Po wielkich sukcesach z grupą Lamb, wokalistka tej niezapomnianej grupy - Lou Rhodes z powodzeniem kontynuuje karierę solową. Jej najnowsza płyta "One Good Thing" to idealny balans między folkowym ciepłem, popowym urokiem i jazzową elegancją!



"One Good Thing" pojawił się w polskich sklepach 29 marca. To Twój trzeci solowy krążek po opuszczeniu Lamb. Jak bardzo różni się od poprzednich?

Bardzo zmieniłam się przez ostatnie lata, więc moja muzyka ewaluowała również. Niedawno zmarła moja siostra Sue i musiałam odnaleźć się w bardzo pustym i trudnym miejscu, nadać temu wszystkiemu nowy sens. Myślę, że to słychać na płycie. To był trudny czas, kiedy musiałam przemyśleć wiele rzeczy na nowo. Ostatnie lata w moim życiu przypominały podróż i wydaje mi się, że taką podróżą jest też "One Good Thing". Podróżą do tego kim jestem teraz.

W odróżnieniu od świetnie wyprodukowanych, elektronicznych płyt Lamb, Twoja solowa kariera to raczej eksplorowanie akustyki. Czy prostota jest Twoją nową filozofią?


W dużej mierze tak. Myślę, że prostota to coś czym kieruję się coraz bardziej w życiu. Mój solowy projekt to tak na prawdę zapis mojej wewnętrznej wędrówki i każdy kolejny album dokumentuje miejsce, w którym jestem obecnie. Dlatego tak różnią się od nagrań Lamb, chociaż Andy [Barlow, druga część duetu Lamb – A.K.] wziął udział w nagraniu. Na początku tego nie planowałam, ale próbując rozgryźć z kim chciałabym nagrać nowy materiał, Andy po prostu się pojawił. Miałam swoje obawy, bo gdy tworzyliśmy wspólnie Lamb chodziło nam o nieco inne brzmienie. Ale tym razem od początku oczywiste było, że to moja płyta i miałam jasną wizję jak powinna brzmieć. Andy bardzo pomógł mi to osiągnąć.

Moją ulubioną piosenką na "One Good Thing" jest „It All”. Czy myślisz, że na prawdę można zamknąć oczy na „to wszystko” - czy to jest sposób na radzenie sobie ze współczesnym światem?

To może być kuszące, dlatego napisałam tę piosenkę. Ale nie, zamykanie oczu absolutnie nie jest metodą na życie. Ludzie znieczulają się na różne sposoby: przez alkohol, narkotyki czy oglądając telewizję, ale na dłuższą metę to nie działa. Trzeba pewne rzeczy przeżyć, trzeba być przytomnym. Ta piosenka ma sprawić, że ludzie się obudzą i będą świadomi.

Jesteś buddystką, czy to ma wpływ na Twoją muzykę?

Praktykuję buddyzm już wiele lat i myślę, że to bardzo pomogło mi przetrwać wiele trudnych momentów w moim życiu. Buddyzm to, w najlepszym sensie tego słowa, bardzo prosta filozofia, która dodaje odwagi by żyć w zgodzie z tym, co się dzieje wokół i w zgodzie z sobą. Buddyzm nauczył mnie by nie uciekać, nie chować i nie okłamywać się.

Twoja mama była muzykiem, Ty piszesz piosenki – czy chciałabyś by Twoje dzieci podążyły tą samą ścieżką?

Mam dwóch chłopców i chciałabym tylko, by wybrali życie dzięki któremu będą szczęśliwi. Jednak coś w tym jest - mój starszy syn, Reuben, już zaczyna kroczyć tą ścieżką: gra nieźle na trąbce, ciągle sampluje coś na komputerze i kocha muzykę. Jak ja. Ale moje dzieci nie traktują mnie jak muzyka. Jestem dla nich tylko mamą (śmiech), chcą żebym robiła im śniadania, odprowadzała do szkoły itd. To może nie jest bardzo inspirujące muzycznie, ale nigdy nie pociągało mnie rockendrolowe życie do utraty tchu.

Dlatego wyprowadziłaś się na wieś?


Częściowo właśnie dlatego. Gdy podejmowałam decyzję o przeprowadzce na wieś, dużą inspiracją była dla mnie też książka Jona Krakauera „Into the Wild”, sfilmowana później przez Shona Penna. Jestem tu bliżej natury, co jest niesamowicie istotne. Na pewno mieszkając na wsi, w komunie, mam więcej czasu dla dzieci. Mieszkamy w Wiltshire już trzy lata i widzę, że chłopcy mają tu bogatsze życie, nawet jeśli dla mojej kariery lepsza byłaby metropolia.

Urodziłaś się w Manchesterze. Czy scena rave i cały ten madchester wpłynął na Twoje wybory muzyczne?

Na pewno Manchester jest miastem przesiąkniętym muzyką: koncerty, imprezy, mnóstwo kapel. Prawdopodobnie to, że wychowałam się w tym mieście sprawiło, że zainteresowałam się muzyką elektroniczną i w konsekwencji dołączyłam do Lamb, decydując się połączyć pisanie piosenek z programowanymi dźwiękami. Obecnie jednak zdecydowanie bliżej mi do sceny folkowej, słucham dużo Sufjana Stevensa, Bon Iver, Bonnie „Prince” Billie’ego. Niezmiernie się cieszę, że docierają one do pewnej grupy wrażliwych odbiorców i że udaje mi się żyć po swojemu z muzyki, którą kocham. To sprawia, że jestem szczęśliwa.

Z Lamb daliście koncert w zeszłym roku w Warszawie. Jak go zapamiętałaś?

Koncert był absolutnie wspaniały. Warszawska publiczności była jedną z najlepszych, jakie kiedykolwiek mieliśmy. Dla Andy’ego ponadto koncert ten był jak powrót do domu, bo to na cześć Henryka Góreckiego, który jest genialnym kompozytorem, napisaliśmy jeden z naszych największych przebojów - „Gorecki”. Żałuję tylko, że nie mieliśmy czasu na to by zostać w Polsce trochę dłużej, lepiej poznać kraj. Ale Warszawę chciałam odwiedzić od lat i w końcu to się udało.

Kiedy zatem można spodziewać się Ciebie z powrotem?


Niebawem ruszam w europejską trasę koncertową promującą "One Good Thing". W maju na pewno koncertować będę w Pradze, a to przecież bardzo niedaleko. Być może w najbliższych miesiącach uda mi się zagrać także u Was. Zapraszam wszystkich.

rozmawiał: Adam Kruk