Jeszcze nie opadł kurz po ogólnoświatowej histerii na punkcie sprzątania, zapoczątkowanej przez Marie Kondo i jej japońskie poradniki skutecznego wyrzucania, segregowania i symetrycznego układania wszystkich elementów otaczającej nas rzeczywistości, a na rynku wydawniczym już pojawiły się kolejne pozycje, które mają nas przekonać o wyższości minimalizmu nad innymi formami życia. Czy faktycznie Japończycy mają rację i oto jesteśmy świadkami zmierzchu wielowiekowej tradycji wszechobecnych bibelotów, przydasiów, durnostojek i kurzozbieraczy w naszych domach?

 

Choć minęły już czasy “polskiej szkoły dekoracji wnętrz” z nieśmiertelną serwetką na telewizorze, paterą plastikowych owoców na stole, skórzanym zegarem nad kanapą i kolekcją kieliszków w witrynie regału na wysoki połysk, to jednak nadal mamy we krwi - przekazywaną z pokolenia na pokolenia - tendencję do wizualnego dopieszczania naszych mieszkań: czy to kolorem ścian (“żółte wnętrza są takie przytulne!”), czy kompletem obrazów (“bo jakoś tak pusto nad tym stołem...”), czy osobliwymi rekwizytami, które nie służą praktycznie niczemu oprócz rozmaicie pojmowanej dekoracji.

 

Jeśli dodamy do tego naturalną ludzką skłonność do nieustannego gromadzenia wokół siebie “absolutnie niezbędnych rzeczy”, bez których nie możemy się obejść lub nie potrafimy rozstać, to niepostrzeżenie okaże się, że nasze mieszkania zaczynają pękać w szwach pod naporem ton książek i ciuchów, zdjęć i bibelotów, przyborów kuchennych i zastawy stołowej gotowej ugościć cały pułk wojska, a także ogromnych piramid z gazet i płyt oraz przedziwnych instalacji, będących połączeniem dziecięcych wózków i zabawek z kartonowymi pudłami, nartami, rowerami i suszarkami na pranie.

 

Od przybytku zaczyna boleć głowa

 

Nawet nie wiemy kiedy nasza życiowa przestrzeń kurczy się do mikroskopijnych rozmiarów, a my powoli zaczynamy tracić kontrolę nie tylko nad otaczającym nas chaosem, ale i nad własnym życiem, nie radząc sobie z obowiązkami, terminami, rachunkami i codzienną organizacją. I choć rzadko łączymy to z warunkami, w jakich mieszkamy, to z czasem możemy zacząć zauważać u siebie objawy permanentnego zmęczenia, osaczenia i przytłoczenia, a nawet lekkiej klaustrofobii czy ataków paniki.

 

Niezależnie od tego, czy jesteśmy po prostu “niepoprawnymi bałaganiarzami” na zbyt małym metrażu, czy też cierpimy na poważniejsze zaburzenie, jakim jest syllogomania (patologiczne zbieractwo, zwane także hoardingiem) - efekt jest właściwie ten sam: dopada nas syndrom chronicznego zmęczenia, cierpimy na prokrastynację, a nasze życie ulega totalnej dezorganizacji. I to jest ten moment, w którym musimy coś - a w zasadzie wszystko - zmienić. Tylko jak?

 

Artystyczny nieład czy pospolity bałagan?

 

Jak odróżnić artystyczny nieład i twórczy chaos od pospolitego bałaganu, który utrudnia nam codzienne funkcjonowanie? Gdzie przebiega granica pomiędzy naszą sentymentalną naturą, która sprawia, że lubimy otaczać się pamiątkami a chorobliwym zbieractwem, będącym kompulsywnym gromadzeniem przedmiotów, mających zagłuszyć nasz wewnętrzny lęk i poczucie pustki? A przede wszystkim: w jaki sposób pozbyć się nadmiaru otaczających nas rzeczy, bez towarzyszącego temu procesowi uczucia krzywdy i straty?

 

Oczywiście - skorzystać z profesjonalnej pomocy “ekspertki od bałaganu”, jaką jest Hideko Yamashita, japońska “clutter consultant”, która uczy ludzi nie tylko wyrzucania, segregowania i układania, ale przede wszystkim bierze pod lupę skomplikowane relacje, jakie łączą ich z tymi wszystkimi przedmiotami, które w efekcie zabierają im cenną przestrzeń życiową.

W książce “Dan-Sha-Ri. Jak posprzątać, by oczyścić swoje serce i umysł” autorka pyta: co to znaczy, że coś “jest nam potrzebne”? Na czym polega istota naszego przywiązania do danego przedmiotu? I czy naprawdę chodzi o ten przedmiot, czy może o coś zupełnie innego, daleko wykraczającego poza miłość do materii? I w końcu: dlaczego tak łatwo uzależniamy się od od rzeczy materialnych, wciąż pragnąc ich coraz więcej i więcej?

 

Jak sprzątać, żeby posprzątać – nie tylko w mieszkaniu

Japońska propagatorka minimalizmu, oprócz gruntownego oczyszczenia przestrzeni, w której funkcjonujemy, zachęca nas do stosowania unikalnej techniki Da-Sha-Ri, która pozwoli nam nie tylko umiejętnie selekcjonować otaczające nas przedmioty, ale także ułatwi nam uporządkowanie swojego wnętrza, a tym samym zyskanie wolności i uspokojenie umysłu. Podstawą techniki Da-Sha-Ri są trzy reakcje, które powinny nam towarzyszyć w kontakcie z każdą rzeczą materialną:

Dan ( 断) czyli odmowa: powiedz stanowcze ‘NIE” wszystkim nowym i bezużytecznym przedmiotom, które chcą się stać częścią twojego życia;
Sha (捨 ) czyli wyrzucanie: odważnie pozbywaj się wszystkich przedmiotów, które przepełniają Twoją przestrzeń i ograniczają wolność;
Ri ( 離) czyli odcięcie się: rezygnuj z przywiązywania się do rzeczy, zyskując wolność i spokój

 

Żywym dowodem na uzdrawiającą moc japońskiego minimalizmu jest Fumio Sasaki, który - jak sam podkreśla - nie jest żadnym “oświeconym ekspertem”, ale zwykłym facetem, który był przytłoczony życiem, zestresowany pracą, niepewny siebie i nieustannie porównujący się z innymi. Co mu pomogło i diametralnie zmieniło jego życie? Bingo! Pozbycie się wszystkich niepotrzebnych przedmiotów i ograniczenie pozostałych do absolutnego minimum. Sasaki podkreśla, że efekty tej przemiany były spektakularne i niemal natychmiastowe. I właśnie to skłoniło go, do przemyśleń zawartych w książce “Pożegnanie z nadmiarem: minimalizm japoński”. Banalne w swej istocie pytanie - “dlaczego mierzymy swoją wartość według rzeczy, które posiadamy?” - staje się dla autora początkiem drogi, która przynosi wyzwolenie nie tylko od nadmiaru ograniczającej nas materii, ale także wzbogacenie naszego życia o nieznane dotąd poczucie szczęścia, harmonii i spokoju.

Sami przyznacie, że jeśli ceną za osiągnięcie wewnętrznego spokoju i osobistego szczęścia miałoby być li tylko pozbycie się tych stert bałaganu, o które codziennie rano rozbijamy się w gorączkowym poszukiwaniu ładowarki do smartfona czy kluczy do mieszkania, to - nie bójmy się tego powiedzieć wprost - jest to naprawdę interes życia!