Bryan Burrough w niezwykle barwny sposób przedstawia świat złodziei, hazardzistów, prostytutek i przekupionych policjantów. Premiera książki "Wrogowie publiczni" już 1 lipca 2009.
"Wrogowie publiczni" to pierwsza wyczerpująca opowieść o wojnie FBI z przestępczością w Ameryce, trwającej od 1933 do 1936 roku, o czasach powstania i upadku sześciu głównych gangów: Johna Dillingera, Baby Face Nelsona, Pretty Boy Floyda, Barkera i Karpisa, Machine Gun Kelly’ego oraz Bonnie i Clyde’a. Wszystkie te wątki łączy historia powstania i rozwoju FBI, które z nieudolnej „agencji detektywistycznej od dziwnych zadań” stało się jedną z największych agencji państwowych na świecie. Dzięki tej niezwykłej książce poznajemy niekonwencjonalne metody Hoovera, któremu nie zależało, czy dostanie gangsterów żywych czy martwych...
Bryan Burrough - jest korespondentem "Vanity Fair" i autorem trzech książek: "Barbarians at the Gate: The Fall of JJR Nabisco" (z Johnem Helyarem), "Dragonfly: An Epic Adventure of Survival In Outer Space" oraz "Vendetta: American Express and the Smearing of Banking Rival Edmund Safra". Jako reporter "The Wall Street Journal" trzykrotnie zdobył prestiżową nagrodę Gerarda Loeba za wybitne osiągnięcia w dziennikarstwie finansowym. Mieszka w Summit w stanie New Jersey, z żoną Marlą i ich dwoma synami.
Od 17 lipca 2009 zapraszamy do kin na film na podstawie książki "Wrogowie publiczni" w reżyserii Michaela Manna. W rolach głównych występują Johnny Depp, Christian Bale i Marion Cotillard.
Kiedy patrzy się na wydarzenia sprzed siedemdziesięciu lat przez pryzmat brukowych powieści i nieudanych filmów gangsterskich, można je postrzegać jako swoisty folklor, nadawać im otoczkę mitu. Dla pokolenia Amerykanów wychowanych po drugiej wojnie światowej postacie kryminalistów, takich jak Charles Pretty Boy Floyd, Baby Face Nelson, Ma Barker, John Dillinger i Clyde Barrow, nie są ani trochę bardziej realne od Luke’a Skywalkera czy Indiany Jonesa. Ich historie, przez dziesiątki lat mielone w trybach popkultury, zatraciły wszelki realizm do tego stopnia, że niewielu Amerykanów dzisiaj wie, kim naprawdę byli ci ludzie, a jeszcze mniej jest takich, którzy wiedzą, że oni wszyscy zyskali swą mroczną sławę w tym samym czasie.
Istnieli naprawdę. Clyde Barrow, drobny złodziejaszek z Dallas, który z czasem stał się wielokrotnym mordercą, urodził się w 1909, w tym samym roku co Barry Goldwater i Ethel Merman. Gdyby żył, miałby sześćdziesiąt pięć lat, kiedy Richard Nixon zrezygnował z prezydentury, i jako starzejący się rentier spędzałby wieczory w fotelu z podnóżkiem, śmiejąc się z Archiego Bunkera. Wdowa po Baby Face Nelsonie zmarła w 1987, po latach doglądania wnuków zapatrzonych na MTV. Wdowa po Machine Gun Kellym zmarła w Tulsie w 1985, przesiedziawszy wcześniej dwadzieścia pięć lat w więzieniu. Wciąż żyją ludzie, którzy chowali się pod ladą kasy, kiedy Dillinger rabował ich bank, którzy widzieli, jak Bonnie i Clyde strzelali do niewinnych szeryfów, czy rzucali piłkami baseballowymi z Baby Face Nelsonem. Kelly i Floyd spłodzili potomstwo, które nadal opowiada historię swoich rodziców.
Straszono nimi dzieci, które wyrosły na Greatest Generation. Wiosną 1933, kiedy ludzie tacy jak John Dillinger wkraczali na narodową scenę, dwudziestodwuletni Ronald Reagan relacjonował międzyuczelniane rozgrywki baseballowe w radiu WHO w Des Moines, dwudziestoletni Richard Nixon grał w sztukach wystawianych przez Whittier College w południowej Kalifornii, a dwóch trzecioklasistów, James Earl Carter w Plains w Georgii i George Herbert Bush w Greenwich w Connecticut uczyli się tabliczki mnożenia. Na licealnych wieczorkach w Hoboken w stanie New Jersey dziewczęta tańczyły do melodii śpiewanych przez siedemnastoletniego Franka Sinatrę. A w domu przy Hudson Avenue w Evanston w Illinois wyjątkowo ruchliwy dziewięciolatek Marlon Brando uczył się boksować.
Jednak ponieważ ci i inni przedstawiciele tamtego pokolenia schodzą ze sceny, trudno sobie wyobrazić czasy, kiedy znani z nazwisk przestępcy trzymali w szachu XX-wieczną Amerykę. W świecie telefonów komórkowych, zakupów przez Internet oraz bomb sterowanych laserem gangsterzy rabujący banki i siejący grozę w całym kraju wydają się dziwni i nieprawdziwi, przypominają postacie z opowieści
o Dzikim Zachodzie. Ale to się nie działo na Dzikim Zachodzie. To była Ameryka roku 1933, osiem lat przed Pearl Harbor, dwanaście przed Hiroszimą, dwadzieścia trzy lata przed Elvisem, trzydzieści trzy przed Woodstock. Mimo wszystkich powierzchownych kontrastów – nie było Internetu, telewizji, kamer na podczerwień ani obrazu uzyskiwanego przez satelitę – Ameryka w 1933 roku nie różniła się aż tak bardzo
od dzisiejszej. Rozmowy międzymiastowe nie stanowiły problemu. Istniały połączenia lotnicze; zarówno policjantom, jak i gangsterom zdarzało się latać do pracy. Najbardziej wpływowe publikacje ukazywały się w dzienniku „New York Times” i tygodniku „Time”. Mężczyźni i kobiety ubierali się mniej więcej tak jak obecnie; jedyną różnicę stanowiło upodobanie do kapeluszy – panowie nosili filcowe z rowkiem i wywijanym rondem lub zawsze modne panamy, damy paradowały w nakryciach głowy bogato zdobionych koronkami, natomiast zwykłe dziewczyny naciągały nisko na czoło proste obcisłe kapelusiki. Główny nurt kultury wyznaczały filmy hollywoodzkie; tamtej wiosny popularnością cieszył się Frankenstein z Borisem Karloffem, pierwszy Tarzan z Johnnym Weismullerem oraz Dr Jekyll i Mr Hyde. Listę bestsellerowych książek otwierał Bunt na Bounty. Radio miało się całkiem dobrze, ale tylko w niespełna połowie domów w kraju znajdował się odbiornik.
Pierwsze miesiące 1933 roku były szczególne dlatego, że tak wielu Amerykanów z braku pieniędzy nie mogło korzystać z tych wszystkich atrakcji. Krach na giełdzie w 1929 doprowadził do zapaści ekonomicznej. Setki tysięcy ludzi straciło pracę. Z perspektywy czasu można stwierdzić, że tamtej wiosny recesja osiągnęła dno. Dzielnice slumsów ciągnęły się wzdłuż Potomaku, pod Riverside Drive w Nowym Jorku, a także w Chicago, Bostonie i San Francisco. Tysiące rodzin, w tym cały legion obdartych dzieci, prowadziło wędrowne życie w wagonach kolejowych przemierzających Środkowy Zachód, szukając w kolejnych miastach pomyślnego losu, którego jednak nie sposób było nigdzie znaleźć.
W Waszyngtonie odbywały się manifestacje, czasami gwałtowne; zdarzało się, że używano czołgów i wojska do rozganiania mężczyzn rozpaczliwie domagających się pracy. Wzbierał gniew. Ludzie obwiniali rząd. Obwiniali banki.
Nazywał się John Dillinger i zaledwie trzy tygodnie wcześniej został wypuszczony z więzienia stanowego w Indianie. Podobnie jak Floyd, Dillinger był człowiekiem znikąd, jeszcze jednym byłym więźniem rzuconym na pastwę Wielkiego Kryzysu, próbującym jakoś związać koniec z końcem. Szczupły, wzrostu około 174 cm, z krótko obciętymi ciemnymi włosami, typ szeroko uśmiechniętego mędrka-gaduły, odsiedział dziewięć długich lat za napad po pijanemu na sklepikarza w rodzinnym mieście pod Indianapolis. Obiecał ojcu, prostodusznemu farmerowi, że się poprawi, ale tak naprawdę miał swój sekretny plan. Jedynymi jego przyjaciółmi byli ludzie, których poznał w więzieniu, i tego ranka próbował zdobyć odpowiednią ilość pieniędzy, żeby ich stamtąd wydostać.
Horace Grisso sięgnął do szuflady, gdzie znajdowała się bankowa książka szyfrów. Dillinger chwycił go za rękę, po czym pozwolił mu wolno odsunąć szufladę. Grisso podszedł do sejfu i niezdarnie próbował otworzyć zamek. Był zdenerwowany.
– Może sam to rozwalę – odezwał się kilkunastoletni wspólnik Dillingera, William Shaw.
– On gra na zwłokę.
Dillinger podniósł rękę.
– Nie spiesz się – powiedział do Grissa.
W tym momencie otwarły się drzwi. Dillinger szybko podbiegł i zatrzymał wchodzącą urzędniczkę bankową.
– Nie chcę ci zrobić krzywdy – powiedział, każąc jej się położyć na podłodze. Następnie chwycił leżący na krześle kitel, uprzejmie jej podścielił, po czym związał jej kablem ręce i stopy.
Tymczasem Grisso otworzył sejf i Shaw wraz z trzecim napastnikiem, nastolatkiem Paulem „Lefty” Parkerem, zaczęli wyciągać ze środka worki z gotówką. Dillinger pozostał przy drzwiach wejściowych, przechwytując jeszcze dwóch przybyłych pracowników.
– Nie powinniście się zjawiać w banku tak wcześnie – napomniał ich z szerokim uśmiechem.
Kilka minut później wraz z dwoma towarzyszami pędził samochodemw stronę Indiany. Policzyli pieniądze; 10 600 dolarów stanowiło całkiem niezły łup. Dillinger nie był jednak zadowolony. Jeszcze tego samego wieczoru zatrzymali się przed drogerią w Indianapolis. Po wejściu do środka Shaw skierował się do kasy głównej, natomiast Dillinger do mniejszej, przy butli z wodą sodową. Wymierzył z pistoletu do trójki pracowników. Kiedy przestraszeni wbili wzrok w jego twarz, krzyknął:
– Patrzcie w inną stronę!
Pracownicy przenieśli spojrzenia na Shawa.
– Nie patrzcie na mnie! – zawołał Shaw, na co pracownicy znów popatrzyli na Dillingera.
– Mówiłem, żebyście nie patrzyli na mnie! – przypomniał im Dillinger.
Chwilę później obaj napastnicy, z gotówką z kasy w rękach, wycofali się i odkryli, że Lefty Parker zaparkował równolegle do krawężnika, wciskając się między dwa inne samochody. Parker musiał kilka razy uderzyć w ten z przodu i w ten z tyłu, zanim wreszcie udało mu się wyjechać. Dillinger, kipiąc złością, wyjaśnił młodemu Parkerowi, jak się parkuje auto służące do ucieczki
z miejsca przestępstwa.
Noc jednak jeszcze się nie skończyła. Pół godziny później Dillinger wskazał Parkerowi, gdzie ma zaparkować przed supermarketem City Food. Ten rabunek był pomysłem Shawa. Shaw nie wspomniał tylko Dillingerowi, że już kiedyś okradł ten sklep. Gdy we dwóch weszli do środka z wyciągniętą bronią, kierownik zwiesił głowę.
– Znów tu są – powiedział. Dillinger spojrzał pytająco na Shawa.
– Przez was firma zaczęła odbierać gotówkę – wyjaśnił kierownik.
–A ten, co zbiera, właśnie odjechał.
W kasie nie było pieniędzy. Dillinger sztywnym krokiem opuścił sklep. Shaw został chwilę dłużej, żeby zgarnąć kilka paczek papierosów. Kiedy Dillinger wśliznął się na tylne siedzenia samochodu, Parker wcisnął gaz, nie czekając na Shawa.
– Stój! Stój! – zawołał Dillinger do kierowcy.
Parker nadepnął na hamulec i zaczął cofać w stronę sklepu; Shaw nadbiegł zdyszany i wskoczył do auta. Parker tak się zdenerwował, że przejechał znak stopu.
– Jeśli nie jesteś w stanie prowadzić, to niech ten dzieciak przejmie kierownicę! – powiedział Dillinger. Odjechali w stronę gospodarstwa ojca Dillingera. Tak zaczęła się kryminalna kariera człowieka, który miał w ciągu
kilku następnych miesięcy zmienić FBI.
Prószyński Media/ Filmweb.pl /F.N.
Komentarze (0)