Czesław Mozil stwierdził w trakcie tej rozmowy, że nie jest fanem poezji. Być może to prawda, jednak trudno się oprzeć wrażeniu, że we wszystkim co robi tej poezji jest całkiem dużo. Począwszy od tekstów na „Debiucie” poprzez całą oprawę graficzną jego albumów a skończywszy na nim samym. Poza tym, że jest, jak to sam określa „panem z telewizji” jest wciąż jednym z najciekawszych i najbardziej unikalnych artystów na polskiej scenie. Jest też, to także jego zdanie, najlepszym z możliwych kandydatów do nagrania płyty z tekstami Czesława Miłosza. Skąd ma tę pewność, jaki czuje związek z Miłoszem i jakie ambitne założenie mu przyświecało w trakcie nagrywania opowiada Czesław Mozil…

Mamy rok Czesława Miłosza, wszędzie jest o nim pełno. Nagranie takiej płyty wydaje się być ruchem tyleż oczywistym co również łatwym…

Łatwym? Nie żartuj! Dla mnie to było totalnie trudne. Wcześniej nigdy nie znałem Miłosza i musiałem się na serio wgryźć w to, co pisał. On pisał takim językiem, taką polszczyzną, że ja albo nie rozumiałem sensu niektórych wierszy, albo wręcz samych słów. O wielu nie wiedziałem, że nawet istnieją! Bardzo mi pomogła Agnieszka Kosińska, która była asystentką Miłosza i znała go na tyle dobrze, żeby odczytać intencje i sensy zawarte w tym co pisał… Wracając do twojego pytania to wcale nie było łatwe, to było bardzo duże wyzwanie.

Kiedy zacząłeś się „wgryzać” w Miłosza, od razu wiedziałeś jak musi zabrzmieć muzyka napisana do jego wierszy?

Kiedy czytałem te poezje to miałem bardzo wyraźne przeczucie, że między nami jest jakieś porozumienie. Ja Czesław, on Czesław, ja emigrant, on też emigrant, a do tego w Krakowie mieszkam, jak się okazało na tej samej ulicy, prawie dokładnie naprzeciwko jego domu. Nigdy nie byłem szczególnym fanem poezji, ale kiedy to wszystko sobie poukładałem w głowie i poznałem jego twórczość  nagle dotarło do mnie, że jeżeli ktoś ma nagrać taki album to mogę to być tylko ja! Nie odbiła mi sodowa (śmiech). Tak po prostu jest. Moja muzyka i jego poezja to wręcz idealna kombinacja.

Myślisz, że ludzie którzy podobnie jak ty nie znali wcześniej Miłosza, polubią go po wysłuchaniu płyty?

Wiesz, ja mam taką nadzieję, że za kilka lat, pięć, dziesięć może dwadzieścia, pani od polskiego w szkole chcąc przekonać dzieci do Miłosza puści im właśnie tę płytę. Naprawdę mam przeczucie, że nam się ta płyta udała i że to jest dokładnie to, co trzeba było zrobić. Wszyscy daliśmy z siebie maksimum energii i zaangażowania.

Pani od polskiego? Chcesz zostać lekturą szkolną?

Nie wiem czy ja się rzeczywiście nadaję, ale ta płyta będzie spełniać wszystkie warunki. Nawet jeżeli dla niektórych to będzie pierwsze zetknięcie zarówno z Czesławem Miłoszem jak i z Czesławem Mozilem.

A reszta zespołu kojarzyła Miłosza? Wiedzieli z grubsza, co śpiewasz w tych piosenkach?

Tak, czytali przekłady na angielski i poza tym dużo rozmawialiśmy. Mieliśmy latem takie pięciodniowe warsztaty, w trakcie których dużo siedzieliśmy razem, gadaliśmy i graliśmy. Dla mnie to było jak powrót do czasów studiów, tylko my i kilka instrumentów. Bez żadnej produkcji, elektroniki, całkiem jak w akademiku. Każdy coś dodał od siebie, każdy ma jakiś wkład w ten album.

Na płycie słychać ten klimat? To wspólne granie na akustycznych instrumentach?

Cała płyta jest taka! Tu są prawie włącznie akustyczne instrumenty, perkusja pojawia się dosłownie na chwilę, a cała reszta to tylko my. Pojawiają się czasem jakieś dodatkowe aranżacje, smyki, ale poza tym to bardzo prosta i piękna muzyka. Mnie bardzo wzrusza (śmiech).

Gdzie nagrywaliście ten materiał?

W kilku studiach w Polsce i w Danii. To chyba moja najbardziej polsko-duńska płyta (śmiech). W ciągu dwóch miesięcy latałem do Kopenhagi chyba z osiem razy. To było szalone, ale było warto, bo efekt jest naprawdę świetny. Najtrudniejsze okazało się nagrywanie wokali, to mi zajęło dość dużo czasu i sporo się namęczyłem. Czasami po prostu za dużo mam na głowie…

Na koncertach będziesz grał cały album? Będzie jakaś specjalna oprawa?

Będziemy grać te piosenki razem z innymi. Czesław Śpiewa to zespół, który zawsze dużo miesza na koncertach i wiem, że te nowe kompozycje świetnie zabrzmią obok „Maszynki” czy „Caesia i Ruben”. Nie chcemy robić z nich osobnego projektu, lepiej żeby się wtopiły w nasz repertuar i towarzyszyły nam jeszcze wiele lat na scenie. W moim „solo act” też będę niektóre grał, w listopadzie gram taką trasę solo i na pewno niektóre piosenki z „Miłosza” się też pojawią. Teraz gramy trasę z Lao Che, ale jeszcze nie zaczęliśmy grać nowych piosenek. Skupiamy się na tym, co jest dobrze ograne, żeby koncerty chłopaków i nasze były możliwie jak najlepsze. I tak mamy sporo niespodzianek dla publiczności więc nie ma sensu robić zbyt dużego zamieszania. Trasa „Lao Czesław” to duchowe spotkanie artystów, ale nie chcemy podchodzić do tego zbyt hipisowsko.

Nagrałeś płytę z wierszami jednego z największych poetów na świecie. Myślisz, że jest jakiś muzyk, którego mógłbyś uhonorować podobnym albumem?

Nie wiem. Kiedy masz kogoś kto jest dla ciebie tak bardzo ważny, kto jest ikoną to boisz się do niego podchodzić. Może nawet chciałbym nagrać płytę z coverami innych artystów, ale to byłby różne nazwiska. Tom Waits, Nick Cave, PJ Harvey czy Nine Inch Nails. Tylko gdybym miał to w ogóle robić, to musiałbym wszystko nagrać naprawdę po swojemu.

Powiedz mi jeszcze, czy poezja Miłosza ma też dla ciebie jakieś osobiste znaczenie?

Zdecydowanie! Cały czas kiedy go czytałem, miałem wrażenie że się ponownie edukuje, tak jakbym wrócił znowu do szkoły. A najważniejsze chyba było to, że czytając jego wiersze czułem, że… coś czuję. Wiedziałem, że muszę tę płytę nagrać, nawet pomimo tego, że nigdy nie byłem fanem poezji. To się po prostu musiało tak skończyć.

Fot. Anna Karolina Wajs
Rozmawiał  Piotr Miecznikowski