Po trzech latach wędrówek dookoła świata Anna Maria Jopek powraca z bezprecedensowym tryptykiem „Lustra”, plejadą światowych gwiazd i mnóstwem świeżej energii.

 

Po wielkim projekcie „Dwa Serduszka Cztery Oczy” zniknęłaś na trzy lata. Długo kazałaś czekać na nowe nagrania.

Anna Maria Jopek: To były lata pełne muzyki. W samej Japonii koncertowałam ostatnio bodaj sześciokrotnie, wracam tam za kilka tygodni na dwie osobne trasy. Dziś wróciłam z Rio De Janeiro. W Brazylii występowałam z Ivanem Linsem, legendą piosenki, być może najważniejszą po Jobimie. Byłam przecież w trasie „Lisbon Stories" z portugalskimi przyjaciółmi, w projekcie Bobby'ego McFerrina. Gościłam u Youssou N'Doura i z Dominikiem Millerrem nagraliśmy piosenkę na płytę The Nighthawks. Grałam z Nigelem Kennedy w Royal Festival Hall w Londynie. Z trudem mogłam nadążyć. Poza tym, kiedyś trzeba było przygotować te trzy godziny nowej, studyjnej muzyki…

Właśnie, opowiedz o projekcie „Lustra", o trzech tak odrębnych - a jednak pokrewnych sesjach.

Ostatnie lata, od „Nieba" po "”D" to były głównie rzeczy autorskie, pisane dla ukochanych artystów jak Branford Marsalis czy Richard Bona. Tym razem chciałam odnaleźć się w światach należących do kogoś innego. Choć oczywiście „Polanna" to moja tradycja. W końcu studiowałam 17 lat muzykę klasyczną! Ale tu chcieliśmy zbliżyć się do polskiej historii w sposób nieortodoksyjny. Stworzyliśmy zespół z muzyków zarówno klasycznych, jak i folkowych, jazzowych, wszechstronnych. Aranżował Krzysztof Herdzin i genialny Gil Goldstein, czterokrotny zdobywca Grammy za aranż. Przy fortepianie nasz ukochany Gonzalo Rubalcaba. Powstała, wierzę, rzecz oryginalna. Po co wracać do Wacława z Szamotuł, Moniuszki, Szymanowskiego, Karłowicza czy do starych naszych pieśni ludowych, harcerskich, wojennych konwencjonalnie? Mam nadzieję, że udało nam się odnaleźć i wyodrębnić ten trudny do nazwania element, który decyduje o istocie „polskiej duszy" w muzyce. Sięgnęliśmy nawet po „Czerwone Maki" i „Płonie Ognisko  i „Szumią Knieje". Czy wyobrażasz sobie, dziś w tym kraju, odważniejsze posunięcie? Czekam, aż nas ukrzyżują strażnicy narodowych świętości! Ale zrobiliśmy to z miłości i szacunku, uwierz mi.

Czemu „Lustra"? I skąd te dwa pozostałe tomy, tak zdawałoby się od siebie dalekie?

Nasz świat dziś zdaje się być gabinetem luster, w którym kultury niegdyś odległe,  teraz przeglądają się w sobie nawzajem, inspirują, próbują rozmawiać, zbliżają. Nigdy w historii nie było nam tak blisko do siebie. Stąd moje spotkania z Japończykami i kulturą Lizbony, gdzie z kolei spotykają się tradycje tak wielu ich dawnych, zamorskich kolonii, przebogate w muzykę. Od dawna na moich płytach staram się krzyżować kultury.

„Haiku"?

Po latach w Japonii postanowiłam poszukać tego „wspólnego zbioru" dla naszych wrażliwości. Do nowego projektu zaprosiłam najwybitniejszego artystę jazzowego z Japonii: Makoto Ozone oraz wirtuoza bambusowych fletów z teatru Kabuki - Tomohiro Fukuharę. Sięgnęliśmy po stare tematy japońskie, po zapamiętane z mego dzieciństwa piosenki Mazowsza, po własne kompozycje, które podkreślały tę naszą pokrewność. Ruszyliśmy w trasę, w trakcie której, w wolnym dniu nagraliśmy ten album w sześć godzin. Mogły to być godziny miałkie, przemęczone i stracone. A zaliczam je dziś do najcenniejszych chwil w moim całym muzycznym życiu! Nieprawdopodobna metafizyka, porozumienie, magia. Tak niektóre płyty muszą powstawać. „ID" w sześć miesięcy, „Haiku" w sześć godzin.

„Sobremesa"?

To miłość do Lizbony, do jej muzyki, światła, wina, ludzi. Mamy tam dom od kilku lat w najstarszej dzielnicy, Alfamie, wielu przyjaciół, zwłaszcza wśród muzyków. A to sfera w Lizbonie przebogata. Zbiór wpływów brazylijskiej bossa novy - i tu mamy największego z żyjących geniuszy tej piosenki, Ivana Linsa. Jest morna z Cabo Verde i tu  dołącza do nas charyzmatyczny Tito Paris, czy świetlana Sara Tavares, bo przecież jej korzenie są właśnie wyspiarskie. Jest zmysłowa muzyka z Angoli, którą reprezentuje Yami, fenomenalny wokalista, ale przede wszystkim basista "extraordinaire"! I wreszcie fado. Dołączyli do nas zarówno legendarny twórca i przejmujący wokalista: Paulo de Carvalho, jak i młody "Książę Fado" - Camane. Oczywiście, choć śpiewam z nimi duety, nie pretenduję do miana wokalistki fado,  ale znów ciekawi mnie, co powstanie na styku naszych dwóch kultur. W splocie naszych pokrewnych melancholii.

Ale przecież śpiewasz też sama fado menor!

Z Luisem Guerreiro, jednym z największych wirtuozów gitary portugalskiej improwizowaliśmy fado menor w a-moll. Wymyśliłam na poczekaniu tę melodię, do której Marcin potem dopisał słowa, „Spójrz, Przeminęło", ale to oczywiście stylizacja, nasz ukłon w stronę geniuszy gatunku raczej, niż próba włączenia się w ich hermetyczny świat.

To jeden z bardziej melancholijnych momentów w całym projekcie „Lustra".

Taka jest tradycja fado menor. Ale „Sobremesa" poza tym jest nieomal w całości jasna, świetlista, szczęśliwa, zmysłowa!

Z tym zespołem ruszasz w trasę w listopadzie.

Tak, na kilkanaście koncertów. Mam nadzieję, że przyniesiemy pod nasze mroczne już wówczas niebo smugę ciepłego, miodowego światła.

Zaraz potem znów Japonia?

Tak, „Haiku” ma japońską premierę, ale zanim ruszymy z Makoto w styczniu, mamy serię koncertów z „Polanną", przetłumaczoną na mój mniejszy zespół, w klubach Blue Note, w Tokio i w Osace. Cudownie będzie tam wrócić. Jaka to wrażliwa, niezwykła publiczność.

Powodzenia zatem i dziękuję Ci za tę rozmowę, prosto z samolotu…

Zawsze z radością.

 

Rozmawiał Tomek Gajewski