Wywiad z Joanną Chmielewską - laureatką Wielkiego Kalibru Empiku, w przeddzień premiery nowej powieści królowej polskiego kryminału.
- We wcześniejszych powieściach wytoczyła Pani batalię obżartuchom, objechała z góry na dół organizatorów warszawskich wyścigów konnych, nie żałowała Pani ostrych słów prokuratorom i politykom, a w swojej najnowszej książce "Rzeź bezkręgowców" bierze Pani na widelec reżyserów filmowych. Co oni Pani uczynili? Czy zasłużyli na tak okrutną karę?
- Jaką tam okrutną. Naprawdę okrutną karą byłoby sadzanie na rozpalonym ruszcie, to po pierwsze, a po drugie, ja tylko chcę delikatnie zwrócić na nich uwagę.
- Czy morduje Pani literacko tylko osobiście sobie znanych reżyserów, na przykład tego, który z powodu braku poczucia humoru sknocił serial "Trudny trup", czy także innych?
- Jak leci - wszystkich, którzy paskudzą cudze. Tych, którzy robią własne, wcale się nie czepiam.
- Co Pani odczuwa w trakcie i po przelaniu na papier złości wobec jednostek bądź grup zawodowych, które Panią zdenerwowały? Czy w pewnym sensie wyręcza Pani polski wymiar sprawiedliwości?
- Osobistą satysfakcję. Wymiar sprawiedliwości ma mnie w nosie.
- Komu jeszcze Pani nie daruje i za co ukarze śmiercią w swojej kolejnej powieści? Czy zastanawiala się Pani nad innymi karami? Jakimi, jeśli tak? Czy wprowadziłaby je Pani do Kodeksu Karnego?
- O, to będzie dłuuuuuuga odpowiedź. Pierwsza część pytania to pryszcz, wybór jest duży. Druga natomiast...Owszem, chętnie wprowadziłabym do Kodeksu Karnego karę za zatrudnianie w charakterze konferansjerów, prezenterów i spikerów osób uwielbiających samogłoski eeee i yyy, oraz spółgłoski w rodzaju mmm, hmhm i wszystko pośrednie między nimi. Zwykły człowiek, zaskoczony występem publicznym, ostatecznie ma prawo, zawodowiec przenigdy! Proponuję karę piętnaście lat więzienia, albo pięć milionów euro na cele charytatywne, albo przez dwadzieścia godzin na dobę wysłuchiwanie wyżej wymienionych przerywników z oprzyrządowaniem na uszach aż do osiągnięcia całkowitej głuchoty. A najlepiej wszystko razem.
- Na współpracę z Martą Węgiel Pani nie narzekała. Czy jest szansa, że wspólne popijanie piwa z tą reżyserką zakończy się czymś więcej niż sympatycznymi dyskusjami utrwalonymi na kartach Pani książek, na przykład jakimś filmem? Czy udało się paniom znaleźć 9 mln dolarów na samodzielne wyprodukowanie filmu?
- Narzekam. Martusia jest zbyt dobrą dokumentalistką, żeby się siłą pchać na fabularne, a dziewięciu milionów uporczywie nie mamy.
- W ubiegłym roku doczekał się dodruku "Nawiedzony dom", kryminał dla młodych czytelników z Janeczką i Pawełkiem w rolach głównych. Co dzieje się obecnie z Janeczką i Pawełkiem? Czy założyli własne rodziny? Mają równie rezolutne i wszędobylskie dzieci?
- Janeczka i Pawełek są już dawno dorośli, ich dzieje przechodzą do historii. Kto z dzisiejszych młodych czytelników wie, co to była sprzedaż wiązana? Albo prawo do nabycia czajnika za przyniesienie dziesięciu kilo makulatury? Rzeczywiście, obecnie musiałyby działać ich dzieci, ale na razie są za małe.
- Jaka jest szansa na kolejną powieść kryminalną dla młodszej młodzieży Pani autorstwa? I dla starszej, jak "Większy kawałek świata"?
- Nie mam najbledszego pojęcia. Proponuję natomiast przestać paskudzić takie rzeczy jak "Wakacje" Putramenta, Deotymę, Makuszyńskiego, bo przeczuwam w jasnowidzeniu: autorzy z grobu wstaną i będą sprawców straszyć po nocach! Czego sprawcom szczerze życzę.
Pytała Magdalena Walusiak

Aktualności
Wymiar sprawiedliwości ma mnie w nosie - wywiad z Joanną Chmielewską
Wywiad z Joanną Chmielewską - laureatką Wielkiego Kalibru Empiku, w przeddzień premiery nowej powieści królowej polskiego kryminału.
Komentarze (0)