Świat zmienia się szybciej niż byśmy chcieli, bardziej gwałtownie, chaotycznie, bez chwili oddechu, refleksji. Nawet czasu na słuchanie dobrej muzyki zaczyna brakować w tej pogoni. Ale są ludzie, muzycy, poeci, którzy zdają się stać z boku tego rwącego nurtu i ze spokojem twierdzą, że chociaż wszystko, co było dobre, każdy już zapomniał, to oni wciąż są tacy sami. Cree to własnie grupa takich ludzi - muzycznych outsiderów, którzy wbrew wszystkiemu są nadal „Tacy Sami”

Album „Tacy Sami” nie powstał, jak większość dzisiejszych produkcji, w super nowoczesnym studiu nagraniowym w wielkim mieście. Nagrywaliście w dość nietypowych okolicznościach, jak to było?

Płyta powstała niedaleko Nowego Targu, w miejscu, z którego widać szczyty gór. Nasza przyjaciółka prowadzi tam ośrodek wypoczynkowy, to jest kilkadziesiąt drewnianych domków. Zwyczajnie są tam tłumy ludzi, ale kiedy my nagrywaliśmy nie było absolutnie nikogo, jedynie wilki i uciekające przed nimi sarny (śmiech)…

Okoliczności zaiste bajkowe, ale jak Wam się udało zmontować w takich warunkach studio nagraniowe? Szczególnie biorąc pod uwagę, że nagrywacie wszystko „na sto procent”, na żywo…

Ale właśnie dlatego było nam łatwiej! W takich tradycyjnych, „stacjonarnych” studiach nie ma warunków, aby nagrać cały, grający na żywo zespół na raz! Po za tym chcieliśmy mieć luz w trakcie nagrań, żeby można było palić papierosy w trakcie grania, bo wielu tak lubi, wychodzić w każdym momencie. Czuliśmy się tam, jak w domu, przez dwa tygodnie, byliśmy odcięci od świata i dzięki temu praca była bardzo intensywna.

A nie rozpraszał Was ten luksus i ta swoboda? Niektórzy wolą mieć jakiś bat nad sobą w czasie nagrań, w innym wypadku czas przecieka im przez palce…

Nie! My jesteśmy grzeczni chłopcy! (śmiech)…

Czyli odrobiliście lekcje i do Dębna przyjechaliście przygotowani na piątkę, z całym materiałem gotowym do nagrania?

Nie, nie! Całkiem odwrotnie! Większość piosenek powstała właśnie tam na miejscu! Trochę materiału mieliśmy wcześniej, dwie może trzy piosenki, jakieś szkice, próbki. Jednak cały materiał powstał i został „zamknięty” w ciągu tych czternastu dni w górach… Wszystko było komponowane, składane na bieżąco i od razu nagrywane.

Na płycie jest dziesięć utworów. Czy to wszystko, co nagraliście?

To jest wszystko, co nagraliśmy, chociaż muzyki i pomysłów było więcej. Z całego materiału, ze wszystkich jamów, można by wydać nie jedną, ale dwie albo trzy płyty, tylko że byłby to „free jazz” (śmiech).


Ile czasu zajęło Wam przygotowanie nagranych kompozycji do wydania ich w formie CD?  

Długo! Materiał leżał rok czasu. Dojrzewał… setka była nagrana, sekcja rytmiczna, solówki, wszystko. Później było tylko myślenie, odsłuchiwanie i dodawanie jakichś elementów. Pojawił się saksofon, na którym zagrał Darek Rybka, Jurek Styczyński dograł gitarę w jednym numerze, my dołożyliśmy trochę gitar akustycznych, żeby było więcej „koloru”. Później powstała kwestia napisania tekstów i nagrania wokali. W sumie dopiero po dwóch latach skończyliśmy cały materiał.

Czy to znaczy, że kiedy nagrywaliście, nie było tekstów i linii wokalu? Czy śpiewałeś po „szwedzku”?

Tę płytę akurat nagraliśmy tak, że w ogóle nie śpiewałem. Graliśmy numery bez wokali. Co zresztą chłopaków bardzo dziwiło, bo uważali, że najpierw powinien być tekst i jakaś melodia, a dopiero potem można to wszystko ubrać w dźwięki. A tu było odwrotnie, najpierw muzyka, a dopiero później melodie i teksty… no i sprawdziło się! (śmiech).

Teksty we wkładce podpisane są dwoma nazwiskami – Sebastian Riedel i Kazimierz Galaś. Jak wyglądała wasza współpraca?

Pisaliśmy razem, mieliśmy parę wspólnych wyjazdów do Krakowa, tam gdzie nagrywałem wszystkie wokale. Tworzenie tych tekstów wyglądało różnie, czasem poszło w jeden dzień, czasem robiliśmy sobie przerwy i czekaliśmy aż pomysły same przypłyną w taki naturalny sposób. Niektóre ja napisałem całkiem sam, niektóre Kaziu napisał sam. Nie ingerowałem w to, co robił. Miałem oczywiście prawo zmieniać jakieś rzeczy, ale ogólnie on pisał tak, żeby pasowało.

Kiedy wszystko było już zrobione, płyta gotowa, przyszedł czas aby pokazać ją światu. Skąd decyzja, żeby wydawać materiał samodzielnie? Nie chcieliście podpisać umowy z żadną firmą fonograficzną?  

Nie! Nie chcę być uwiązany. Już kiedyś podpisałem i same kłopoty z tego były. Tu mogę robić wszystko tak, jak ja chcę, wyglądać tak jak ja chce i nikt mi nie każe… założyć czerwonej czapki (śmiech). Pracy jest więcej przez to, ale to dobrze, można się wciąż czegoś nowego uczyć, rozwijać…

W środku płyty zamieściliście informacje, że okładka została zainspirowana twórczością Stanisława Szukalskiego. To artysta niezwykły, ale zarazem dość kontrowersyjny. Jak na niego trafiliście i skąd ten wybór?

To był przypadek. Wszystko zaczęło się od tego „Indianina”, bardzo nam się podobał, ale długo nie mogliśmy znaleźć informacji, kto go narysował. Okazało się, że to właśnie Szukalski. Jednak reszta jego twórczości raczej nas nie interesuje, tym bardziej, że zanim trafiliśmy na ten rysunek, w ogóle nie mieliśmy o niej pojęcia…

Jakie macie plany po premierze albumu?

Nakręciliśmy teledysk, jest trasa koncertowa, która potrwa najprawdopodobniej do listopada. Ostatnio gramy bardzo dużo w całej Polsce, nawet więcej niż u nas, na Śląsku. Okazuje się, że bardzo dużo fanów mamy właśnie poza Śląskiem. Bardzo dobre przyjęcie mamy zawsze w Wielkopolsce, także na zachodzie Polski…

W tym roku mija czternaście lat istnienia Cree, a tymczasem album „Tacy Sami” to dopiero wasza trzecia płyta. Zamierzacie dalej utrzymywać takie tempo pracy?

Myślę, że nie. Teraz trochę przyspieszymy (śmiech). Materiał na kolejną płytę mamy już nawet nagrany, miał się ukazać na Wielkanoc, ale postanowiliśmy zaczekać, żeby nie wydawać dwóch rzeczy na raz. Ta płyta to rejestracja koncertu akustycznego, mamy to też nagrane na DVD, ale nie zdążyliśmy jeszcze nad tym usiąść i popracować. Planujemy wydanie tych nagrań, ale z planami różnie bywa i sami jeszcze nie wiemy, co z tego wyjdzie…

To prawda, samo planowanie nie daje pewności sukcesu. Tymczasem mamy album „Tacy Sami”, trasę koncertową Cree po Polsce i możemy założyć, że rok 2008, będzie dla Was i dla fanów zespołu bardzo udany! Dzięki za rozmowę!


Rozmawiał Piotr Miecznikowski