Kiedy Paul poznał Johna…

Tę historię znają wszyscy fani The Beatles - 6 lipca 1957 Paul McCartney poznał Johna Lennona podczas kościelnego festynu w Liverpoolu. Zespół 17-letniego Lennona, The Quarrymen, występował tam w ramach tradycyjnego święta dzielnicy Woolton. Jeden z członków grupy, Ivan Vaughan, przedstawił swoim kolegom przyjaciela ze szkoły, 15-letniego McCarnteya. Wkrótce dołączył on do Quarrymen, nazwę zmieniono najpierw na The Silver Beatles, a następnie na The Beatles. Chłopcy zaczęli koncertować w miejskich pubach, zaś w 1960 ich ówczesny menedżer, Allan Williams, zaaranżował czteromiesięczną rezydenturę w klubach Indra Club i Kaiserkeller zachodnioniemieckiego Hamburga. Mniej więcej wtedy wyklarował się ostateczny skład jednego z najważniejszych zespołów w historii - dołączyli do niego George Harrison i Ringo Starr. Po powrocie do Liverpoolu podczas jednego z występów w słynnym dzisiaj The Cavern Club, Beatlesów dostrzegł Brian Epstein, wtedy jeszcze recenzent muzyczny magazynu „Mersey Beat”, ich późniejszy impresario i jeden z pierwszych agentów we współczesnym znaczeniu tego słowa. Nawiązane współpracy z nim było dla młodych muzyków przełomem nie tylko ze względu na fakt, iż to on zdobył dla nich kontrakt z wytwórnią Parlophone (spółką-córką EMI) i zaaranżował pierwszą profesjonalną sesję nagraniową w Abbey Road Studios. To właśnie Epstein wymyślił, wykreował i wyegzekwował w praktyce ten wizerunek The Beatles, który znamy dziś najlepiej i który wiąże się z początkowym okresem ich działalności: w dopasowanych, identycznych garniturach, dłuższych fryzurach i z zawadiackimi uśmiechami. Image ten zagwarantował im histeryczną popularność na całym świecie - głownie oczywiście wśród młodej widowni, a dokładniej rozkochanych w przystojnych Brytyjczykach nastolatek. I chociaż większość z ich rodziców patrzyło na ten nowy muzyczny fenomen dość sceptycznie, „grzeczne”, schludne stroje już na starcie dawały czwórce z Liverpoolu chociaż minimum sympatii i zaufania.


Największe przeboje zespołu

 

Brytyjska inwazja

Za początek Beatlemanii uznaje się jednak nie debiutancki singiel, wydany w 1962 roku „Love me do”, ale zaprezentowany rok później pierwszy krążek długogrający „Please me, please me”, który natychmiast wspiął się na szczyt brytyjskiej listy przebojów. Długa trasa koncertowa po Europie przyczyniła się do podobnych wyników na całym kontynencie. W 1964 roku Beatlesi przewodzili tzw. British Invasion, czyli fali popularności brytyjskich artystów na trudnym, amerykańskim rynku. Ich pierwszy występ w tamtejszej telewizji, w słynnym „The Ed Sullivan Show” w stacji CBS, zgromadził przed telewizorami ponad 73 miliony widzów. Muzycy koncertowali za oceanem, występując codziennie lub nawet dwa razy dziennie, umacniając swoją pozycję albumami „A hard day’s night” (będący jednocześnie soundtrackiem do ich pierwszego filmu pod tym samym tytułem) oraz „Beatles For Sale”. Wciąż rosnące zapotrzebowanie na koncerty sprawiło, iż zespół bez problemu wypełniał po brzegi największe audytoria, bijąc nawet ówczesny rekord największej zgromadzonej widowni - 15 sierpnia 1965 na nieistniejącym już Shea Stadium w Nowym Jorku Beatlesów oglądało 55 600 ludzi. Niestety, cztery lata nieustannego nagrywania, podróżowania, promocji i łącznie ponad 1400 (!) występów na żywo mocno odbiły się na kondycji - fizycznej i psychicznej - całej czwórki artystów. Ostatni koncert The Beatles dla szerokiej publiczności odbył się w Candlestick Park w San Francisco, dokładnie 29 sierpnia 1966.

Yesterday And Today - The Beatles
Płyta The Beatles
 

Żółtą łodzią podwodną z Ringo na wokalu…

Nie mając w planach żadnych występów, skupili się na tworzeniu bardziej eksperymentalnej muzyki, w późniejszym okresie również „doprawianej” narkotykami, nie wyłączając niezwykle popularnego wówczas (i legalnego!) wśród artystów, inteligencji i bohemy LSD. „Podczas nagrywania „Yellow Submarine” Beatlesi byli tak naćpani, że pozwolili Ringo śpiewać!” - mówił w swoim stand-upie z 1991 roku nieżyjący już Bill Hicks. I trudno odmówić mu racji, słuchając sześciu płyt studyjnych, powstałych w latach 1966-1970, z „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band” na czele. Po śmierci Epsteina, którego w 1967 roku zabiła mieszanka środków nasennych i alkoholu, napięcia między członkami zespołu były coraz bardziej widoczne - a, co gorsza, nie miał kto ich łagodzić. Sesje nagraniowe zaczęły być trudne do zrealizowania, muzycy kłócili się, odchodzili i wracali, a sprawy nie poprawiały solowe ambicje każdego z nich oraz fakt ogromnego wpływu Yoko Ono na Lennona. Do dziś w powszechnym (chociaż, przyznać trzeba, mimo wszystko nieco krzywdzącym) oglądzie uznawana jest za tę, która „rozbiła Beatlesów”. Prawda była - i nadal jest - dużo bardziej skomplikowana; trudno znaleźć jeden, decydujący czynnik, którego wyeliminowanie mogłoby „ocalić” zespół i przedłużyć jego żywot. Tymczasem czwórka z Liverpoolu podzieliła los wielu kapel, które zdobywały wielką popularność jeszcze wiele lat po nich: niewyobrażalne zmęczenie ciągłą wspólną pracą, tarcie na tle prywatnym oraz różnice co do wizji rozwoju zespołu czy sprawy czysto artystyczne doprowadziły do sytuacji, w której Paul McCartney, John Lennon, George Harrison i Ringo Starr po prostu nie mogli na siebie patrzeć. Ostatni w historii występ The Beatles miał miejsce 30 stycznia 1970 roku na dachu biurowca Apple Corps w Londynie. Niecałe 11 miesięcy później McCartney złożył w sądzie oficjalny wniosek o rozwiązanie ich zobowiązań kontraktowych, a The Beatles przestali istnieć.


Mop-top, loop i mash-up

Trudno wspomnieć wszystkie aspekty kultury popularnej, muzyki i sztuki, na które wpływ miała twórczość - i, szerzej, działalność - Beatlesów. Zapoczątkowali i przewodzili British Invasion (która dała szaloną popularność w Stanach między innymi Rolling Stonesom, The Who, The Yarbirds czy The Animals); byli pierwszym zespołem składającym się z młodych muzyków, który odniósł tak wielki światowy sukces i otworzył drzwi innym, podobnym; to w czasie ich panowania na listach przebojów album stał się głównym formatem konsumpcji muzyki (w przeciwieństwie do singli); wreszcie, to właśnie oni jako pierwsi podkreślali swój związek z komponowaną samodzielnie muzyką, nie chcąc być jedynie bezmyślnymi odtwórcami tego, co podsuwa im wytwórnia. O kilkunastu trendach w modzie - jak chociażby dopasowane garnitury, wąskich krawaty i fryzura nazywana „mop-top” - nawet nie wspominając. W ciągu niemalże dekady niezwykle intensywnej działalności na wielu polach Beatlesi stali się wcieleniem przemian społeczno-kulturowych, których doświadczył cały zachodni świat - i, oczywiście do pewnego stopnia, również kraje tzw. bloku wschodniego. Muzycznie zaczynali od klasycznych, znanych popowych form, które z czasem włączali do wypracowanego, własnego stylu, a z którymi w późniejszych latach odważnie eksperymentowali. Również w zakresie instrumentarium, które wzbogacali np. o mirliton, harmonijkę czy banjo oraz testy różnych rodzajów gitar elektrycznych. Jako jedni z pierwszych stosowali też pętlę (loop), dziś jeden z najbardziej znanych zabiegów w muzyce popularnej; nagrywali utwory od końca, po kilka w jednej ścieżce, tworząc z nich jeden wielki mash-up; bawili się także strukturą piosenek - niektóre nie miały zwrotek, przejść czy refrenów, w innych części te mieszały się w nieoczywisty sposób. Literalnie niemożliwym jest wymienienie wszystkich zespołów, na które The Beatles mieli wpływ (bezpośredni lub nie), jednak wśród swoich inspiracji wskazują ich między innymi Dave Grohl, Bee Gees, Brian Wilson z The Beach Boys, KISS, Joe Walsh z The Eagles, Billy Joel, Michelle Phillips z The Mamas and The Papas, Joni Mitchell oraz Bruce Springsteen. Trudno jest tworzyć muzykę popularną bez jakiekolwiek odniesienia do The Beatles - niezależnie od tego, czy jest się ich wielkim fanem, czy wręcz przeciwnie.


All you need is… film i reklamy

I chociaż od ostatniego koncertu Beatlesów minęło już prawie 50 lat, ich wpływ na współczesną kulturę wciąż jest gigantyczny. Przypomnijmy, iż 77-letni McCartney nadal wydaje świetnie przyjmowane przez fanów płyty, a jego koncerty to czasem nawet trzygodzinne, niezwykle energetyczne show. Ponadczasowe, niezmiennie wpadające w ucho melodie dostają też nowe życie dzięki użyciu ich w filmach - wspomnieć chociażby „Yesterday” z „Dawno temu w Ameryce” (1984), „Twist and shout” z „Wolnego dnia pana Ferrisa Buellera” (1986), „Girl” z „Maski” z Cher (1990), „Come Together” z „Prawa Bronxu” (1993), „Hey Jude” w „Genialnym klanie” (2001) oraz „Baby You’re a Rich Man” z „Social Network” (2011). Na pierwsze miejsce w tej kategorii zasługuje chyba wykonanie „All You Need Is Love” z „Love Actually” (2003, słynna scena w kościele,  w której Andrew Lincoln w niczym nie przypominał jeszcze neurotycznego, nieobliczalnego Ricka Grimesa z „The Walking Dead”). Musicalowy „Across the Universe” z 2007 roku składa się w całości z piosenek skomponowanych przez członków The Beatles. To jednak nie wszystko, bo utwory czwórki z Liverpoolu użyte były też w licznych reklamach. Co ciekawe, Sony/ATV Music Publishing udostępniło aż 259 utworów Beatlesów do komercyjnego użytku - pod warunkiem, iż zostaną one ponownie nagrane przez innych artystów. Najprawdopodobniej z tej właśnie możliwości skorzystali właśnie twórcy „Yesterday”. Danny Boyle zaprasza nas do świata, w którym Paul nigdy nie poznał Johna, a cała ich muzyczna spuścizna żyje tylko w głowie jednego, niespełnionego muzyka, który, chociaż z wyrzutami sumienia, korzysta z nich, aby zdobyć wymarzoną popularność. Przypomnijmy, iż Brytyjczyk ma na koncie nagrodzonego Oscarem „Slumdoga” oraz kultowy dziś „Trainspotting”. Scenarzysta, Richard Curtis, odpowiadał z kolei za „Dziennik Bridget Jones” i „To właśnie miłość”. W „Yesterday”, opowiadającym przecież o świecie show biznesu i muzyki, pojawią się między innymi Ed Sheeran, Micheal Kiwanuka oraz James Corden. Produkcja wchodzi do kin już w najbliższy piątek, a towarzyszy jej oczywiście obszerny soundtrack, w którym przeboje Beatlesów wykonuje odtwórca głównej w „Yesterday” roli, Himesh Patel.

Yesterday (Original Motion Picture Soundtrack) - Patel Himesh
Soundtrack z filmu "Yesterday"