Autorka: Paulina Małochleb

„Sam się pan z nią morduj”te słowa miał wypowiedzieć w okresie międzywojennym prawnik wysłany przez pewnego zamożnego fabrykanta na negocjacje w inspekcji pracy o Halinie Krahelskiej – urzędniczce.

Krahelska, dobrze urodzona, ale o socjalistycznych poglądach, nie dawała sobą pomiatać, a szczególnie nie lubiła lekceważących prawo fabrykantów, kombinujących, jak za pomocą odpowiednich znajomości naginać przepisy prawa pracy.

To właśnie jedna z bohaterek Olgi Gitkiewicz. Dwie pozostałe – Wanda i Krystyna, także Krahelskie, blisko ze sobą spokrewnione – reprezentują już typy odmienne. Wanda była zamachowczynią, artystką, żoną ambsasadora, społecznicą, odznaczoną w Yad Vashem. Krystyna – poza tym, że dała swą twarz warszawskiej syrence, należała do harcerstwa, obroniła dyplom wiosną 1939 roku; właściwie nie zdążyła „się rozkręcić”, gdy zaczęła się wojna. Działała w konspiracji, postrzelona w pierwszy dzień powstania, umierała przez wiele godzin.

 

Krahelska, Krahelskie, Gitkiewicz

 

Przywracając historię gender

Olga Gitkiewicz zbiera te trzy portrety, splata je i wiąże, pokazuje różne odcienie bohaterstwa, różne losy i różne wybory polskich kobiet w I połowie XX wieku. Ważne jest też to, że nie ustawia swoich bohaterek w próżni, ale na pierwszy plan wyprowadza ich kobiecość, tworząc świetny, bardzo feministyczny obraz polskiej historii I połowy XX wieku. Jej książka, lekka, emocjonująca, wciąga czytelników w meandry historii. Autorka jest świadoma przeszłości, unika łatwych ocen, emfazy, nie ocenia z dzisiejszej perspektywy. Tropi za to różne kalki i mity, nie pozwala na bezmyślne przejmowanie męskich hierarchii. Książka stanowi doskonałą alternatywę dla kolejnych głupich, płytkich „Dziewczyn z powstania”, „Dziewczyn wojennych” i innych tego typu produkcji, w których koślawy styl łączy się z naiwną, bogoojczyźnianą perspektywą, a kobiety charakteryzowane są wciąż zgodnie z patriarchalnym rozumieniem historii, doceniane zaś przede wszystkim za wspieranie mężczyzn w walce oraz pielęgnowanie domowego ogniska.  

Gitkiewicz nie jest pierwsza na tym polu przepisywania historii, bo w podobny sposób pisały wcześniej Marta Madejska o łódzkich robotnicach i Joanna Kuciel-Frydryszak o służących „do wszystkiego”. Pracę społeczną kobiet u progu wojny, małą świadomość biedy w latach 30. opisywała też Anna Bikont w biografii Ireny Sendlerowej, a pierwsze działaczki zaangażowane politycznie w II Rzeczpospolitej portretowała Olga Wiechnik w „Posełkach” . Gitkiewicz zbiera to, co w tych opowieściach najlepsze: zupełnie inne ustawienie perspektywy narracyjnej. Skupia się na historii gender, zmianach społecznych i ekonomicznych, dostępie do edukacji. Autorka ustawia bowiem inne niż podręcznikowe przełomy, pokazuje pola możliwości i swobody kobiet. Ani Halina, ani Wanda, urodzone w latach 80. XIX wieku, nie mogły swobodnie studiować w Polsce, nie miały prawa robić dyplomu. Większe pole manewru miała już Krystyna, rocznik 1914. Dla jej grupy społecznej i płci wybór studiów uniwersyteckich nie wiązał się już ze skandalem, nie oznaczał dziwactwa. Wanda i Halina, wychowane w rodzinach ziemiańskich o powstańczych tradycjach, wchodziły za to w życie z przekonaniem, że muszą być użyteczne, a użyteczność rozumiano wtedy jako rodzaj poświęcenia dla innych – zakładanie wiejskich szkół, troszczenie się o chłopskie dzieci – ale takie pół kroku z tyłu, trochę na podobieństwo kobiet, którym w czasie powstania styczniowego pozwalano co najwyżej drzeć domową bieliznę na szarpie.

Gitkiewicz pokazuje jednak obie bohaterki jako te, które z nauk otoczenia wyciągnęły postulat bohaterstwa i poświęcenia, ale ogłuchły na ograniczenia przypisywane ich płci. Wanda wzięła udział w zamachu na carskiego namiestnika, Halina za swoje zaangażowanie w strajki na uczelni trafiła na zesłanie. Nie dały się zatem zamknąć w domu. Ta nakładająca się perspektywa genderowa i ekonomiczna wyznacza osobny wątek opowieści: starsze Krahelskie zostają bowiem socjalistkami wbrew swemu klasowemu, wysokiemu urodzeniu, na przekór zamożności rodziców.

Autorka notuje zatem paradosksy epoki: bohaterkom udaje się przezwyciężyć ograniczenia, jakie stawiano kobietom w tej epoce, dzięki uprzywilejowaniu, lepszemu obyciu, większej wiedzy i pewności siebie, jaka płynęła z posiadanego majątku. Później jednak obie się na te ograniczenia natkną. Halina, na przykład, jako pracownica inspekcji pracy w latach 20. nie awansuje szybko, kiedy zdaje egzamin na stopień samodzielnego inspektora; otrzymuje stanowisko niższe niż mężczyźni, ma też niższe wynagrodzenie. Jej przełożony wyrzuca ją za drzwi, gdy idzie prosić o awans. Fabrykanci, z którymi musi pertraktować i wymuszać przestrzeganie prawa pracy, lekceważą ją bardziej niż jej kolegów, stawiają większy opór, częściej chwytają za słuchawkę, by zadzwonić do jej przełożonych lub po prostu do ministra pracy.

Nie ukrywając białych plam

Gitkiewicz buduje tę opowieść o Krahelskich po swojemu, z właściwą jej delikatnością i dystansem. Pokazuje kulisy życia swoich bohaterek, ale ich nie obnaża, śledzi romanse, małżeństwa, zawiedzione uczucia, ale nie ustawia ich na głównym planie, nie dzieli ich biografii na etapy kolejnych romansów. Ma też świadomość pułapek, jakie czyhają na reporterów próbujących śledzić losy kobiecych postaci historycznych – często brak o nich materiałów, więcej jest białych plam niż faktów, nie bardzo wiadomo, jak owe wycinki połączyć. Pisarka pilnuje się uważnie, nie dopowiada, powstrzymuje pokusę budowania maksymalnie atrakcyjnej narracji, obwodzi ołówkiem białe plamy, nie stara się ich zapełnić. Jej opowieść w niewielkim stopniu traci na tym fabularnie (zyskuje za to w wielu innych miejscach), ale to zmiana konieczna, nie waham się nawet napisać – etyczna, bo tylko w ten sposób można zachować szacunek dla postaci z przeszłości. Gitkiewicz zatem nie uprzedmiotawia kobiet w swojej historii, a raczej zachowuje ich podmiotowość, rodzaj nieuchwytności. Nie musimy znać ich wszystkich motywacji, by docenić ich działalność. Dzięki temu udaje jej się też zachować pewnego rodzaju czystość gatunkową reportażu, nie ucieka w zabiegi powieściowe, nie zapełnia fikcją lub domysłem pustych miejsc.

I jeszcze jedna wolta jest w tym reportażu szalenie ważna: otóż Gitkiewicz nie tylko ucieka w opisie swych bohaterek od języka i stylu, jakim pisze się często biografie kobiece, ale też próbuje zdewaloryzować pozornie tylko obiektywny model męskiego bohaterstwa stawiający na pierwszym planie walkę z bronią w ręku, przelanie krwi, oddanie życia. Najmniej lubi Krystynę, której polska pamięć i historia nadaje rolę szczególną. Najbardziej interesuje ją Halina – działaczka społeczna i dziennikarka, niestrudzona publicystka walcząca o prawa pracownicze kobiet i dzieci, o podniesienie poziomu oświaty, kontrolę urodzeń. O tych sympatiach i antypatiach nie dowiemy się z tekstu, a z wywiadów, bo w prozie Gitkiewicz pilnie chowa swoje osobiste odczucia. Staje za to do walki o odczarowanie pamięci o Krystynie, nie zgadza się, by przypisywać jej większe bohaterstwo wyłącznie dlatego, że poniosła śmierć w walce. Domaga się za to uznania Wandy i Haliny za bohaterki za ich długoletnią pracę, wielki wysiłek, który nigdy nie był specjalnie spektakularny, bo wiązał się „tylko” z ciężką pracą. Halina walczyła o utworzenie żłobków w wielkich zakładach zatrudniających ponad 100 kobiet. W 20-leciu było w Polsce takich przedsiębiorstw tylko 250, ale właściciele na różne sposoby próbowali od tego obowiązku się wykręcić (najczęściej zwalniano kobiety tak, by liczba zatrudnionych nie przekraczała 100). Krahelskiej udało się przeforsować realizację tego przepisu – z dzisiejszej pespektywy należy ją więc uznać za pionierkę-bohaterkę.

Na nowo wybierając rezerwuar pamięci kulturowej

Po części chodzi w „Krahelskiej. Krahelskich” o konflikt między romantycznym zrywem a długotrwałą pracą u podstaw, której niewielkie rezultaty dopiero po długim czasie przynoszą owoce. To jest kolejna warstwa, w której Gitkiewicz zanurza swa opowieść. Bo równoległe do opowieści o trzech Krahelskich, ich samoświadomości i życiowych decyzjach, toczy się opowieść o tym, jak pamiętamy, co wybieramy do naszego rezerwuaru pamięci kulturowej, co wydaje nam się ważne. I o to także Gitkiewicz stawia pytania, przy czym są to dylematy, które towarzyszą jej od pierwszej książki „Nie hańbi”. O ile wtedy jednak były ukryte w strukturze narracyjnej, wyraźniejsze stały się w „Nie zdążę”, a tutaj pojawiają się otwartym tekstem. Gitkiewicz z książki na książkę coraz mocniejszym głosem pyta o obecność kobiet w przestrzeni publicznej, o ich prawa. Nie jest to dla autorki w żaden sposób zmiana światopoglądowa, ale wyłącznie warsztatowa.

„Krahelska. Krahelskie” to bardzo udana próba opowiadania o przeszłości polskiej wspólnoty w sposób nowoczesny, Gitkiewicz sięga bowiem po trzy biografie kobiet z I połowy XX wieku, ale przedstawia je w nowych dekoracjach, odrzuca język męskiej narracji martyrologicznej, porządek romansu i zawiedzionego uczucia. Każe patrzeć na swoje bohaterki z perspektywy ich nieprawdopodobnego wysiłku społecznego i walki, jaką podejmują o zmianę socjalną, płciową, mentalną.

To nie jest retro, lecz opowieść wybitnie progresywna.
 

Wybór krytyków spotkanie

 

Zapraszamy na spotkanie, podczas którego Grzegorz Piątek (przedstawiciel Unii Literackiej), Łukasz Grzymisławski (przedstawiciel krytyków) oraz autorzy recenzowanych w sierpniu książek: Łukasz Barys „Kości, które nosisz w kieszeni”, Olga Gitkiewicz „Krahelska. Krahelskie” i Łukasz Zawada „Wydatki” porozmawiają o Wyborze Krytyków oraz najlepszej polskiej literaturze współczesnej. Transmisja live odbędzie na na Facebooku w czwartek 26 sierpnia o godz. 18.00.

Więcej recenzji znajdziecie w pasji Czytam.