Mick Hucknall osiągnął jako muzyk więcej niż mógłby się spodziewać. Historii Simply Red nikomu nie trzeba przypominać - to jeden z najważniejszych zespołów lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych - a Mick to, bez przesady, dziewięćdziesiąt procent tego sukcesu. Ale czy mogło być inaczej? Czy biały chłopak z rudymi włosami i czarnym głosem mógł przejść niezauważony? W żadnym wypadku! Czekała go sława i on bardzo dobrze to wykorzystał. Simply Red zawiesiło działalność, a Mick nagrał płytę absolutnie niezwykłą – tribute dla legendarnego wokalisty Bobby’ego Blanda. Kilka dni po swoich urodzinach i niemalże w dniu premiery płyty zgodził się na ekskluzywny wywiad dla empiku…
Mick, Bobby Bland nie jest bardzo popularny w Polsce. Może powiesz na początek kilka słów o nim, żeby Twoi fani wiedzieli skąd pomysł na taki album…
Bobby to fantastyczny wokalista, który z jakiejś przyczyny nie zdobył wielkiej popularności na świecie, tak jak wielu innych w owym okresie. Jest dość dobrze znany w Ameryce. To fakt, że nie był autorem swoich piosenek, ale sposób, w jaki dobierał sobie repertuar i w jaki go wykonywał to dowód, że był genialny…
Jak poznałeś jego muzykę?
Pierwszy raz usłyszałem Bobby’ego w klubie Eric’s, należącym do faceta o nazwisku Roger Eagle, mojego pierwszego mentora i menagera pierwszej kapeli, w której śpiewałem The Frantic Elevators. On miał bardzo dobry gust, był otwarty na wiele gatunków muzycznych. Ustawił w klubie szafę grającą, a do środka powsadzał wszystkie swoje ulubione płyty. „Further Up The Road” też tam było…
A jak się czułeś, kiedy spotkałeś Bobby’ego osobiście?
Muszę przyznać, że kiedy jechałem do niego, byłem strasznie stremowany (śmiech)! Ale na szczęście mój menager zdążył puścić mu wcześniej moje wersje jego piosenek i kiedy się zjawiłem, on już wszystko zaakceptował…
Dlaczego wybrałeś z jego repertuaru akurat te piosenki, które trafiły na płytę?
Wybrałem je spośród piętnastu... może dwudziestu kompozycji. Te, które ostatecznie trafiły na album, wydawały mi się najbardziej współczesne…
Powiedziałeś kiedyś, że piosenki Bobby’ego są pełne jazzowej wrażliwości, ale zarazem mroczne, nasycone bólem i smutkiem. Czy to właśnie te elementy sprawiły, że tak polubiłeś jego muzykę?
Chodziło mi o to, że te kompozycje i sposób, w jaki on je śpiewał, były o wiele głębsze i bardziej poważne niż mógłbyś oczekiwać po takim gatunku muzyki… To jest bardzo emocjonalne i bardzo prawdziwe.
“Poverty” jest pierwszym singlem. Czy to najlepsza piosenka na płycie?
Wszystkie są znakomite i tak mówiąc szczerze „Poverty” nie jest moim faworytem. Myślę, że najbardziej lubię „Lead On Me”…
Jak powstawał materiał na płytę?
To była doskonała zabawa, wszystko nagraliśmy w studio z tyłu mojego domu. Akurat tydzień wcześniej urodziła się moja córka. Nie mieliśmy niani, a Gabriela leżała w łóżku i dochodziła do siebie po cesarskim cięciu. Wszystko wyglądało tak, że biegałem na górę i z powrotem, zmieniałem pieluchy, wracałem żeby nagrać trochę wokali i potem znowu powrót do pieluch (śmiech). Ta płyta jest więc dla mnie powiązana z tym bardzo specjalnym okresem w moim życiu, a moja córka zawsze będzie częścią tego albumu…
Z kim będziesz grał ten materiał na żywo?
Z muzykami, z którymi gram od wielu lat. Nie ma lepszych niż oni!
Jesteś od czegokolwiek uzależniony?
Od muzyki!
Od jakiej?
Słucham wszystkich gatunków. Jestem fanem klasyki i równocześnie r&b. Tylko tego co się gra dziś, tych nowych rzeczy jakoś nie lubię i nie słucham zbyt często…
Wciąż jesteś restauratorem?
Tak! Restauracja w Paryżu zmieniła nazwę i nazywa się od jakiegoś czasu World Place. Wciąż bardzo się w to angażuje, to naprawdę wspaniałe miejsce!
To na koniec zdradź nam tajemnicę – co z Simply Red? Po dwudziestu pięciu latach musi być jakiś konkretny powód, żeby rozwiązać zespół?
Nigdy nie powiedziałem, że rozwiązuję zespół! Nie mogę się przecież rozstać sam ze sobą! Chciałem tylko zacząć coś całkiem nowego, pójść w całkowicie innym kierunku. Nie wydawało mi się, aby to było możliwe pod nazwą Simply Red. Ludzie oczekują po tej nazwie pewnego określonego brzmienia, określonej jakości. Więc teraz to całkowicie nowe wyzwanie. Muszę tworzyć jako Mick Hucknall, bez chowania się za nazwą zespołu…
“If You don’t know me by now” to znakomita książka! Jest szansa, że pojawi się także w innych językach, na przykład po polsku?
Kto wie? Byłoby wspaniale gdyby się udało…
Rozmawiał Piotr Miecznikowski
Komentarze (0)