Krzysztof „Grabaż” Grabowski - poeta, wokalista, kompozytor, dziennikarz muzyczny, współzałożyciel zespołów Pidżama Porno i Strachy Na Lachy. Nagrody, które dostaje i do których jest wciąż nominowany są potwierdzeniem, że Polska to kraj ludzi myślących i wrażliwych, potrafiących samodzielnie decydować o tym, co jest dobre i czego naprawdę chcą słuchać.
Powiedz, jak jest z tymi nagrodami, odbierasz je, czy tak jak Kazik, nie zawracasz sobie tym głowy?
Jedną odbierałem kilka dni temu. Reakcja moich znajomych na „Paszport Polityki” była super, to wyróżnienie jest jednym z nielicznych, które mają znaczenie w naszym kraju i nie ukrywam, że bardzo mnie ucieszyło. My funkcjonujemy w showbiznesie, bo to, co robimy jest z nim związane, ale nie czujemy żadnego związku z tą branżą. Kazik ma swoje indywidualne podejście, u nas jest to kwestią rozmów i podejmowania wspólnych decyzji - jest propozycja, to się razem nad nią zastanawiamy. Jeżeli tak się zdarzy, że zespół dostanie Asa Empiku za „Finalistę”, to z pewnością ktoś się pojawi, nie gwarantuję, że będę to ja osobiście, bo będziemy mieć sporo pracy ze Strachami na początku lutego, ale są ludzie, którzy mogą godnie reprezentować Pidżamę w czasie rozdania Asów.
„Finalista” to pożegnanie Pidżamy. Definitywne? Czy może jest jeszcze jakaś nadzieja na powrót tej formacji?
Nazywamy to bezterminowym zawieszeniem działalności. Powodem była niesamowita intensywność działalności w ostatnim okresie. Polska jest na tyle małym rynkiem muzycznym, że trudno pogodzić istnienie dwóch zespołów o podobnej pozycji, tworzonych de facto przez tych samych ludzi. Dotarliśmy do takiego punktu, gdzie dalsza działalność nie mogła obyć się bez szkody jednego z nich. Kiedy był rok Strachów, to siłą rzeczy cierpiała na tym Pidżama. Ostatnio ze Strachami mamy roboty po sam czubek głowy i nie było nadziei, żeby Pidżama zrobiła cokolwiek nowego w ciągu najbliższych czterech, czy pięciu lat. Bez sensu byłoby z kolei jeździć po kraju i grać wciąż to samo. Wszystko w życiu się zmienia i kiedyś kończy, czas tego zespołu też musiał kiedyś nadejść. Lepiej i mądrzej było odejść u szczytu formy, kiedy jeszcze ludzie chcą nas słuchać i pożegnać się będąc „niepokonanym” (śmiech)… Myślę, że nam się to udało, na naszych pożegnalnych koncertach było więcej ludzi, niż na kilku festiwalach razem wziętych…
Sam fakt, że Pidżama Porno istniała dwadzieścia lat i że udało wam się utrzymać taką formę do samego końca też jest nieczęsto spotykanym sukcesem…
Tak naprawdę, to się wszystko dość długo rozkręcało. Chociaż jak już „zaskoczyło” to poszło całkiem ładnie, ostatnich dziesięć lat to już była maksymalna jazda. I to w sumie bez większego wsparcia mediów, wiele razy widziałem ludzi z branży, jak przecierali oczy ze zdumienia na naszych koncertach i nie mogli uwierzyć, że tak dużo ludzi na nas przychodzi (śmiech)…
A gdybyś miał szansę cofnąć się o tych dwadzieścia lat i wystartować jeszcze raz, ale z dzisiejszym doświadczeniem, wybrałbyś tę samą drogę?
Oczywiście! Tyle, że w latach osiemdziesiątych większość narzędzi, jakie mam dzisiaj, w ogóle nie istniało! Szczególnie w komunistycznej Polsce. Wtedy granie muzyki wyglądało mniej więcej tak, jakbyś dzisiaj wysadził grupę ludzi na bezludnej wyspie i powiedział im: a teraz załóżcie zespół i grajcie. I oni musieliby zrobić sobie instrumenty z kawałków żelaza, desek i tym podobnych rzeczy. Tak to właśnie było w latach osiemdziesiątych, cały zespół dostawał takie honorarium, że starczało na kolację, a takie rzeczy jak stroik do gitary, to mieli tylko najwięksi herosi naszej sceny (śmiech).
Jednak coś Cię wtedy motywowało do grania, nawet pomimo tych wszystkich trudności…
To samo wtedy, co i dziś - miłość do muzyki! Muzyka to moje całe życie. Nawet gdyby mi się wtedy nie udało i nie powstałyby zespół i tak siedziałbym w muzyce po uszy, jako krytyk albo menager. Muzyka wypełnia moje myśli przez cały czas…
Możemy założyć, że Strachy Na Lachy są Twoim patentem na pogodzenie dojrzewania i miłości do muzyki?
Kiedy dziś oglądam moich idoli z młodzieńczych lat, to czuję się cokolwiek dziwnie. Śpiewanie o anarchii, systemie i innych tego typu sprawach jak się ma czterdzieści pięć, albo więcej lat, jest trochę śmieszne. Nie mówię, że to jest złe, ale budzi we mnie trochę mieszane uczucia. W Pidżamie Porno, mój strój sceniczny składał się z krótkich spodni, czarnej koszulki i czarnego kapelusza. Jak sobie pomyślę, że miałbym się tak ubierać mając siwe włosy na głowie, to nie wydaje mi się to szczególnie szczere i autentyczne. Tym bardziej, że wychodząc na scenę nigdy się nie oszczędzaliśmy, to była cała tajemnica naszych koncertowych sukcesów, stuprocentowe zaangażowanie. Wiem, jakie to ma znaczenie, autentyzm tego, co się przeżywa na scenie, zamiast bajerowania niekończącymi się solówkami… Dlatego chcę robić to co robię szczerze i dawać ludziom prawdziwe emocje. Do tego potrzebne mi są Strachy Na Lachy.
Słuchałeś piosenek Jacka Kaczmarskiego jako nastolatek? Jak się czułeś, kiedy je nagrywałeś na album „Autor”?
Jak byłem małolatem to nienawidziłem tych piosenek! To była taka formuła, taka estetyka, wobec której stawaliśmy okoniem. Nie podobali nam się ci nieogoleni faceci z gitarami. Dlaczego teraz to nagrałem? Dorosłem. Często wydaje się sądy na temat rzeczy, których się nie zna do końca. Tym bardziej, że Jacek Kaczmarski nie jest twórcą, który „wskakuje” ci do ucha, wgryzienie się w to, co on pisał, wymaga jakiegoś ogólnokulturowego przygotowania i sporego wysiłku, aby wejść w to, co Jacek chciał przekazać. Mnie się udało, bo skończyłem studia historyczne, miałem więc ułatwione zadanie. Pojawiła się w mojej głowie taka dość kontrowersyjna koncepcja pogodzenia wody z ogniem. W tym wypadku Kaczmarski był ogniem, a my wodą.
Kolejny projekt jest już w fazie realizacji. Opowiesz coś o „Zakazanych Piosenkach”?
Tak, ten materiał powstawał równocześnie z nagrywaniem naszych wersji utworów Kaczmarskiego. Będzie to płyta z piosenkami polskich zespołów undergroundowych z lat osiemdziesiątych, między innymi takich kapel jak Rejestracja, Brak, Tilt, Malarze i Żołnierze, Variete, SS 20 (czyli późniejszy Dezerter), Holy Toy. W wielu wypadkach będą to utwory nigdy wcześniej nie publikowane na płytach. Ja znałem te kawałki, miałem je na kasetach nagrywanych samemu na koncertach, grałem je na gitarze, ale dziś młodzi ludzie tych zespołów i tych numerów w ogóle nie kumają. A dla mnie są ważne, bo gdybym wtedy ich nie usłyszał, nie pojechał do Jarocina, nie usłyszał SS 20, nie został punkiem, to nie byłbym dziś tym, kim jestem…
Rozmawiał
Piotr Miecznikowski
Komentarze (0)