Uwielbia psy, wierzy w życie pozagrobowe i zjawiska „o których nie śniło się filozofom”… Jonathan Carroll jest wykładowcą akademickim i jednym z najpoczytniejszych amerykańskich pisarzy oraz autorem takich bestsellerów jak „Kraina Chichów”, „Muzeum psów”, czy „Całując ul”. Najnowsza powieść „Zakochany duch” na pewno nie zawiedzie wielbicieli jego prozy.
Czy wierzy Pan w życie pozagrobowe?
- Tak. Wyłożyłem to bardzo jasno w „Afterlife“, które umieściłem w „Białym jabłku“ oraz "Szklanej zupie“. Jeśli ktoś chce poznać moją opinią na ten temat powinien przeczytać te książki.
Czy uważa Pan, że los człowieka jest z góry określony, czy też zależy od niego samego i można go zmienić?
- Nie mógłbym uwierzyć, że Bóg stworzył nas jako kukiełki tańczące jego choreografię, a potem uśmiercane. W tym musi być coś więcej, albo Bóg jest pozbawiony wyobraźni i okrutny jednocześnie.
Czy wierzy Pan w Boga?
- Tak. Ona jest bystra i ma bardzo duże poczucie humoru.
W „Zakochanym Duchu” głównego bohatera chroni i ocala miłość. Czy właśnie miłość jest Pana zdaniem największą wartością w życiu człowieka?
- Myślę, że milość to jedyny znak prawdziwego cudu, jakiego wszyscy ludzie mogą doświadczyc w życiu. Można nie doświadczyć oświecenia, albo wielkiego bogactwa, albo sławy, albo, albo, albo... ale wszyscy mamy zdolność kochania i bycia kochanym. To znaczy, że wewnątrz każdego z nas są drzwi otwarte na cud - rzecz, której wszyscy szukamy przez całe życie.
Czym Pana zdaniem jest śmierć - unicestwieniem, uspokojeniem…a może jeszcze czymś innym?
- Jak wspomniałem wcześniej, wierzę że jest to początek życia pozagrobowego, albo powrót do „Mozaiki“, jak nazywam to w moich książkach.
W najnowszej książce, jak i w wielu poprzednich, pojawiają się zjawiska, powiedzmy, niezwykłe, czy sam doświadczył Pan kiedykolwiek takich zjawisk?
- Czy słyszałem kiedyś gadającego psa lub widziałem latające dziecko? Nie. Czy myślę, że to możliwe? Tak. Rozmawiałem kiedyś ze sławnym buddyjskim mnichem. Zapytałem go, czy istnieją ludzie mogący spacerować po wodzie. Powiedział tak. Zapytałem go, czy są ludzie umiejący latać. Powiedział tak. Zapytałem, czemu nigdy ich nie widzimy. Uśmiechnął się i powiedział: Czy naprawdę sądzisz, że ktoś, kto jest tak zaawansowany, że potrafi latać, interesuje się tym, czy go widzisz? Amen.
Czego o pisarstwie uczy Pan swoich studentów?
- Nie mogę nauczyć jak pisać, ale mogę nauczyć jak być bardzo dobrym i bardzo uważnym czytelnikiem i jest to pierwszy krok do zostania dobrym pisarzem. Nikt nie może dobrze pisać zanim nie będzie poważnym czytelnikiem. Powinno się czytać, dopóki oczy się nie zamkną, myśleć o tym, co się przeczytało, widzieć co bohaterowie zrobili na kartach książki, i przyswoić te lekcje tak, że można je później wcielić w swoją własną pracę.
Czy ma pan jakiś konkretny obraz swojego czytelnika, czy też jest on Panu zupełnie obojętny?
- Jedyną rzeczą, o której myślę, jest czytelnik tak zaangażowany w jakąś moją historię, że jadąc tramwajem do domu mija swój przystanek, bo porzucił swój świat, by w całości wejść w mój.
Czy pisanie scenariuszy jest dla Pana przyjemnością, czy sposobem na zarobkowanie. Może jednym i drugim?
- To zależy od ludzi, z którymi sie pracuje. To podobna sytuacja jak pójście z kimś do łóżka - może być cudownie lub to po prostu praca.
Swoje książki pisze pan na komputerze, a potem podobno dwukrotnie przepisuje je odręcznie, czy jest to jakiś specjalny rytuał, czy sposób na wprowadzenie korekty?
- Robię to by spowolnić proces. Im jest wolniejszy, tym uważniej dobieram słowa. Kiedy jestem absolutnie pewny, że są to słowa, które chcę zatrzymać, wracam do komputera, wprowadzam zmiany i zanoszę do wydawcy. W rezultacie można powiedzieć, że robię tylko jeden szkic, można powiedzieć, że robię pięć. To zależy od tego jak się zinterpretuje proces.
Psy często są równorzędnymi bohaterami Pana książek, tak jest i w najnowszej powieści. Lubi Pan zwierzęta?
- Oczywiście
Rozmawiała Izabella Jarska
Komentarze (0)