„Rok 1612” nie jest filmem antypolskim. Jest raczej przygodową baśnią ku pokrzepieniu rosyjskich serc. Taką swoistą, bo odwrotną, odmianą dzieł Sienkiewicza. Tyle, że uproszczoną i kreującą na głównego bohatera nie szlachcica, a sprytnego, acz dzielnego chłopa. Z jednym zastrzeżeniem - jest to baśń wyłącznie dla dorosłych, bo krew na ekranie leje się obficie, że aż strach.
Gdyby jednak wrócić do domniemanej antypolskości filmu, to rzeczywiście - zarówno polskie wojska, jak i dowodzący nimi Hetman (Michał Żebrowski) to, parafrazując „klasyków”, źli ludzie są. No bo to i najeźdźcy i w dodatku okrutnicy. Jednak patrząc na naszą husarię mającą za przeciwników odzianych w sukmany i łapcie rosyjskich mieszczan i chłopów, w dodatku w większości nie palących się do bitki, trudno mieć wątpliwości po której stronie jest cywilizacja. Kto tu „pan”, a kto „poddany”. Kto umie wojować i honor ma w cenie, a kto choćby i Carównę odda wrogowi, byle by tylko spokój był. A okrzyki "Ubieżaj Lachy idut" wzbudzają w polskim sercu, bardzo nieładną, ale jednak satysfakcję. Rzec więc można, że obie strony są przedstawione niejednoznacznie.
Historia okresu Wielkiej Smuty (skądinąd słabo opisanej przez historyków) jest w filmie tylko tłem do miłosnych zmagań. Główny bohater (Piotr Kisłow) jest dzielnym rosyjskim chłopem, którego wrodzony spryt niemalże prowadzi na carski tron. Trochę z niego taki włościanin - Don Kichot (ma on i swojego Sancho Pansę - tatarskiego chłopa, a jakże) wzdychający do nieosiągalnej Dulcynei i nie wahający się dla niej narazić na największe nawet niebezpieczeństwa. Pech chce, że do umiłowanej Dulcynei (w filmie jest to ostatnia Carówna z rodu Godunowów) zapałał też grzeszną miłością wspomniany wyżej polski oficer. I właśnie walka o jej względy jest osią oraz siłą napędową całego filmu. Czym wspomniana Carówna (Wioletta Dawydowskaja) wzbudziła tak wielką namiętność w obu panach, dalibóg nie wiadomo. Uroda u niej bowiem nienachalna i nieco gminna, a charakter płaczliwy i rozmemłany. Tak, czy siak panowie walczą ze sobą o kobietę, a przy okazji jeden broni swojej ojczyzny i wiary, a drugi podbija obcy kraj.
Należy jednak stwierdzić, że „Rok 1612” jest filmem zrobionym sprawnie, z nerwem i imponującym rozmachem. Można by się oczywiście nieco czepiać o drobiazgi - na przykład o to, że Szymon Słupnik coś zanadto przypomina czarodzieja Merlina, a natrętnie plączący się po ekranie biały koń, mimo doczepionego rogu, nijak nie chce przypominać wyglądem jednorożca - niemniej jeśli się przyjmie, że obraz jest tylko baśnią, to takie drobne potknięcia przestają mieć znaczenie.
Jeśli ktoś szuka w kinie rozrywki i lubi takie barwne skrzyżowanie magii z przygodowym filmem płaszcza i szpady z sercem w tle, a nie będzie się w nim doszukiwał szczegółowo przedstawionej prawdy historycznej lub głębi psychologicznej - ten naprawdę nie powinien być rozczarowany.
Choć porównywanie tego obrazu do takich filmów, jak „Braveheart”, czy „Troja” wydaje się jednak mocno naciągane.
„Rok 1612” - premiera kinowa 12 września.
Fot. Monolith
Iza Jarska

Aktualności
Wielka Smuta w baśniowym wydaniu
„Rok 1612” nie jest filmem antypolskim. Jest raczej przygodową baśnią
ku pokrzepieniu rosyjskich serc. Taką swoistą, bo odwrotną, odmianą
dzieł Sienkiewicza. Tyle, że uproszczoną i kreującą na głównego
bohatera nie szlachcica, a sprytnego, acz dzielnego chłopa. Z jednym
zastrzeżeniem
Komentarze (0)