Czy kinematografia rzeczywiście posiada czynnik terapeutyczny? Nie bez powodu na początku XXI wieku usłyszeliśmy o pojęciu „filmoterapia”, podczas której w odbiorcy zachodzi identyfikacja, oczyszczenie, a na końcu uniwersalizacja problemów, redukująca poczucie izolacji. Tylko w jaki sposób znaleźć tytuł, którego naprawdę potrzebuje nasza psychika? O tym i wielu innych kwestiach rozmawiamy z Kasią Czajką-Kominiarczuk, autorką książki „Filmy na życie”.
Laura Bielak: Twoja nowa książka „Filmy na życie” jest już dostępna w księgarniach. Zdradzisz, jak wpadłaś na pomysł napisania przewodnika po filmach pod kątem konkretnych doświadczeń życiowych?
- Katarzyna Czajka-Kominiarczuk: Od dawna rozmyślałam nad tym, że nasze tradycyjne podejście do gatunków filmowych nie zawsze przystaje do naszych potrzeb. Rzadko siadamy przed telewizorem czy wybieramy coś z repertuaru myśląc „och mam ochotę na komedię” albo „mam ochotę na melodramat”. Dużo częściej myślimy – szukam czegoś, co mnie pocieszy, co odwróci moją uwagę, co zgra się z moim gorszym nastrojem. To była pierwsza inspiracja. Drugą była dla mnie moja społeczność. Często w rozmowach z czytelnikami, pojawiały się pytania – co obejrzeć jak właśnie rozstałam się z chłopakiem, co obejrzeć z dziadkami. Nawet miałam pytanie – co obejrzeć, jak się właśnie złamało nogę. Z tych dwóch inspiracji urodził się pomysł na tę książkę. Jest tu więc trochę mojej własnej refleksji, a trochę poczucia, że powstało zapotrzebowanie na nieco inne kategoryzowanie filmów.
Do kogo skierowana jest ta książka? A może to dobra pozycja dla każdego?
- Zastanawiałam się, dla kogo może być to książka i doszłam do wniosku, że każdy może się w niej odnaleźć. Starałam się znaleźć takie życiowe doświadczenia, które nas wszystkich w jakimś stopniu spotykają. Każdy z nas bał się o przyszłość, przeżywał nagły przypływ tęsknoty za tym, co minione, leżał na kanapie, zastanawiając się, czy ktoś go jeszcze pokocha. Nie wymagam od moich czytelników bycia kinomanami, nawet nogi nie muszą złamać! Chciałam, żeby te filmy i te moje refleksje trafiły do każdego, kto wie, że chciałby w filmach poszukać jakiegoś potwierdzenia własnych przeżyć i emocji, ale nie wie, na jaki tytuł się zdecydować.
Myślisz, że filmy mogą mieć dobroczynny wpływ na psychikę ludzką? Czego tak naprawdę szukamy, biorąc do ręki pilota?
- O tym, że filmy mogą nam bardzo pomóc w pracy nad naszą psychiką, wiemy od dawna, ostatecznie mamy całą dziedzinę filmoterapii. Ale moja książka nie jest terapeutyczna, raczej odwołuję się tej intuicji – łatwiej nam sobie poradzić z trudnymi momentami w życiu, gdy wiemy, że nie jesteśmy sami. To moment, w którym czerpiemy pewne pocieszenie i energię z faktu, że ktoś gdzieś przeżywał podobne rozterki. Sama świadomość, że nie jesteśmy jedynymi, którym ktoś złamał serce czy wyrzucił z pracy sprawia, że czujemy się lepiej. A filmy czasem podpowiadają też, co zrobić z takim rozsypanym życiem.
Jaki jest twój ulubiony film?
- Nie mam jednego ulubionego filmu. Myślę, że mam po prostu za dużo tytułów, kategorii, „szufladek”, w których trzymam różne tytuły. To zresztą jeden z powodów, dla których napisałam tę książkę – kocham kategoryzować filmy, które widziałam. Ale gdybym miała wybrać jeden tytuł (o którym zresztą piszę w książce) to byłby to „Bulwar Zachodzącego Słońca”. Wybitna opowieść o mrocznej stronie Hollywood. Co prawda nie jest to film, przy którym myślimy „ja też tak mam”, ale pod względem tego, jak prowadzi nas przez całą narrację, jest fantastyczny. To film, gdzie zaczyna się od trupa w basenie, a potem jest tylko ciekawiej.
Na jakim filmie płakałaś najbardziej?
- „Blackfish” – to film dokumentalny o orkach, przetrzymywanych w parkach rozrywki. Dowiedziałam się wtedy bardzo wiele o tych zwierzętach, ich społeczności oraz sposobie funkcjonowania w grupie. Kiedy zestawi się to z warunkami, jakie mają w parkach rozrywki, to nie sposób nie zapłakać nad tym, jak bardzo samotne i skrzywdzone są to stworzenia. Najbardziej mnie poruszył fakt, że tego okrucieństwa spokojnie mogłoby nie być. Nie trzeba rozwiązać żadnego wielkiego globalnego problemu, by orka mogła żyć w lepszych warunkach. Wystarczy założyć, że z samego faktu bycia człowiekiem, nie mamy prawa trzymać tak wspaniałych zwierząt w zamknięciu dla naszej przyjemności.
Pamiętasz, kiedy pokochałaś kino?
- Mam bardzo mgliste wspomnienie z wyprawy do kina z rodzicami na „Kevina samego w domu”. Pamiętam, że nie umiałam wtedy czytać, a film był z napisami, mama czytała mi je do ucha. Myślę, że to mógł być moment, w którym pokochałam kino. Jednocześnie taka prawdziwa miłość zaczęła się u mnie gdzieś w czasach nastoletnich. Ponownie mam wspomnienie, jak biegałam do kiosku, czekając, aż wyjdzie nowy numer miesięcznika „Film” ze specjalnym dodatkiem na Oscary.
W książce znajdziemy kategorie: filmy na złamane serce, złamaną nogę, zwątpienie, sezonową chandrę, stratę pracy, wejście w dorosłość, tęsknotę za tym, co minione, do oglądania na pierwszej randce i do oglądania z dziadkami. Bardzo interesuje mnie kategoria „filmów na zwątpienie”, bo brzmi jak coś, czego wszyscy potrzebujemy niemalże co drugi dzień. Co miałaś na myśli, tworząc tę kategorię?
- Wszyscy co pewien czas mamy moment, w którym zastanawiamy się, czy w ogóle cokolwiek ma sens? Czy nie otacza nas tylko zło, egoizm, brak zasad? Czy w ogóle jest jeszcze miejsce na empatię lub solidarność? To wątpliwości, które dopadają mnie, gdy czytam wiadomości ze świata. Chciałam znaleźć takie filmy, które dają nam poczucie, że może jednak nie jest aż tak źle, że nawet jeśli dobro nie zawsze zwycięża, to warto się starać. Tym, co pozwala złu kwitnąć, jest cynizm, brak nadziei, poczucie, że tak musi być. Bardzo chciałam znaleźć opowieści, które nam przypominają, że nawet w bardzo trudnych czasach, możemy wyciągnąć rękę do drugiego człowieka i wierzyć w wartości, które przetrwają niezależnie od tego, ile zła jest na świecie.
Muszę o to zapytać – wyszłaś kiedyś z filmu w kinie?
- Nie raz. Ale chyba najbardziej zapamiętałam sytuację, w której urwałam się w gimnazjum z dodatkowych lekcji angielskiego, by iść na „Moulin Rogue” do kina. Niestety źle wyliczyłam czas i musiałam wyjść kwadrans przed końcem, żeby wrócić do domu na czas. Bardzo wtedy cierpiałam.
Więcej rozmów z waszymi ulubionymi twórcami znajdziecie w dziale Wywiady.
Zdjęcia w tekście: fot. Laura Bielak / mat. promocyjne wyd. W.A.B.
Komentarze (0)