Początkiem księdza autobiograficznej książki „Moje życie nielegalne” była rozmowa. Zastanawiam się, dlaczego potrzebował ksiądz akuszerki?


Były dwa powody. Po pierwsze, nie miałem czasu na pisanie. Promocja mojej poprzedniej książki była wyczerpującą i znacznie dłuższa niż planowałem. Po drugie, „Moje życie nielegalne” dotyka bardzo osobistych spraw. Przez długi czas nie byłem przekonany, czy powinienem i czy chcę się nimi dzielić. Ale kiedy Wojciech Bojnowicz, z którym współpracuję od dwudziestu lat i który bardzo dużo o mnie wie, zaproponował rozmowę o Fundacji Brata Alberta, zgodziłem się bez wahania. Fundacja, którą założyłem wiele lat temu, niesie pomoc osobom niepełnosprawnym intelektualnie, daje tym ludziom dom, w którym są akceptowani i otoczeni opieką. Wojtek chciał ze mną o tym porozmawiać. Spotykaliśmy się co jakiś czas, nagrywaliśmy rozmowy. W międzyczasie wypłynął problem lustracji i uznaliśmy, że trzeba książkę o ten wątek poszerzyć. A potem jeszcze pomyśleliśmy, że skoro na spotkaniach autorskich czytelnicy często pytają mnie o Kościół w Polsce, o Ormian (bo przecież jestem kapłanem dwóch obrządków: rzymskiego i ormiańskiego), to warto poruszyć także te problemy, które budzą zainteresowanie. To miała być książka o ważnym fragmencie mojego życia, wyszła z tego dość kompletna autobiografia.

Które z wątków książki są dla księdza najważniejsze?


Do tej pory niewiele mówiłem o swojej przeszłości solidarnościowej, bo z tym wiążą się traumatyczne wspomnienia – dwukrotnie zostałem brutalnie pobity. Po raz pierwszy dzielę się swoimi przeżyciami, a mimo upływu wielu lat, jest to wciąż bardzo bolesne.
Bardzo ważny jest dla mnie także rozdział poświęcony problemom ludzi niepełnosprawnych. Wbrew pozorom głównym polem mojej działalności nie są akta IPN, ale Fundacja Brata Alberta. To są rozdziały najbardziej osobiste.

Wielu czytelników, którzy sięgnęli po książkę „Moje życie nielegalne”, jest zaskoczonych, bo znali księdza przede wszystkim jako człowieka, który nawoływał do samooczyszczenia polskiego duchowieństwa. Tymczasem okazuje się, że ksiądz zrobił coś więcej – otworzył polski Kościół na problemy ludzi niepełnosprawnych.


Zawsze uważałem, że osoby niepełnosprawne, także intelektualnie, powinny stać się pełnoprawnymi członkami społeczeństwa. I myślę, że my, duchowni, jesteśmy właściwymi osobami do tego, aby integrować i asymilować ludzi zdrowych i chorych. Przez wiele lat tworzenia Fundacji Brata Alberta natrafiałem na przeszkody nie do pogodzenia z życiem rodzinnym. Każdy człowiek, który posiada własną rodzinę, wcześniej czy później staje przed dylematem – rodzina czy praca na rzecz innych. Ja nie miałem tego problemu, bo życie moich podopiecznych jest w pewnym sensie moim życiem. W pracy z ludźmi niepełnosprawnymi odnalazłem swoje powołanie i byłem przekonany, że nie będę się już niczym innym zajmował. Ale w październiku 2005 r. poszedłem do IPN-u – chciałem zobaczyć akta dotyczące inwigilacji mojej osoby przez SB. Wśród materiałów była kaseta VHS, a na taśmie ja młodszy o dwadzieścia lat, składający zeznania po pobiciu w 1985 r. Aż nogi się pode mną ugięły. Nie byłem w stanie obejrzeć tej kasety od razu. Ale coraz bardziej oczywista stawała się myśl, że moim obowiązkiem jest zająć się sprawą lustracji w Kościele. Nie powstrzymały mnie nawet słowa jednego z duchownych, który życzliwie radził, że powinienem te wszystkie dokumenty wrzucić do pieca. Nie wrzuciłem ich do pieca, przeciwnie – zacząłem się w nie zagłębiać. To miało być zajęcie tymczasowe, a siedzę w tym już trzeci rok.

W międzyczasie popadł ksiądz w konflikt z Kościołem i swoimi przełożonymi. Mieliście odmienne stanowiska na temat lustracji w polskim Kościele. Mógł ksiądz zrezygnować i więcej się nie narażać, ale ksiądz tego nie zrobił. Więzi z dawnym środowiskiem solidarnościowym okazały się silniejsze niż więzi z polskim duchowieństwem.


Kiedy słyszę opinie niektórych duchownych, że lustracja jest wewnętrzną sprawą Kościoła, myślę, że to jakieś nieporozumienie. Bo przecież Kościół tworzą nie tylko ludzie duchowni, ale też świeccy. I dlatego jest to sprawa nas wszystkich.
Nigdy nie przypuszczałem, że w moim życiu może dojść do takiego konfliktu. Na tym polegał dramat całej sytuacji – do tamtej pory niepełnosprawni, Solidarność i Kościół były dla mnie jednym, nierozerwalnym światem i nagle musiałem dokonać wyboru, z którym środowiskiem czuję się mocniej związany. Wydarzenia ostatnich miesięcy uzmysłowiły mi, jak silną więzią jest wspólna opozycyjna przeszłość. Ze strony moich „solidarnościowych” przyjaciół dostałem wiele wsparcia. Natomiast głęboko rozczarowała mnie postawa władz kościelnych. Ale ciągle wierzę, że te wszystkie burze, jakie w ostatnich latach przeszły przez polski Kościół, przyniosą oczyszczający deszcz.

Czy ksiądz czuje się rewolucjonistą polskiego Kościoła?


Zostałem nim z przypadku, bo płynę pod prąd. Kiedy wiele lat temu zdecydowałem, że chcę działać na rzecz osób niepełnosprawnych, wszyscy się dziwili – jak to, nie chce się dalej kształcić? Wyjechać na studia zagranicę? Musiałem się zmierzyć z wieloma problemami. Przez lata moja działalność na tym polu była życzliwie tolerowana. A kiedy dziś widzę, jak wiele się zmieniło w podejściu do osób niepełnosprawnych, czuję satysfakcję i wiem, że moja praca miała i ma sens. Wierzę, że moja działalność historyczna, choć tak kontrowersyjna i niejednoznacznie oceniana, przyniesie podobne owoce.

Ksiądz jest niepokorny. Czy tylko niepokorni mogą zmienić świat na lepsze?


Słowo „pokora” ma dwa znaczenia. Pierwsze znaczenie to nie wywyższać się ponad innych. Zgadzam się z taką postawą i tak staram się żyć. Ale jest drugie znaczenie – „pokora” jako służalstwo. Przeciwko temu stanowczo protestuję. W książce „Moje życie nielegalne” jest rozdział zatytułowany „Ksiądz nie może być BMW” (bierny, mierny, ale wierny). Nie neguję wierności, ale w życiu trzeba podejmować wyzwania. Bierni ludzie gładko przechodzą przez życie, dostosowują się do sytuacji, niczym nie ryzykują, ale też nic światu nie dają.

Kim ksiądz tak naprawdę jest? Co jest dla księdza najważniejsze?


Strasznie trudne pytania pani zadaje. W telewizji jest prościej, tam pytają tylko – był agentem czy nie był? Kim jestem? Gdybym miał opowiedzieć o sobie komuś, kto mnie nie zna i nigdy o mnie nie słyszał, nie rozpocząłbym autoprezentacji od formułki: jestem duchownym. Powiedziałbym, że sens życia odnalazłem w kontaktach z ludźmi niepełnosprawnymi intelektualnie. To jest najważniejszy z moich światów. Podczas pielgrzymki w 87 r. Jan Paweł II przypomniał zasadę solidarności słowami: „Jeden drugiego brzemiona noście”. Więc niosę.

Rozmawiała Magdalena Karst

 

PDF_empik.jpg - pismo warsztatowe Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego