"Wroniec" to pełen przygód, gier językowych i baśniowej fantasmagorii powrót do dzieciństwa pokolenia, które dzieciństwa nie miało.
Dla dzieci Stanu Wojennego i dla dzieci, które Stanu Wojennego nie mogą pamiętać - bajka magiczna o nocy grudniowej, gdy małemu Adasiowi Wroniec porwał z domu rodzinę.
Jak Alicja wędrowała przez Krainę Czarów, tak powędrujemy z Adasiem przez miasto czarnego snu PRL-u, między fantastycznymi figurami Szpiclów, Milicjantów, Opozycjonistów, Czołgów i ZOMO.
Książka barwnie ilustrowana przez Jakuba Jabłońskiego, autora opracowania graficznego "Kinematografu" i "Hardkoru 44" Tomka Bagińskiego.
Przeczytaj fragmenty "Wrońca":
Wyskoczył spod pierzyny i podreptał przedpokojem. Zimne powietrze owiało mu stopy. Znowu zaczął pociągać nosem.
Drzwi pokoju rodziców były uchylone. Paliło się tam światło. Hałas nie ustał. Adaś rozpoznawał głos wujka Kazka. Wujek mówił bardzo bzydkie słowa.
Adaś ostrożnie przysunął główkę do szczeliny.
W rozbitym oknie, na połamanej framudze siedział wielki Wroniec, dokładnie taki, jaki się Adasiowi przyśnił: czarny, lśniący, straszny.
Wroniec rozpostarł skrzydła i zasłonił całą ścianę, od biblioteczki do meblościanki. W jednej szponiastej łapie ściskał zakrwawionego ojca Adasia, drugą zaś wczepił się w parapet.
Uniósł i opuścił gwałtownie długi na metr dziób, ciężki i ostry kilof. Dziabnął nim mamę Adasia. Mama próbowała uratować, odciągnąć tatę; nie udało się jej. Ptaszysko trafiło mamę. Padła na podłogę, krzycząc z bólu.
Wroniec rozwarł dziób. Strząsnął z niego czerwone krople i zaskrzeczał przeraźliwe, aż echo poszło po osiedlu.
Firanki i zasłonki łopotały w strzępach wokół Wrońca. Lodowaty wiatr wdmuchiwał do wnętrza fontanny śniegu. Lampa pod sufitem kołysała się, krzywy cień Wrońca skakał po wyblakłych tapetach.
Adaś rzucił się na pomoc mamie. Wujek Kazek złapał go za ramię. Chłopiec wyrywał się, krzyczał.
Wroniec obrócił ku niemu czarny łeb. Ogromne płaskie ślepia - węglowe szkła - wpatrzyły się w Adasia.
Adaś zadygotał z zimna. Złapał się mocno piżamy wujka. Smoliste ślepia musiały wysyłać niewidzialne promienie paraliżujące, bo Adaś nie mógł się ruszyć ani kroku w tył, ani w przód. Martwe, lodowate spojrzenie ptaka przymroziło chłopca do podłogi.
- SYN! - zakrakał Wroniec.
Buch! - pękła jedna z żarówek.
Wtem Wroniec zwinął skrzydła, szarpnął nieprzytomnego ojca Adasia - i razem z nim runął w noc.
Pozostał wir czarnych piór, białego śniegu i strzępów papieru z rozdartych książek. Papiery, dokumenty, wyrwane kartki walały się po całym pokoju.
Adaś i wujek rzucili się do okna. Mroźny wicher wycisnął im z oczu łzy. Adaś chciał się wspiąć na parapet, ale wujek go powstrzymał. Wskazał tylko cień malejący na nocnym niebie nad blokowiskiem, ponad dachami i dźwigami.
(...)
Szli, a przed nimi, za nimi i obok nich majaczyły w tumanach tłustej bieli szare sylwety.
Znowu wszystko się wyciszyło, spowolniło, oddaliło. Figury zatrzymane w tańcu. Świat jak za zaparowaną szybą. Adaś siedział wtedy na parapecie i wyglądał przez okno.
A teraz sami muszą znaleźć drogę - chłopczyk i jeszcze mniejsza dziewczynka.
Mijają szeregi MOMO. Najeżone Pałami, z ciężkimi bulwami Hełmów. Przepasane skórzanymi Pasami. Każdy Miłypan jest trzy razy wyższy od dziecka. Mógłby je zdeptać, jak Złomot deptał samochody. Niech tylko uniesie bucior ogromny. Siostrzyczka patrzy szeroko otwartymi oczyma.
Mijają Suki przyczajone. Z półrozwartymi pyskami, ze ślepiami reflektorów ledwo rozjarzonymi. Zimny pot ścieka po ich blachach. Drapią asfalt chromowanymi pazurami. Warczą cicho.
Mijają Złomota. Czeka w zaułku na rozkaz. Pały, Tarcza, blachy, gumy. Zmechanizowane cielsko hut i pegieerów. Dyszy gorącymi spalinami. Siostrzyczka na jego widok chowa się za Adasia.
Mijają Wojaków-Wroniaków. Żołnierze otoczyli w czarcim rytuale dymiący kocioł. Kogoś tam ugotowali, kogoś spalili. Łykają czerń. Nad nimi wiszą konstelacje kruczych skrzydeł i dziobów. Obracają się powoli wokół kotła.
Mijają szarych ludzi. Figurki wtopione we mgłę. Nie mają twarzy, nie mają w ogóle głów, wcisnęli je między ramiona. Dryfują byle dalej od Milipantów, Suk i Wojaków. Nie widzą siebie, nie widzą miasta, nie widzą dzieci. Gdy dzieci podejdą za blisko przechodniów, szumi w dziecięcych główkach zła telewizja.
Mijają Szpicla. Kiwa igłą anteny, rozglądając się wokół. Każde jedno jego spojrzenie ciekawskie to dwumetrowy łuk szpica. Mleko nawija się spiralnie na antenę. Tu popatrzył, tam popatrzył, tu zerknął, tam zajrzał.
Mijają Czołgi i Czołgistów. Czołgiści wypełźli w mgłę z wnętrza maszyn. Wiją się na śniegu. Kombinezony ubrudzone ciemnym olejem. Ślepe gogle na twarzach. Ręce do wajch, nogi do pedałów. Nie mogą więc chodzić, Czołgają się między gąsienicowymi pancernikami. Lufy wzniesione ponad dziećmi zioną ciemnością.
Mijają śmieci, zaspy i blokady, mijają domy, sklepy, kioski, samochody, pomniki Ptasznika i portrety Wrony, mijają Duchy, Potwory i Sny.
(...)
Sza-sza-sza-sza-szarzej!
Myślisz - nic.
Mówisz - nic.
Robisz - nic.
Żyjesz - nic.
Wszystko - pic.
Sza-sza-sza-sza-szarzej!
Gęba - w ciup!
Oczy - w bruk!
Z nieba - kruk!
Sąsiad - wróg!
Każdy - wróg.
Sza-sza-sza-sza-szarzej!
Mydła - brak.
Mięso - flak.
Słowa - rak.
W pracy - strach.
Wszędzie - strach.
Sza-sza-sza-sza-szarzej!

Wydawnictwo Literackie /F.N.
Komentarze (0)