Strachy Na Lachy wracają z premierowym autorskim materiałem. Pierwszym od pięciu lat, czyli od czasu "Piła Tango". Coś się chyba w tym czasie wydarzyło, bo powrót Strachów to naprawdę ogromne wydarzenie. Zmienili się? Dorośli? Grabaż twierdzi, że są wciąż tacy sami, ale po wysłuchaniu "DoDekafonii" ma się nieodparte wrażenie, że to zupełnie nowy zespół i że zupełnie nowe terytoria się przed nim otwierają…
Jak się ma ten okres pięciu lat, do ostatecznego brzemienia nowego materiału?
Tak się jakoś złożyło, że po nagraniu "Piły Tango" chcieliśmy zrobić nasze wersje Kaczmarskiego. Ta płyta była w pewnym sensie muzycznym przełomem dla Strachów i co ważne, ludzie też zaczęli inaczej na nas patrzeć, inaczej definiować. Przestaliśmy być określani mianem kapeli miejsko folkowej, dołączyliśmy do szeroko pojętej sceny rockowej. To wynik środków wyrazu, po które sięgnęliśmy. Później szkoda nam było zmarnować "Zakazanych piosenek", więc szarpnęliśmy się na kolejny album z nieswoim materiałem. Ostatecznie, na własne piosenki nie starczało czasu… Aż do listopada ubiegłego roku, kiedy usiadłem i w dwa tygodnie napisałem cały materiał.
To szybko…
Tak, ale potem praca trwała cały rok, wliczając w to próby i walkę w studio. W końcu jednak wypichciliśmy tę "DoDekafonię". Dla mnie to był całkowicie naturalny proces, tak się losy poukładały, że wyszło tych pięć lat…
Czyli nie ma wcale pewności, że gdyby tych płyt z coverami nie było, to wasz nowy materiał pojawiłby się szybciej?
A skąd ja mogę to wiedzieć? Nigdy nie wiadomo co by było. Proces pisania piosenek jest sytuacją złożoną. Kiedy byłem młodszy, to te kompozycje wychodziły ze mnie jakoś… gęściej. Byłem bardziej płodny. Jednak kiedy przekraczasz magiczny próg lat czterdziestu, kiedy wedle opinii niektórych już się nie powinno zajmować rock’n’rollem, to wtedy wszystko dzieje się wolniej i te słowa trzeba czasem za uszy wyciągać. Jak się ma lat dwadzieścia to się jest karabinem maszynowym, a dziś to ja jestem już łukiem i strzałą… (śmiech)
Ale jaka ta strzała skuteczna!
Dobrze, że się udało. bo praca nad tym albumem to była walka. Bywało tak, że nie mogliśmy na siebie patrzeć. Każdy miał chyba inne oczekiwania jak się do tego zabieraliśmy, zaczęło się już kiedy nagrałem demo, bo wszystkie kompozycje są moje, nagrałem to w wersji absolutnie surowej, tylko gitara i głos. Każdy z chłopaków to dostał i okazało się, że każdy patrzył pod innym kątem. Zderzenie tych wszystkich punktów widzenia było obłędem, strasznie się z tym męczyłem…
Z tego co mówisz wynika, że w zespole panuje jednak jakaś demokracja…
O nie, nie! Broń Boże (śmiech). Jednak funkcjonowanie w zespole, jest sumą mniejszych lub większych kompromisów. Na to nakładają się emocje każdego z muzyków, ich kondycja, umiejętności, oczekiwania. Trzeba to mądrze wypośrodkować. Chciałem, żeby ta płyta brzmiała trochę inaczej, ale moja koncepcja była kompletnie nieczytelna dla części zespołu. Słuchamy różnych rzeczy, mnie kręcą dziś inne dźwięki niż chłopaków. Myślałem o powrocie do pierwotnego brzmienia Strachów z dużym naciskiem na granie akustyczne. O ten specyficzny tlen, który jest w muzyce tych zespołów, które nawiązują do grania z drugiej połowy lat sześćdziesiątych. Ostatnio bardzo mnie fascynuje porównywanie tego co grają młode kapele do tamtego psychodelicznego okresu.
Słuchając w radiu singla "Żyję w kraju" raczej trudno byłoby zgadnąć, że to miało brzmieć akustycznie…
Wiesz, jak niektórzy po trzydziestce, czy nawet po czterdziestce kupili sobie w końcu pierwsze w życiu wyczesane gity, to nie mogłem im odbierać tej frajdy (śmiech). Nie mogłem zmuszać chłopaków do grania na starych pudłach czy innych rozstrojonych rzeczach. To był jakiś kompromis z mojej strony, a poza tym oni nie słuchają tego co ja i często nie mogliśmy się zrozumieć.
Na okładkę miałeś duży wpływ? Zaskakujące jest to lekko erotyczne potraktowanie Don Kichota w środku książeczki…
Tak, byłem pomysłodawcą wykorzystania postaci Don Kichota. Mnie się wydaje, że jest raczej lekko poobijany (śmiech). A skąd te blizny, czy po wojnie czy po miłości to już każdy może sobie sam zinterpretować. Vahan Bego miał taki okres, że malował Don Kichoty, bo to w jakimś sensie odzwierciedlało jego własny, ówczesny stan, mój wkład to tylko wybór jednego, który najbardziej odpowiadałby koncepcji płyty.
Będziecie promować album na żywo?
Oczywiście! Będą koncerty. Czekam na ostateczne potwierdzenie kilku i wtedy wszystko ogłosimy. Na wiosnę będzie dwanaście koncertów bodajże, a później na jesieni regularna trasa…
A powiedz mi tak na koniec, naprawdę myślisz że „Żyjesz w kraju w którym wszyscy chcą cię zrobić w …” ?
Większość na pewno (śmiech). I to nie jest kwestia tego, co ja czuję, czy co mi się wydaje, ale tego, co mnie niemal codziennie spotyka. Gdziekolwiek się ruszę wraca do mnie ta myśl. I najgorsze jest to, że kiedy przyjaciele próbują mnie przekonać, że jednak nie jest tak źle, to po dłuższej rozmowie dochodzimy wspólnie do wniosku, że to ja mam rację. Poza tym nie mogłem napisać w piosence, że „Żyję w kraju, w którym prawie wszyscy chcą mnie zrobić w …” bo to by było słabe (śmiech). Czasami trzeba trochę przegiąć. Chociaż kiedy na początku zrobiłem sobie listę osób i instytucji, które mnie tak potraktowały, to całość złożyłaby się na suitą dłuższą niż "Thick As A Brick" Jethro Tull (śmiech).
Rozmawiał Piotr Miecznikowski

Wywiady
Strachy Na Lachy - wywiad z Grabażem
Strachy Na Lachy wracają z premierowym autorskim materiałem. Pierwszym od pięciu lat, czyli od czasu "Piła Tango". Coś się chyba w tym czasie wydarzyło, bo powrót Strachów to ogromne wydarzenie.
Komentarze (0)