"Nacja" Terry'ego Pratchetta to pierwsza od powieści "Johnny i bomba" książka spoza cyklu "Świat Dysku". Premiera już 20 maja 2009!


W świecie przypominającym nasz, lecz będącym jego alternatywną wersją, wybucha epidemia, a wielka fala powoduje ogromne zniszczenia. Większość ludzi ginie, cywilizacja się chwieje. Tymczasem na małej, zagubionej pośrodku oceanu wyspie o nazwie Nacja przy życiu pozostaje jako jedyny nastoletni Mau. Nie jest już chłopcem, ale też nie stał się jeszcze mężczyzną – kataklizm przerwał obrzęd inicjacji. Musi się zmierzyć z utratą najbliższych, wyrzutami Praojców i złością na bogów oraz rozpocząć życie na nowo w samotności. Tylko że Mau nie jest na wyspie sam – przebywa na niej dziewczynka z rozbitego statku, a wkrótce zaczną pojawiać się ocaleli ludzie. Nie wszyscy jednak mają pokojowe zamiary, zwłaszcza plemię ludożerców...

 

"Nacja" to pełna przewrotnego humoru i niesamowitych przygód opowieść z gatunku, "co by było, gdyby...", w której dochodzi do spotkania dwóch cywilizacji, odkrycia tajemnicy sprzed wieków, a świat zmierza w nieco innym kierunku, niż potoczył się nasz.


 

Głosy o książce:

       
"W 2008 roku minęło 25 lat od chwili gdy Terry Pratchett zaprezentował Świat Dysku. Autor uczcił te rocznicę w doskonale przewrotny sposób - pisząc po długiej przerwie książkę nie mająca nic wspólnego ze Światem Dysku (...) Pratchett, podobnie jak Mark Twain lub Jonathan Swift, jest nie tylko wielkim pisarzem, ale także oryginalnym myślicielem(...) "Nacja" jest zabawna, poruszająca i lekka, ale jak każda doskonała komedia opisuje bardzo poważne tematy. W jakiejś części wszechświata jest prawdopodobnie cywilizacja oparta na pomysłach Terry’ego Pratchetta – i cóż to musi być za cywilizacja !!!"
Frank Cottrell Boyce, The Guardian


"Wspaniała, prowokująca do myślenia i okraszona cudownym zakończeniem książka".
Michael Dirda, Washington Post

 

"Książka, która w mojej skali ocen otrzymuje 10 na 10. Sprawi, że poczujesz się świetnie przez tydzień (a może i dłużej...) i przypomni, ze ludzkość nie jest skazana na zagładę ostatecznie (tylko prawdopodobnie)"
Joshua S Hill, Fantasy Book Review


 

Przeczytaj fragment książki:



Na drugim końcu świata morze płonęło, wiatr zawodził, a rycząca noc zakrywała oblicze morza.
Tylko człowiek niezwykły umiałby na poczekaniu ułożyć hymn, takim człowiekiem był jednak kapitan Roberts. Znał na pamięć Zbiór hymnów dawnych i współczesnych i wyśpiewywał je wszystkie głośno i radośnie, kiedy stał na wachcie, co między innymi przyczyniło się do wybuchu buntu.
    

Teraz, gdy zbliżał się koniec świata i niebo ciemniało o świcie, a strumienie ognia apokalipsy spływały na statek i podpalały takielunek, kapitan Roberts przywiązał się do koła sterowego, czując, że morze wzbiera, a okręt szybuje ku niebu, jakby niesiony jakąś potężną ręką.
W górze szalały pioruny z błyskawicami. Od kapelusza kapitana odbijał się grad. Ognie świętego Elma iskrzyły na szczycie każdego masztu, a potem trzaskały na brodzie kapitana, gdy ten zaczął śpiewać głębokim, mrocznym barytonem. Każdy marynarz znał tę pieśń: „Odwieczny Ojcze, wybawicielu, który władasz morską kipielą” – ryczał pośród sztormu, gdy Judy balansowała na fali niczym balerina. – „I trzymasz w ryzach żywioły wodne posłuszne woli Twej czcigodnej…”
    

Z jaką prędkością płyniemy, zastanawiał się kapitan, gdy poszarpane żagle odfruwały z łopotem. Fala była wysoka jak kościół, ale z pewnością pędziła szybciej od wiatru! Widział w dole małe wysepki niknące w wodzie, gdy fala przetaczała się przez nie z rykiem. Nie był to odpowiedni moment, żeby przestać chwalić Pana!
- „Usłysz nas, prosimy Cię, Boże, ratuj tych, których zabrać chce morze” – skończył i popatrzył przed siebie.
Gdzieś tam zbliżało się, coraz szybciej, coś wielkiego i ciemnego. Ominięcie tego wydawało się niemożliwe. Było za duże, a zresztą statek był już niesterowny. Kapitan trzymał się kurczowo koła sterowego, co było raczej aktem wiary, próbą pokazania Bogu, że Go nie opuści, wyrazem nadziei, że i Bóg w zamian nie opuści kapitana Robertsa. Kręcił kołem, gdy zaczynał drugą zwrotkę, i błyskawica rozświetliła drogę przez wzburzoną falę – w świetle płonącego nieba ujrzał prześwit, dolinę albo szczelinę w skalnej ścianie, jak cud nad Morzem Czerwonym, pomyślał kapitan Roberts, tylko że oczywiście na odwrót.
Następny błysk światła pokazał, że ów prześwit jest porośnięty lasem. Fala miała weń uderzyć na wysokości czubków drzew. I zwolnić. Może jeszcze ocaleją, nawet teraz, w samych szczękach Piekła. I spadli…
    

I oto Słodka Judy popłynęła przez las deszczowy, przy czym kapitan Roberts, pod wpływem spontanicznego natchnienia, ułożył nową zwrotkę, z wiadomego powodu niestanowiącą części pierwotnego hymnu: „Tyś, co wykuł gór wielkich granie, których zadaniem nieba podpieranie – Nie był pewien, czy ma być „wykuł” czy „wykłuł” – Tyś, który lasom życie podarował – gałęzie pod kilem trzaskały jak salwy, grube pnącza chwytały to, co zostało po masztach – I ziemski ogród sam wyhodował – na pokład spadał deszcz owoców i liści, wstrząs zaś wywołało złamane drzewo, które oderwało część kadłuba, wyrzucając balast.  – Modlimy się, byś niezrażony – kapitan Roberts chwycił mocniej bezużyteczne koło sterowe i zaśmiał się w nos ryczącej ciemności – na lądzie pomagał zagrożonym.
Wtem trzy wielkie figowce, których mocne korzenie przetrwały stulecia cyklonów, nadleciały w pędzie z przyszłości, zupełnie go zaskakując. Jego ostatnią myślą było: A może Tyś, co podniósł gór wielkich granie byłoby lepszym wersem w tych okolicz…

Kapitan Roberts poszedł do nieba, które nie do końca wyglądało tak, jak się spodziewał, a gdy cofająca się woda łagodnie osadziła wrak Słodkiej Judy na poszyciu lasu, na pokładzie ocalała tylko jedna duszyczka. A może dwie, jeśli lubicie papugi.


Książce patronuje empik.



Dom Wydawniczy Rebis /F.N.