Czy nasza cywilizacja cofa się w rozwoju pod względem intelektualnym i kulturowym? Czy, inaczej rzecz ujmując, zmierza w przyszłość poruszając się rakiem? To jedno z zasadniczych pytań, które stawia w swoim zbiorze esejów włoski intelektualista Umberto Eco. Polska premiera książki Rakiem. Gorąca wojna albo populizm mediów zapowiadana jest na 8 lutego. Książka jest już dostępna w EMPiK.com w przedsprzedaży.

Rakiem
to zbiór tekstów jednego z najbardziej rozpoznawalnych współczesnych myślicieli i krytyków kultury, które opisują polityczne, obyczajowe i kulturowe przemiany naszego świata w epoce globalizacji. Głównym tematem artykułów i wystąpień Eco z lat 2000-2005 jest regres cywilizacyjny, ogarniający zdaniem autora, nie tylko Włochy pod rządami Berlusconiego i populistycznych mediów, ale całą kulturę Zachodu, z wydarzeniami 11 września 2000 oraz wojnami w Afganistanie i Iraku. Publikowane wcześniej teksty zostały przez Eco przeredagowane, a niekiedy rozszerzone na potrzeby książki.

Z właściwą sobie bezlitosną przenikliwością i złośliwością autor wskazuje i analizuje kolejne niepokojące objawy regresu: powszechną ignorancję, za sprawą której walczymy z wrogami, których nie znamy, obskurantyzm w Kościele katolickim, nowoczesne zabobony, każące wierzyć w alchemię i templariuszy, nowe formy rasizmu.

Ironia i dystans, ale i tradycyjne we Włoszech polityczne zaangażowanie intelektualisty, pozwalają Eco ostrzegać przed nowymi niebezpieczeństwami kryjącymi się w populistycznych tendencjach epoki mediów. Bo to, że nasza współczesna kultura kręci się w kółko (czy jak chcą inni - zjada własny ogon) jest, zdaniem Eco, wiadome od dawna. Pytanie zatem, czy nie poruszamy się idąc rakiem?


Fragment książki Umberto Eco Rakiem. Gorąca wojna albo populizm mediów udostępniony EMPiK.com przez wydawnictwo W.A.B.


Od zabawy do karnawału*

(...)

          Wszystkie cywilizacje przeznaczały kilka dni w roku na totalną zabawę. To był okres swobody, który my nazywamy Karnawałem, dla innych cywilizacji był on, albo jest, czymś innym. Podczas  Karnawału bawimy się bez przerwy, lecz aby Karnawał był czymś pięknym i niemęczacym, musi trwać krótko. Również i w tym wypadku proszę redakcję „La Repubblica”, aby nie wszczynała kolejnej dyskusji nad tą nową „prowokacją”, bo literatura na temat Karnawału jest przebogata.

          Jedną z charakterystycznych cech cywilizacji, w której żyjemy, jest totalna karnawalizacja życia. Nie znaczy to, że pracuje się mniej, pozostawiając pracę maszynom, ponieważ promowanie i organizacja czasu wolnego były podstawową troską zarówno dyktatur, jak i systemów liberalno-reformistycznych. Faktem jest natomiast, że  k a r n a w a l i z a c j i  u l e g ł  r ó w n i e ż  c z a s  p r a c y.

           Łatwo jest mówić o karnawalizacji życia, gdy ma się na myśli godziny spędzone przez  przeciętnego obywatela przed ekranem telewizyjnym, który, poza krótkimi programami informacyjnymi, ofiarowuje głównie widowiska, a wśród widowisk preferuje te, które przedstawiają życie jako nieustający Karnawał, gdzie kuglarze i piękne dziewczyny nie rzucają konfetti, lecz miliardy, i może je wygrać każdy, kto weźmie udział w zabawie (a potem narzekamy, że Albańczycy, urzeczeni takim obrazem naszego kraju, produkują fałszywe bilety, aby dostać się do permanentnego lunaparku).

          Łatwo mówić o Karnawale, gdy myśli się o pieniądzach i czasie poświęconym masowej turystyce, która proponuje wyspy marzeń w cenie czarteru i zachęca cię, abyś zwiedził Wenecję i pozostawił po sobie puszki, zatłuszczony papier, resztki hot doga i musztardy, zupełnie jak na koniec prawdziwego Karnawału.

          Nie pamięta się jednak wystarczająco o całkowitej karnawalizacji pracy, będacej skutkiem „polimorficznych przedmiotów”, usłużnych robocików, które pozwalają (one robią to, co niegdyś musiałeś zrobić sam) odczuwać czas ich użytkowania jako czas zabawy.
Żyje w nieustannym Karnawale urzędnik, który w tajemnicy przed szefem bawi się grami fabularnymi na swoim komputerze albo odwiedza stronę „Playboya”. Żyje w Karnawale ktoś, kto prowadzi samochód, który teraz do niego przemawia, doradza, jaką ulicą ma jechać, naraża go na ryzyko utraty życia, nakłaniając do naciskania klawiszy dla uzyskania informacji o temperaturze, ilości benzyny w baku, średniej szybkości, czasie jazdy.

          Telefon komórkowy (prawdziwa kołdra Linusa naszych czasów, jak sugeruje Bartezzaghi) jest narzędziem pracy dla osób, które z racji swojego zawodu muszą reagować błyskawicznie, na przykład lekarze lub hydraulicy. Inni potrzebują go jedynie w wyjątkowych okolicznościach, kiedy znajdując się poza domem, muszą zakomunikować, że coś im nagle wypadło, spóźnią się na spotkanie z powodu wykolejenia się pociagu, ulewy, wypadku drogowego. Gdyby tak rzeczywiście było, powinniśmy, z wyjątkiem jednostek szczególnie pechowych, używać telefonu komórkowego jako narzędzia raz, najwyżej dwa razy dziennie.
Dlatego dziewięćdziesiat procent czasu spędzonego przez tych, którzy przyciskają do ucha „przenośny przedmiot”, jest czasem zabawy. Idiota, który siedząc obok nas w pociagu, przeprowadza na głos transakcje finansowe, w istocie stroszy się, jakby miał na głowie pióropusz, a na członku wielobarwny pierścień.

            Ludyczny jest czas spędzony w supermarkecie albo w grillu przy autostradzie, ofiarowują nam one bowiem wielobarwny raj przedmiotów, w większości bezużytecznych, tak że w końcu, mimo że wszedłeś tylko po to, by kupić paczkę kawy, spędzasz w nich godzinę i wychodzisz z czterema opakowaniami herbatników dla psów - oczywiście nie masz psa, ale gdybyś miał, byłby to rozkoszny labrador, najmodniejszy pies, który nie umie pilnować domu, polować czy znaleźć trufli, gotów jest za to polizać rękę przestępcy zamierzającego ci wbić nóż w serce, jest jednak cudowną zabawką, szczególnie w wodzie.

          Pamiętam  rewolucyjną  odezwę  z lat  siedemdziesiątych, w której Władza Robotnicza zachęcała do zrezygnowania z pracy - ponieważ tak czy inaczej triumfująca automatyzacja sprawi, że praca przestanie być ponurą koniecznością. Zauważono wprawdzie, że jeśli klasa robotnicza porzuci pracę, to kto rozwinie automatyzację? W pewnym sensie Władza Robotnicza miała rację, automatyzacja - jak to się mówi - zalęgła się sama. Rezultatem nie była jednak nobilitacja klasy robotniczej, wcielającej w życie utopię, o której marzył Marks i w której każdy byłby jednocześnie - z własnej woli - wędkarzem, myśliwym itd. Wprost przeciwnie, klasę robotniczą wykorzystał przemysł karnawalizacji jako swojego przeciętnego odbiorcę. Nie ma już ona do stracenia jedynie własnych kajdan. Dzisiaj, gdyby nastąpił rewolucyjny blackout, miałaby do stracenia odcinek Wielkiego Brata, a więc głosuje na polityka, który umożliwia jej ogladanie tego programu, i pracuje w dalszym ciagu, aby podarować wartość dodatkową temu, kto dostarcza jej rozrywki.

          Jeśli później odkryjemy, że w wielu częściach świata nie ma zbyt wiele rozrywki i ludzie umierają tam z głodu, możemy uspokoić nasze nieczyste sumienie wielkim spektaklem dobroczynności, pozwalającym zebrać fundusze na dzieci w Afryce, cierpiące na paraplegię i wychudzone.

          Skarnawalizował się sport. Jak? Sport jest przede wszystkim zabawą: jak może się skarnawalizować zabawa? Przemieniając się z interwału, jakim miał być (jeden mecz na tydzień i olimpiada raz na jakiś czas), w stan permanentny i z działalności będącej celem samym w sobie w działalność na skalę przemysłowa. Skarnawalizował się, ponieważ w sporcie nie liczy się już zabawa tego, kto się bawi (sport stał się między innymi ciężką pracą, którą można wytrzymać tylko dzięki narkotykom), lecz wielki karnawał przed, podczas i po, kiedy przez cały czas w istocie bawi się widz, a nie zawodnik.

           Skarnawalizowała się polityka, a do jej nazwania używa się już powszechnie terminu: spektakl polityczny. Ponieważ parlament ma coraz mniejszy autorytet, politykę uprawia się na wizji niczym zapasy gladiatorów, a żeby uwiarygodnić premiera, trzeba zorganizować mu spotkanie z Miss Włoch. Nawiasem mówiąc, nie pojawia się ona ubrana jak normalna kobieta (wielu zauważyło, że jest to dziewczyna raczej inteligentna), lecz w kostiumie Miss Włoch (nadejdzie dzień, w którym także premier, aby się uwiarygodnić, będzie musiał pokazać się przebrany za premiera).

          Skarnawalizowała  się  religia.  Kiedyś uśmiechaliśmy się, ogladając na filmach ceremonie, w czasie których kolorowi, ubrani w różnobarwne stroje, stepowali, wykrzykujac „oh, yes, oh, Jesus!” (a gdzie dobre uczynki, zastanawialiśmy się my, którzy odebraliśmy  katolickie wychowanie, gdzie przepadły dobre uczynki w tych postprotestanckich karnawałach roztańczonej wiary?). Dzisiaj, abist iniuria, wiele obchodów roku jubileuszowego przy dźwiękach rocka przypomina nam dyskotekę.

           Niektórzy geje uwierzyli, że znajdą zadośćuczynienie za swoje wielowiekowe cierpienia, wynikajace z marginalizacji, w karnawale Gay Pride. W końcu zostali zaakceptowani, ponieważ w dniach karnawału akceptuje się wszystko, również piosenkarkę występującą z pępkiem na wierzchu przed Janem Pawłem II (nie udawajcie, że zapomnieliście, tak właśnie było, i tylko nieliczni współczuli temu nieszczęśliwemu szlachetnemu starcowi).

          Będac z samej natury istotami ludycznymi i utraciwszy poczucie granic zabawy, żyjemy w totalnej karnawalizacji. Gatunek ma wiele możliwości, być może właśnie przemienia się i będzie umiał zaakceptować tę nową kondycję, czerpiąc z niej nawet duchowe korzyści. Jest najpewniej czymś słusznym, że praca nie stanowi już przekleństwa i że nie trzeba więcej spędzać czasu na ćwiczeniu się w dobrej śmierci, ponieważ również klasa robotnicza idzie wreszcie do raju z uśmiechem na ustach. Radujmy się!
(...)
* „La Repubblica”, styczeń 2001.

Umberto Eco: Rakiem. Gorąca wojna albo populizm mediów, Warszawa, W.A.B., 2007, s. 90-94.


Głosy włoskiej prasy

Eco stawia pytania dotyczące między innymi śmierci, szeroko pojętej gry, rywalizacji między państwami całego świata, współczesnego spektaklu, albo nawet mocniej - błazenady życia. A jednak to polityka jest wątkiem, który spaja tę książkę.
„Corriere della Serra”

Semiolog tworzy ze swych najnowszych tekstów swoistą trasę, którą czytelnik musi pokonać, żeby móc się włączyć do aktywnej polemiki.
„Avvenire”

Można w tej książce dostrzec typowe cechy pisarstwa Eco: aluzje historyczne, odniesienia do średniowiecza i okultyzmu, dziwaczne paradoksy, zestawienia tematów ultratradycyjnych i arcynowoczesnych, wątki autobiograficzne. To mieszanka przyprawiająca czasem o ból głowy.
„Il Messagero”

Od samego początku, od swojego debiutu, Eco zawsze stawia pytania o rzeczy najważniejsze, z niezwykłą kompetencją i niezrównaną umiejętnością zmieniania filozofii w fascynującą opowieść.
„Il Mattino”

Zbiór Rakiem w przekładzie Joanny Ugniewskiej, Krzysztofa Żaboklickiego i Anny Wasilewskiej ukaże się nakładem wydawnictwa W.A.B.


Umberto Eco (ur. 1932) wybitny włoski semiolog i mediewista, estetyk i badacz mediów, krytyk kultury współczesnej, wykładowca na uniwersytecie florenckim i bolońskim. Autor kilkunastu książek eseistycznych, m.in. Semiologia życia codziennego (1996), W poszukiwaniu języka uniwersalnego (2002), Historia piękna (2004), zbiorów felietonów oraz kilku powieści, m.in. Imię róży (1980), Wyspa dnia poprzedniego (1995), Baudolino (2001), Tajemniczy płomień królowej Loany (2005).

W.A.B./M.W.