem "Trzynastka" (2003), szokującym spojrzeniem na dojrzewanie, z Evan Rachel Wood i Nikki Reed w rolach głównych. Potem nakręciła film będący hołdem złożonym subkulturze skejtowej "Królowie Dogtown" (2005).

Kolejny obraz Hardwicke, "Zmierzch" okazał się bezprecedensowym przebojem kasowym. Oparty na bestsellerowej powieści Stephenie Meyer, opowiada historię miłości, która łączy zbuntowaną nastolatkę Bellę (Kristen Stewart) z Edwardem (Robert Pattinson), współczesnym wampirem. Film nie podporządkowuje się konwencji jednego gatunku, emanuje niezwykłą emocjonalną głębią, a jego komercyjny sukces umacnia pozycję reżyserki wśród krytyków oraz w branży filmowej. Oto, co mówiła reżyserka, zanim film wszedł na ekrany.
      

Wszyscy mówią o "Zmierzchu"...

To niesamowite, prawda? Normalnie, jak kręcisz niezależny film, to modlisz się, żeby ktokolwiek, choćby twoja babcia, go obejrzał. A ten film mnóstwo ludzi chce obejrzeć. Kiedy zaangażowałam się w ten projekt, na rynku były dopiero dwie powieści z czterech składających się na sagę. To było rok i 10 miesięcy temu i nie było jeszcze takiego szału, jaki jest teraz.

Jak weszłaś w ten projekt?

W zeszłym roku, kiedy byłam jurorem na festiwalu w Sundance, zwróciła się do mnie firma Summit. Powiedzieli, że są pod wrażeniem mojego filmu "Trzynastka" i chcieliby, żebym wyreżyserowała jeden z ich scenariuszy. Dali mi pięć scenariuszy, z których cztery po przeczytaniu wylądowały w koszu. Dopiero piąty, mimo że nie była to wersja ostateczna, zainteresował mnie. Przeczytałam też książkę i poszłam na spotkanie. Wzięłam ze sobą zdjęcia i rysunki, które zrobiłam w trakcie lektury, i powiedziałam, że tak mógłby wyglądać ten świat. Mógłby być tak piękny. Powiedziałam też, że mogą wyrzucić swój scenariusz, bo powinien powstać nowy, bliższy książce. Wiedziałam, że książka ma wyjątkowy klimat, w tym obsesyjne seksualne napięcie, które jest wspaniałe. I tak też zrobiliśmy. Napisaliśmy scenariusz bliższy powieści.

Na czym polega atrakcyjność powieści Meyer?

Po pierwsze, na nieustającym napięciu seksualnym, trzymanym na ostrzu brzytwy. Czy ta niebezpieczna miłość ma szansę? Czy może im się udać? Dziewczyna zakochuje się w niewłaściwym chłopaku, z niewłaściwego środowiska, niewłaściwej rodziny, niewłaściwej rasy. A właściwie w tym przypadku - niewłaściwego gatunku... Poza tym, z pewnością intrygująca jest idea nieśmiertelności. Wszyscy przecież o niej marzymy.

Jak przebiegały zdjęcia?

Każda minuta, każdy krok wymagał ode mnie 100-procentowego zaangażowania. Scenariusz, nad którym pracowałam z Melissą Rosenberg, miał stać się bardziej filmowy, wizualny. Aktorzy. Zainteresowałam się Kristen Stewart, kiedy zobaczyłam ją we "Wszystko za życie". Miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy z ekranu. Pojechałam na spotkanie z nią do Pittsburgha, gdzie kręciła inny film. Miała wolny dzień, więc sfilmowałam ją własną kamerą w paru scenach. Ale nie lubię natychmiast podejmować decyzji. Wolę jeszcze raz przejrzeć materiał. Jak wygląda na ekranie, na filmie? Czy jest odpowiednia? Jak tylko skończyłam, wiedziałam, że będzie wspaniałą Bellą. Edwarda było trochę trudniej znaleźć. To był wielkie wyzwanie.

Dlaczego?

Mieliśmy znaleźć "najprzystojniejszego mężczyznę na świecie". A nie mógł to być Brad Pitt, bo Edwrad jest w liceum. No to kto? Musieliśmy zacząć poszukiwania, żeby kogoś odkryć. Kiedy rozmawiałam przez telefon z Robertem Pattisonem, wydał mi się interesujący. Widziałam też "Harry’ego Pottera" z jego udziałem, sprzed czterech lat. Ale któż wie, jak on teraz wygląda? Przyleciał tu, przespał się u swojego agenta i spotkał się ze mną i Kristen. Zorganizowaliśmy przesłuchania. Dopiero wtedy wszystko zaczyna żyć. Dopiero wtedy możesz poczuć, czy jest chemia. A tę dwójkę połączył magnetyzm. Iskrzyło między nimi. Musiałam jednak przejść przez cały proces, czyli zmontować materiał i jeszcze raz się upewnić. Bo to naprawdę było ważne. Po obejrzeniu wszystkich nagrań, uznałam, że Robert jest zdecydowanie najlepszy.

Mimo wszystko, spotkał się ze sceptycyzmem ze strony fanów.

Kiedy ogłosiliśmy, że Robert zagra Edwarda, ludzie byli zdziwieni. Co?  Ale jak tylko umieściliśmy zdjęcia, zupełnie zmienili ton. "Wow, ale przystojniak".

Co było największym wyzwaniem na planie?

Każdy dzień był trudny. Mieliśmy bardzo krotki i napięty harmonogram zdjęć, jak na taki rodzaj filmu. A Kristen była niepełnoletnia. Występuje w każdej scenie, a mogła pracować nie więcej niż 5 godzin dziennie (zgodnie z prawem). Dodaj do tego tamtejszą pogodę. Kiedy oglądasz "Harry’ego Pottera" czy "Władcę pierścieni", tamte piękne sceny w lesie filmowane są w halach zdjęciowych, gdzie wszystko masz pod kontrolą. My nie mogliśmy pozwolić sobie na taki luksus. Kręciliśmy w prawdziwym lesie, gdzie najpierw świeciło słońce, za moment padał śnieg, potem deszcz, a potem znowu wychodziło słońce. Było ciężko... Ale aktorzy świetnie się spisali i byli skoncentrowani na roli.

Czyżby gra w baseball z wampirami w deszczu nie była tak łatwa, na jaką wyglądała?

Boże... Pierwszego dnia bez przez przerwy lało. Burza z ulewnym deszczem. Ale mimo to musieliśmy kręcić, bo mieliśmy na to tylko 3 dni. Po godzinie, aktorom spływały włosy, charakteryzacja... Ludzie wyglądali jak mokre szczury.

W "Zmierzchu" zmieniasz symboliczny wizerunek wampirów. To świadoma decyzja?

Tak było w książce, którą przenosiłam na ekran. Nie było więc żadnej walki. Zresztą to właśnie jest świetne w powieści. Meyer miała taką wizję. Nie była miłośniczką wampirów ani horrorów. Po prostu miała taki pomysł. A my postanowiliśmy to kontynuować, a nie składać hołd starym filmom o wampirach. Chcieliśmy zrobić coś świeżego, dla mnie bardziej interesującego. Uwielbiam "Draculę" Coppoli, ale nie chciałam kopiować cudzych wizji.


Nie zrezygnowałaś też ze scen akcji.

Chciałam to zobaczyć. Uwielbiam napięcie i dynamikę. Czytając "Zmierzch" natychmiast wyobraziłam sobie wiele akcji. Moim pierwszym rysunkiem było zderzenie w powietrzu w czasie gry w baseball. Kolejny rysunek przedstawiał faceta nurkującego przez podłogę w szkole tańca.

Jak nurkuje się przez podłogę?

Boleśnie. Facet dostał wstrząśnienia mózgu.  Muszę to przyznać. Z drugiej strony, nie chcę bagatelizować sprawy, ale pracował następnego dnia. Wszyscy wiemy, że kaskaderzy są stuknięci! Deski parkietowe przewraca się na drugą stronę i nacina od tyłu, żeby łatwiej się łamały. Kaskaderzy maja też ochraniacze. Ale mimo wszystko boli. Wierz mi.

Jak wyglądała współpraca ze Stephenie Meyer?

Po raz pierwszy spotkałyśmy się, kiedy wychodziła jej trzecia powieść. Poszłyśmy z Melissą na jej wieczór autorski. Chciałyśmy poznać więcej szczegółów. Była bardzo otwarta, dzieliła się różnymi przemyśleniami. Kiedy wysłałyśmy jej scenariusz, odesłała go ze szczegółowymi komentarzami. Przyjechała także obejrzeć niektóre plenery, kostiumy, storyboardy, a potem spędziła z nami dwa tygodnie na planie zdjęciowym. Współpracowałyśmy. Myślę, że jako autorka książki, została uprzedzona, że nie będzie miała żadnego wpływu na film. Ale ja widziałam to inaczej. Chciałam, żeby miała wpływ. Chciałam omawiać z nią sprawy. To przyniosło korzyści.

Twoje poprzednie filmy różnią się od "Zmierzchu". Czy znajdujesz jakieś podobieństwa?

Najbardziej widoczna rzecz jaka je łączy, to przynajmniej jeden nastolatek w głównej roli. Choć nie zapominajmy, że nastolatek Edward tak naprawdę ma 109 lat!  Ale widać, że lubię różnorodność, bo moimi bohaterami były i nastoletnie dziewczynki, i skejci i wampiry. Zawsze szukam projektów, które mnie zafascynują albo interesującą historią, albo tym, że jeszcze czegoś takiego nie robiłam. Książkę odebrałam jako szaleńczo romantyczną. Prawdziwą historię miłosną, jaką rzadko spotyka się teraz w filmie. Stuknięte komedie romantyczne tego nie mają.

Czy przy realizacji "Zmierzchu" wykorzystałaś doświadczenia z poprzednich filmów?

Zbierasz doświadczenia o charakterze technicznym: jak wiele rzeczy można zrobić jednego dnia, jak improwizować, kiedy wszytko się wali. Jednak przede wszystkim nauczyłam się pracować z młodymi aktorami. Nauczyłam się, że każdy jest inny, inaczej reaguje. Każdemu co innego jest potrzebne do zrozumienia postaci. Oczywiście, przy poprzednich filmach było łatwiej. W "Trzynastce" miałam normalnych ludzi... W "Królach Dogtown" uczyłam się, jak jeździ się na deskorolce i surfuje w stylu lat 70., ale też z normalnymi ludźmi. A z wampirami ciężko się współpracuje.

W "Zmierzchu" widać specyficzny styl. Czy miały na to wpływ twoje doświadczenia jako scenografki?

Zanim zostałam scenografem, byłam architektem. W architekturze, zaczynasz od zera, tworząc strukturalną wizualizację. Jak zaprojektuję ten świat? Jak zaprojektuję budynek? A w przełożeniu na film, oznacza to: jak nakręcę scenę, która ma dynamikę i daje pole do popisu aktorom? Próbujesz znaleźć strukturę, która pozwoli aktorom i kamerze poruszać się, tworząc interesująca dynamikę. To weszło mi w krew: wymyślanie najdynamiczniejszej formy filmowania.

Czy każda sekwencja rozrysowana jest na storyboardach?

Nie, tylko sceny akcji i efektów specjalnych, gdzie wymagana jest koordynacja z wieloma działami. Poza takimi sytuacjami, uważam że storyboardy ograniczają.

Trzy najważniejsze twórczynie "Zmierzchu" to kobiety: ty, autorka powieści Stephenie Meyer i autorka scenariusza Melissa Rosenberg. Jak to wpłynęło na film?

Żadna z nas nie jest stereotypową "kobiecą" kobietą. I chyba żadna nie umiałaby zrobić typowego kina kobiecego. Melissa pisze dla telewizji scenariusz serialu o seryjnym zabójcy. Ja uwielbiam kręcić sceny akcji i pracę z kaskaderami, a następna książka Stephenie będzie jeszcze bardziej zakręcona i akcyjna. Sama nie wiem... Tu chyba chodzi o zebranie najlepszych fachowców do takiej roboty.

Hollywood ma wielkie oczekiwania w stosunku do "Zmierzchu". Jakie są twoje oczekiwania?

Najlepsze, co może zrobić filmowiec, to nakręcić dobry film, z którego może być dumny. Zawsze wszystkim przypominam, że zrobiliśmy ten film za mniej niż 40 milionów dolarów. "Harry Potter" kosztował 150 milionów. Mieli więcej pieniędzy na efekty specjalne i o wiele więcej dni zdjęciowych. Nawet liczbę czytelników. Stephenie Meyer sprzedała swoje książki na świecie w 18 milionach egzemplarzy, a "Harry Potter" miał nakład 480 milionów. Cieszy mnie, że oczekuje się wielkiego sukcesu, ale byłabym... W każdym razie trzymam kciuki. Będę szczęśliwa, jeśli fanom książki, a także innym ludziom spodoba się mój film. Zobaczymy jak będzie.

 

Monolith Film /F.N.