Pytanie zawarte w tytule nowej płyty Ani Dąbrowskiej to nie tylko codzienna rozterka każdej kobiety. To także metafora, opisująca problem podejmowania dużo ważniejszych decyzji. Decyzji, które w wypadku Ani są za każdym razem w stu procentach sprawdzone. Team, który z nią pracuje zamienia w złoto wszystko, czego dotknie. Album „W spodniach czy w sukience?” to pewny strzał i nie ma wątpliwości, że za chwilę stanie się wielkim przebojem. Mogą być spodnie, może być i sukienka…
Trzecia płyta to wyzwanie dla artysty? Jest wiele różnych teorii odnośnie kolejnych albumów i ich znaczenia w karierze każdego muzyka. Czułaś jakiekolwiek napięcie nagrywając swoją trzecią płytę?
Słyszałam tego typu tezy przed każdą płytą. I przed pierwszą, i przed drugą, i przed trzecią. Ktoś nawet powiedział, że jeżeli przez cały czas odnosi się sukcesy, to ten problem przenosi się na kolejne płyty. Nagrywając ten materiał nie czułam żadnego spięcia. Na pewno nie takie, jak przy drugiej płycie. Wtedy ciśnienie było dużo większe. Teraz wiele przyjemniej pracuje mi się nad muzyką i we mnie samej krystalizuje się już jakiś konkretny styl, którego chciałabym się dalej trzymać.
Czy to dlatego, że teraz więcej wiesz o tworzeniu i nagrywaniu muzyki?
Nagrywanie i cała techniczna strona nie jest żadnym problemem, tego można się szybko nauczyć. Chodzi raczej o taką świadomość kompozycji i pewność, że to, co robię jest trafione. Wiem jakie piosenki chcę pisać i wiem, kiedy mam wenę. Wtedy nie wychodzi nic banalnego, nauczyłam się chwytać takie momenty. Wiem, kiedy jest O.K.
Dbasz o kształt kompozycji do samego końca, czy ktoś, Bogdan na przykład, dodaje coś od siebie?
Na pewno Bogdan wkłada sporo swoich pomysłów w piosenki. Nie zmienia konstrukcji kompozycji, nie zmienia kolejnych akordów, ani linii melodycznej. Pracujemy razem bardzo spontanicznie nad wszystkim, co nagrywam. Piszę piosenki w taki sposób, że później się już raczej nie zmieniają. Z reguły od początku mają określoną formę…
Komponujesz na instrumentach, czy na komputerze?
Bardzo różnie, zależy od tego, co mam akurat w zasięgu ręki. Czasami jest to gitara, innym razem pianino. Bywa, że zaczynam od jakiegoś beatu, który robię na komputerze, a bywa też, że jakaś melodia przychodzi mi do głowy i od razu nagrywam ją na dyktafon. Później dopiero myślę, co z nią zrobić. Nie jestem sprawnym muzykiem, gram na wszystkim po trochu, ale tak naprawdę używam instrumentów wyłącznie po to, żeby coś skomponować.
A kiedy pojawia się jakiś pomysł, szkic nowej piosenki, masz od razu wizję jej końcowego efektu? Wiesz, w jaką stronę chcesz pójść?
Zazwyczaj tak. Chociaż nie zawsze jestem w stanie precyzyjnie opisać, o co mi chodzi i niekiedy wychodzi trochę inaczej niż zamierzałam. Przy tej płycie było mi o wiele łatwiej, szczególnie, że firma przyznała mi dobry budżet na nagrania i nie musiałam się ograniczać. Mogłam próbować różnych pomysłów z różnymi muzykami. Przekonałam się, że to, czego naprawdę chcę, da się uzyskać wyłącznie z żywymi muzykami. Żaden komputer się nie nadaje do takich rzeczy.
Jednak korzystasz z dość szerokiego arsenału środków i nie boisz się poruszać w stylach, których w Polsce nikt jeszcze nie ruszał. Nowy singiel, „Nigdy więcej nie tańcz ze mną” to prawie doo – wop…
Nie mieliśmy takiego zamiaru! (śmiech). Ta piosenka jest oparta na samplu gitary, który znalazłam w swoim komputerze i który bardzo mi się spodobał. Dookoła tego riffu zbudowałam całą piosenkę, ale bez konkretnego zamiaru, żeby to brzmiało jak lata 50’, to samo wyszło w ten sposób. Prawdą jest, że ten okres w muzyce bardzo mnie interesuje i nie mam zamiaru udawać, że jest inaczej. Lubię to. Chyba najważniejszym dla mnie nurtem jest soul z lat 70’, Otis Redding, Marvin Gaye, Al Green. Dwa pierwsze albumy Santany to też kopalnia inspiracji.
Do pisania tekstów na nową płytę zaprosiłaś koleżanki - Karolinę Kozak i Agnieszkę Szypurę. Udała się ta współpraca?
Znamy się dość długo i dobrze się nawzajem rozumiemy. Karolinę uważam za bardzo dobrą autorkę tekstów. Aga jest dość bystrą obserwatorką i pomyślałam, że powinnyśmy popracować razem nad kilkoma tekstami. Dla mnie teksty zawsze były problemem, kiedy siadałam do pisania czułam, że to będzie męka. Przy pisaniu tego albumu, był taki moment, że się kompletnie zacięłam, do jednej piosenki napisałam chyba cztery teksty i żaden się nie nadawał. W końcu poprosiłam Karolinę o pomoc. Ona spojrzała świeżym okiem i napisała dwa bardzo fajne teksty. Okazało się, że to był dobry pomysł…
Teksty są różne, opisują dość odległe stany ducha. Na ile osobiste są to wyznania?
Większość tych rzeczy wynika ze mnie, z mojej natury obserwatora. Lubię patrzeć na innych ludzi i ich emocje, to był powód, dla którego wybrałam psychologię, jako kierunek studiów. Nie mam potrzeby pisania zawsze tylko o sobie i swoich przeżyciach. Często piszę o innych ludziach, czasami piszę o sprawach, które mi się przydarzyły w przeszłości. O problemach, które nie są już aktualne, ale gdzieś tam we mnie siedzą. Dobrze jest pisać na bazie własnych doświadczeniach, nie piszę o rzeczach, które są dla mnie abstrakcyjne.
Z kim nagrywałaś „W spodniach czy w sukience”?
Oczywiście z moim stałym zespołem. Bogdan nagrał też wiele śladów różnych instrumentów. Zaprosiłam również Leszka Możdżera do nagrania kilku solówek. Chciałam żeby pojawił się na płycie fortepian i żeby brzmiał najlepiej, jak to tylko możliwe. Bogdan zawsze chciał z nim pracować i okazało się, że to był bardzo trafiony pomysł. To bardzo otwarty muzyk, bez żadnych ograniczeń. Kiedy w S 4 wybierał fortepian do nagrań, na początku najbardziej spodobał mu się ten najbardziej podniszczony (śmiech). Potem szukał różnych patentów, poprosił na przykład pana stroiciela by rozstroił najbardziej wypasiony instrument, żeby zabrzmiał inaczej. Wkładał bluzę pod struny, grał butelką, miał tysiące pomysłów. Leszek jest świetny i mam wrażenie że ciągle poszukuje. Nie jest typem znudzonego sidemana.
Rzeczywiście masz smutek we krwi?
Tak… Od zawsze byłam osobą bardziej melancholijną niż inni. Ten smutek jest oswojony, nie przeszkadza mi. Nie jest też wynikiem sytuacji zewnętrznych, obserwowania świata. Nie potrzebuję żadnych specjalnych bodźców, żeby być smutna…
Rozmawiał Piotr Miecznikowski
Komentarze (0)