Książka "Noce i dnie mojego życia" to wspomnienia spisane przez Jerzego Antczaka, reżysera m.in. nominowanych do Oscara "Nocy i Dni". Premiera już 20 maja!
Życie Jerzego Antczaka to historia polskiego filmu, Teatru Telewizji, a także barwna opowieść malowana emocjami. Wspomnienia napisane są we wspaniałej formie i stylu. Lekki, bogaty i dowcipny język, ciekawa filmowa konstrukcja sprawiają, że książkę czyta się jednym tchem.
Fragment książki:
Miałem, Toliboskiego, ale jego najważniejsza scena ciągle pozostawała w sferze marzeń. Powód? Brak nenufarów. Nieustannie domagałem się od scenografów wodnej przestrzeni, pokrytej "jak okiem sięgnąć kwitnącymi nenufarami". Miałem ich obraz w mojej wyobraźni z dziecięcych wspomnień z Wołynia i Polesia, gdzie te piękne kwiaty były ozdobą olbrzymich rozlewisk błotnych.
Dni mijają, a nenufarów wciąż nie ma. Ogarnia mnie panika. Produkcja filmu zbliża się do końca. Jest czerwiec 1974 roku. Nadzieja na znalezieniu żywych nenufarów maleje – mamy czas do lipca. A potem "Kiszkurno!" (katastrofa) Myśl, że będę musiał korzystać ze strasznych sztucznych atrap, które w desperacji podtykał mi Masłowski, zabijała mnie. Stawałem się opryskliwy. Wręcz ordynarny. W końcu obraziłem się nawet na babcię i... modlitwy moje straciły żar.
Późne czerwcowe popołudnie. Po zdjęciach w Seroczynie Benio Malczyk, mój kierowca, wiezie mnie do Stoczka Łukowskiego, gdzie produkcja wynajmowała nam mieszkanie. Nieoczekiwanie, gdzieś w połowie drogi, odwracam głowę w stronę wzgórza pokrytego zagajnikiem. Miejsce to mijaliśmy w ciągu dwóch lat najmniej ze sto razy. I nigdy nie zwracałem na nie uwagi. Mówię do pana Benia:
- Zobaczmy, co się kryje za tym zagajnikiem.
Bez słowa skręcił. Zjechaliśmy polną drogą wprost na olbrzymi staw pokryty nieopisywalną ilością nenufarów w pełnym rozkwicie. W pierwszej chwili myślałem, że zwariowałem. Nie jestem w stanie opisać moich uczuć. Gdybym wygrał milion na loterii, szczęście moje nie byłoby większe. Tak musiał czuć się Carter, kiedy odkrył grobowiec Tutenchamona.
Słońce chyliło się ku zachodowi i rzucało pomarańczowe światło na biało-kremowe płatki tych boskich kwiatów. Rozrzucone przez naturę w niewyobrażalnej obfitości, pokrywały gęsto całą taflę wodną, tu i ówdzie zazielenioną żabim skrzekiem.
Modliłem się żarliwie jak nigdy dotąd i przepraszałem babcię za zwątpienie.
Wiadomość, że znalazłem nenufary, poruszyła całą ekipę. Zaraz na wstępie Szostek, ogrodnik i właściciel nieboszczki Klaczki, zaserwował mi taki tekst:
Dlaczego pan reżyser nie powiedział od razu, że chodzi o lelije wodne? Przecie bym od razu zaprowadził nad ten staw w lewo! A pan ciągle... neniufary... neniufary... No, tera już będę wiedział... A te lelije to już kwitną drugi tydzień i lada godzina zgubią kwiat...
Jakaś babina dorzuciła.
- Mają życia na dwadzieścia cztery, a najdłużej na czterdzieści osiem godzin.
Nogi mi się ugięły. Robię naradę z Tomkiem Miernowskim. Błagam, aby na następny dzień ściągnął mi Jurka Kamasa, Elżunię Starostecką, Jankę Traczykówną, Beatę Tyszkiewicz oraz Karola Strasburgera. Jadzię i Binia miałem na okrągło do dyspozycji. Tomkowi zrzedła mina. Rąbnął bez litości:
- Panie Jerzy, tylko cud pozwoli mi dostarczyć ich w ciągu dwunastu godzin.
Nie chciałem słyszeć tego, co do mnie mówi. Basia Ptak miała do pomocy dwie wspaniałe artystki: Terenię Francuz i Renatkę Własow. Dwa chodzace wulkany. Pracowite, oddane. Chodzący optymizm. Bez słowa zapewniły: “Kostiumy będą!” W nocy nieoczekiwanie Szostek zawalił do okna:
- Dobrze by było sprawdzić głębokość w tym stawie. Coś mi się widzi, że może być różnie.
Zdrętwialem!
Zaopatrzeni w długie drągi, przeprowadziliśmy z Szostkiem wizję lokalną. Noc był piękna. Nad stawem wisiał księżyc w pełni. W pewnej chwili Szostek szepnął:
W nocy, w świetle księżyca, te neniufary są jeszcze piękniejsze niż w dzień.
Zaskoczył mnie tym komentarzem. Jaka wrażliwość... Co my wiemy o ludziach? „A może nakręcić całą scenę w nocy?” - przemknęło mi przez myśl. Nie. Głupi pomysł. Brodzimy wśród nenufarów. Co chwilę krzyczę:
- Niech pan uważa i nie rujnuje kwiatów...!
Wreszcie ulga. Na odległość jakieś dziesięć metrów od brzegu, woda sięga do pasa.
Następnego dnia wczesnym rankiem Tomek Miernowski przywiózł mi cały komplet aktorski plus dwadzieścia osób, które miały uzupełniać grupę.
Do dziś nie mogę uwierzyć, że los był dla mnie tak szczodry. Bo przecież wszystko mogło się zdarzyć. Ktoś mógł wyjechać. Zachorować. Albo był na próbach generalnych. No, w ogóle mogło być tysiące powodów, dla których nie mógłbym tego dnia nakręcić nenufarów.
Kręcimy! Karol Strasburger wchodzi do wody i zaczyna brnąć przez grząskie dno, aby dostać się do najpiękniejszych kwiatów. Zrywa je i układa w bukiet. Nagle... odrzuca kwiaty ze wstrętem i zaczyna wykonywać jakieś dziwne figury, jakby trzepała nim Choroba Św.Wita, po czem szybko zaczyna iść w stronę brzegu. Kiedy stanął na twardym gruncie, gwałtownie zaczął rozpinać rozporek. Konsternacja. Strassburger zwariował.
Podbiegam do niego.
- Co się stało?
Przychylił się do mnie i jęknął cicho.
- Pijawki dostały mi się za wysoko.
Odbiegł na bok. Usiadł na trawie. Pobiegłem za nim Krzyknął:
- Zrób coś, inaczej nie wejdę w to bagno!
Zgłupiałem. Nie wiem, co robić. Z pomocą przychodzi niezawodny Jurek Michaluk. Pół godziny później Karol założył gumowe buty, pożyczone od straży pożarnej, sięgające do bioder. Z trudem wcisnęliśmy go w spodnie. Wstał i nagle... górę bierze aktorska pycha.
- A jak mi te gumowe gacie popsują figurę?
Zaczął się wyginać, robić przysiady. Wreszcie uznał.
- Nie. Mogę grać.
Wszedł do wody. Narwał naręcz nenufarów i położył je u stóp Barbary. (...)
Axis Mundi
Komentarze (0)