Proszę nie sugerować się tytułem. Hey nie potrzebuje pomocy. Tak naprawdę, w tak dobrej formie nie byli chyba jeszcze nigdy. Nowy album to krok w nową stronę, trochę ryzykowny, ale równocześnie jakże udany. "Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!" już dziś możemy określić, jako przełomowy w historii grupy i nie pozostaje nic innego, jak nisko się pokłonić. Talent i odwaga to cechy niezbędne, ale wcale nie tak często spotykane, muzycy Hey mają obu w nadmiarze. O muzyce, tekstach i procesie nagrywania opowiadają Paweł Krawczyk i Kasia Nosowska.


Jak powstawały kompozycje? Zważywszy na to jak brzmią, to chyba nie były pisane z gitarą?


Paweł: Były! Gitara jest moim macierzystym instrumentem i od niej wszystko się zaczyna. Fakt, że później przekładam to, co napisałem na inne instrumenty może spowodować u słuchacza takie wrażenie, że nie piszę w ten sposób. Jednak wszystko zaczyna się od gitary, akordu, jakiegoś tematu. Kiedy zaczynaliśmy nagrywać wszystko było gotowe, zaczęliśmy nagrywać na wsi, przez miesiąc, dzień po dniu. Tam zostało nagrane osiemdziesiąt procent materiału, wokale i to, z czym nie zdążyliśmy na wsi dogrywaliśmy nieco później we Wrocławiu.  Całość trwała około pięciu miesięcy, jedna samej pracy było w sumie około dwóch. Ten cykl wynikał z terminarza, zaczęliśmy nagrywać w kwietniu, a w maju i czerwcu graliśmy sporo koncertów, Kasia grała sporo swoich koncertów

Kasia: Poza tym, pierwszy raz nie mieliśmy też żadnego wyznaczonego terminu, który obligował nas do zakończenia nagrań. Ani wobec siebie ani wobec firmy. To pozwoliło nam spokojniej wszystko nagrywać. Wcześniej bywało różnie, kiedy pracowałam pod pręgierzem terminu, uczestniczyłam we wszystkim, co się działo, byłam obecna nawet w trakcie nagrywania instrumentów. To powodowało też, że nigdy nie byłam przygotowana z tekstami, pisałam jedne w trakcie nagrywania innych. Tym razem wchodząc do studia wszystkie teksty miałam już napisane, to dość nietypowe jak dla mnie, ale chciałabym się przywiązać do tej metody.  To daje poczucie dużego komfortu.


Mieliście jakąś gotową koncepcje przed rozpoczęciem pracy? Płyta brzmi bardzo spójnie…



Kasia: Nie wiem czy to jest typowe czy nie, ale Hey jest zespołem, który nie formułuje żadnych założeń przed nagrywaniem nowych płyt. Zawsze powstają utwory, a później okazuje się, że całość jest bliższa jakiejś określonej stylistyki. Tym razem też nie szukaliśmy wspólnego mianownika dla poszczególnych piosenek.

Paweł: Ta spójność, to jest coś, co ma się w głowie. Koncepcja w tym wypadku wynika raczej intuicji niż z napisanego planu. Myślałem o tym, żeby całość była spójna, ale w bardzo szerokiej perspektywie.


A te nowe elementy, jak wpływ muzyki elektronicznej, czy tanecznej?



Kasia: Słuchamy różnych rzeczy od bardzo dawna. Przerwa od ostatniej płyty była zbyt długa, żeby to nie znalazło odzwierciedlenia w naszej muzyce. Gdybyśmy nagrali kolejny album po roku, to pewnie byłby bardziej zbliżony do poprzedniego. Byłoby więcej gitar.

Paweł: Mamy taki charakter, że nie lubimy nagrywać podobnych płyt.

Kasia: Marzyło mi się odejście, może nie na zawsze, ale na moment, od takiego stricte rockowego brzmienia. Kompletnie nie widzę dziś siebie w takiej muzyce, ona mnie nie inspiruje, nie kręci, jako osoby i słuchacza. Czułabym się zupełnie bez sensu śpiewając takie treści, jakie dziś mam do przekazania do takiej muzyki, jaką graliśmy, powiedzmy dziesięć lat temu.


Mówicie, że w czasie pracy kierował wami wewnętrzny imperatyw. To brzmi bardzo serio. A nie było zwykłej zabawy? Tak muzyka sugeruje, że musieliście mieć jednak fun…


Kasia: Ten imperatyw dotyczy absolutnej szczerości wobec siebie, wobec własnych pragnień, jako twórcy. Wiadomo, że to jest sfera bardzo ulotna, nie ma w niej miejsca na kalkulacje. To jest raczej kwestia spełnienia tego co siedzi we mnie, czy w chłopakach, niż wywiązanie się ze zobowiązań wobec starych fanów. W tym kontekście to jest właśnie zabawa. Fun jest zawsze. Nawet pomimo tego, że nie jesteśmy już dzieciakami, to nie podchodzimy do nagrywania z takim nastawieniem, że to jest jedyne źródło naszego utrzymania i bez tego nie mielibyśmy pomysłu, co dalej ze sobą zrobić…

Paweł: To jest totalna radość, móc robić taką płytę…


Czy to bogactwo brzemienia da się odtworzyć na koncertach? Tę całą elektronikę?



Paweł: Wszystko będzie grane na żywo. Ogólne wrażenie jest takie, że płyta jest bardziej elektroniczna, ale zapewniam, że w każdej piosence jest gitara. Oczywiście poza ostatnią, gdzie jest tylko głos i fortepian. Pewnie, że zeszły na dalszy plan i dla kogoś, kto słucha Heya od dłuższego czasu, może być ich z pozoru mało, ale ja to znam z tej drugiej strony i wiem, że jest ich dużo, wszędzie. Są lekko przetworzone, ale to wciąż gitary, nawet pomimo tego, że w nieco innych miejscach niż zwykle. Nie ma już tego patentu, że jest riff, który niesie całą piosenkę, tym razem spełniają inną rolę.


Jak się pracowało z Marcinem Borsem?



Kasia: Bardzo wiele wyniosłam ze współpracy z Marcinem przy poprzednich projektach. Bardzo przyspieszyłam, dotarło do mnie, czego tak naprawdę chcę. On odkrył przede mną wiele nowych przestrzeni, których istnienia w sobie w ogóle sobie nie uświadamiałam. Pomyślałam sobie po cichu, że byłoby bosko, gdyby chłopcy też mogli tego doświadczyć, tej zupełnie inne j formy pracy nad piosenką. I oni podchwycili ten pomysł… Paweł, który jest kompozytorem większości materiału świetnie się z Marcinem zrozumiał. Słuchają takiej samej muzyki, uwielbiają sprzęt, emocjonują się tym na podobnej płaszczyźnie. Marcin świetnie się wpasował w nas, jako ludzi, co nie jest wcale łatwe, bo jesteśmy… dziwni (śmiech)

Paweł: W wielu rzeczach miał ostatnie słowo, obdarzyliśmy go naprawdę dużym zaufaniem. Brzmienie całego albumu to właśnie jego zasługa, jest prawdziwym producentem, tak jak się to rozumie na świecie. W Polsce często producenta myli się z realizatorem nagrań. Marcin jest prawdziwym producentem i wiedzieliśmy wszyscy, że jego rolą jest czuwać nad wszystkim i we wszystko ingerować.

Kasia: Marcin na początku był bardzo przejęty faktem, że będzie pracował z nami. Jest od nas młodszy i miał pełną świadomość, jaki twór bierze pod opiekę.


A materiał od razu mu się spodobał?


Paweł: To, że mu się podobało, wywnioskowałem z tego jak się zaangażował. Ale na początku na pewno się bał.


A jak trafiliście do tego westernu? Miejsce, w którym nagrywaliście jest naprawdę wyjątkowe…


Kasia: Sarnowa Góra, to miejsce, na którego pomysł wpadli nasi dwaj znajomi. Włożyli w to naprawdę mnóstwo pracy. Ten cały western, miasteczko, kościół, rzeczka, nawet osada indiańska. Jeździliśmy tam wcześniej z dzieciakami prywatnie. Wiedzieliśmy, że u Jacka tym razem nie możemy nagrywać, bo warunki u niego są raczej surowe. Latem dali byśmy pewnie radę, ale wczesną wiosną to nie wchodziło w grę. Dlatego wybraliśmy to miejsce, tam jest po pierwsze bardzo pięknie, a po drugie chcieliśmy się przekonać, co wyjdzie z pracy w sytuacji „pod Ciechanowem”.

Paweł: Korzystaliśmy z tego, że sezon zaczyna się dopiero od maja i cały teren mieliśmy praktycznie dla siebie. Nagrywaliśmy w Saloonie, przylegającym do takiej ogromnej hali, w której chyba organizuje się potańcówki. Tam stała perkusja, wzmacniacze. Wszystko było świetnie wytłumione, ogólnie daliśmy radę zaadoptować to miejsce do nagrań bez kłopotu.


Pogadajmy chwilę o tekstach. Na początek może sam tytuł, czy miłość to naprawdę taki kataklizm?



Kasia: Miłość jest wyzwaniem. Wielkim wyzwaniem. Kiedy człowiek traktuje ją poważnie i stara się realizować w tej idealnej formie, to jest to trudna sprawa. Jeżeli nie jesteśmy nastawieni na tę początkową fazę, na wysysanie tej przyjemnej substancji, która się na samym początku pojawia, to miłość jest niesamowitą szkoło wszystkiego. Pokory, cierpliwości, oddania. Nie znam zbyt wielu takich, którzy potrafią ten idealny model miłości realizować w życiu, więc jednak… uwaga, ratunku i pomocy. Hasło zawarte w tytule to coś, co mówi ktoś, do kogo dotarła ta świadomość, że miłość to bardzo poważny temat i że można się jej przerazić tak samo jak śmierci. Obie są bardzo konkretną ofertą w katalogu firmy „Życie”.


A praca z tekstami Agnieszki Osieckiej wpłynęła jakoś na ciebie?



Kasia: Obcowanie w tak intensywny sposób z najlepszą, spośród kobiet, autorką tekstów musi sprawiać, że zaczyna się bardzo poważnie podchodzić do słowa. To nie znaczy, że wcześniej nie podchodziłam do tego serio, ale często stosowałam ucieczki w stronę ironizowania. Na początku zapowiadało się poważnie, a potem robiłam taką woltę, że nie było do końca jasne czy ja tak sobie tylko żartuję, czy jestem cyniczna. Tutaj po raz pierwszy nie kokietuję słuchacza, mówię wszystko wprost, dokładnie tak jak jest. Jeżeli coś ma boleć, to boli.

To, co mogę powiedzieć w formie przesłania do tych, którzy piszą: my, współcześni jesteśmy z góry na przegranej pozycji. Nie chodzi tu tylko o Osiecką, ale mnóstwo rzeczy, które do tej pory przeczytałam. Wyżej nie podskoczę, umrę niespełniona i niezrealizowana w tej materii. Nigdy nie będę pisała tak jak ci, których podziwiam, chociaż wiem, że będę się z tym zmagać do krwi, że będę się starać jeszcze więcej, jeszcze lepiej. To się nigdy nie skończy sukcesem, wiem o tym. Ale kiedy ta świadomość już się pojawi, to wtedy człowiek może, akceptując swoje ograniczone możliwości, spróbować wykreować z tego coś ładnego. W obrębie tych niewielkich środków można stworzyć coś przyjemnego dla odbiorcy. Być może ważnego, dla kogoś.


Mówiąc o bardzo osobistych problemach, o bardzo małej przestrzeni między dwojgiem osób, jesteś równocześnie głosem tysięcy podobnych do siebie ludzi…


Kasia: Ludzie są tacy jak ja, ja jestem taka jak ludzie. W gruncie rzeczy wszyscy jesteśmy tacy sami. Bez rozgraniczenia na płeć, wszyscy realizujemy podobne schematy, nawet, jeżeli wydaje nam się, że nasze życie, nasze uczucia są absolutnie wyjątkowe, to kiedy się kimś bliżej porozmawia, okazuje się, że to wszystko jest pewien wzór, schemat. Wszyscy jesteśmy identyczni i dlatego się rozumiemy. Kiedy człowiek przestanie komplikować i wytwarzać barierę między sobą a resztą świata, co jest bardzo kiepskim pomysłem, to okazuje się, że wszyscy mamy problemy, każdy chce szczęścia i każdy się boi śmierci to pojawia się uczucie życia w wielkiej wspólnocie. Wtedy od razu lubi się ludzi i jest się dla nich miłym…


Teksty są bardzo poważne. Chyba nawet smutne… Pewien znany muzyk powiedział, „Jestem szczęśliwy tylko kiedy jest mi źle”. Masz tak samo?


Kasia: Bywa, że śmieję się bardzo głośno. Jednak mam wrażenie, że jestem raczej smutnawa. To nie znaczy, że dążę do tego stanu, że się lubię w tym babrać. Osoby, które są ciągle radosne, są moim zdaniem podejrzane. Nie ma takiego dnia, żeby nie wydarzyło się coś, co by nie przyniosło jakiejś smutnej refleksji. Nawet, kiedy wszystko jest w porządku, dziecko zdrowe, w domu porządek, pachnie zupa, w pracy też wszystko świetnie, to wystarczy spojrzeć za okno, albo posłuchać jak syn sąsiada się wydziera i od razu coś jest nie tak. Może jestem trochę przewrażliwiona, a może mam zbyt silnie rozwiniętą zdolność współodczuwania. Tak, biorę sobie cały świat na barki.


Okładkę, podobnie jak w wypadku "N/O" zaprojektował Macio Moretti…


Kasia: Okładka jest bardzo skromna minimalistyczna wręcz, ale pomysł Macia jest naprawdę świetny. Każdy, kto kupi płytę ma opcję zrobienia tej okładki po swojemu. Może dowolnie wkładać kartki, które są w środku..

Paweł: Albo w ogóle coś innego. Swoje zdjęcie na przykład…

Kasia: Napis na okładce jest zapisany morsem. Mało tego, muszę dodać, że na dole jest mały napis Hey i stwierdzam, że po latach poszukiwania odpowiedniego logo, to mi się najbardziej podoba (śmiech).


W specjalnej wersji płyty będzie dodatkowe DVD, które powstało przy waszym sporym udziale. Kręciliście sami wiele scen?


Kasia: Trochę kręciłam, ale nie dużo. Kiedy Grzesio Lipiec musiał wyjechać, zostawił nam kamerę i poprosił, żeby kręcić.

Paweł: Czasami stawialiśmy kamerę na statywie, żeby się po prostu nagrywało, czasami coś specjalnie kręciliśmy. Jednak ogólnie nasz udział jest taki jakbyśmy kręcili wesele. Nie wiemy jak ten film będzie ostatecznie wyglądał, a Grzesiu na pewno czymś nas zaskoczy. To niesamowity człowiek, ma wiele zaskakujących spostrzeżeń i pomysłów. Zawsze robi coś specjalnego, nie daje zwykłego filmu, na wszystko ma patent. Jeżeli mnie intuicja nie myli to tym razem będzie western (śmiech).


Rozmawiał Piotr Miecznikowski


Płycie "Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!" patronuje empik.com.