Stacey Kent to dziś jedna z najważniejszych postaci na jazzowej scenie. Jej albumy osiągają niezmiennie status złotych i platynowych, koncertuje nieprzerwanie na całym świecie i wciąż zdobywa serca nowych fanów. Majowe spotkania z publicznością w Warszawie i Poznaniu, promowały nowy album Stacey, „Breakfast On The Morning Tram”, płytę o tyle ważną, że jest debiutem wokalistki w barwach prestiżowej wytwórni Blue Note. Przed warszawskim koncertem spotkała się z fanami w empiku. Udało się także namówić ją na krótki wywiad…
Stacey, kontrakt z Blue Note to marzenie każdego muzyka jazzowego. Tobie się to udało. Jak się czujesz po premierze swojego pierwszego albumu w tej wytwórni?
To… niezwykły zaszczyt. Bycie częścią Blue Note to naprawdę coś niezwykłego i nie tylko dlatego, że to tak wielka i ważna firma. Nie dlatego, że w jej szeregach można znaleźć tak znaczące nazwiska i że katalog Blue Note jest tak imponujący. Najważniejsze, moim zdaniem, jest to, że pierwsza rzecz, jaka przychodzi do głowy, kiedy myśli się o tej wytwórni to… muzyka. Jeżeli dobrze przyjrzysz się artystom, którzy nagrywają dla Blue Note, to zauważysz, że oni wybierają tylko takich muzyków, których naprawdę warto posłuchać. Nie patrzą pod kątem prawdopodobnej ilości sprzedanych płyt i zarobionych pieniędzy. Rozmawiałam o tym z ludźmi z mojej poprzedniej wytwórni. Nam udało się sprzedać sporo płyt i wiedzieliśmy, że jestem atrakcyjna pod tym kątem dla wielu ludzi. Usiedliśmy przy stole i próbowaliśmy spojrzeć na wszystko zimnym okiem. Było jasne, że nikt nie próbuje wcisnąć mnie w żaden schemat, ani dopasować do sprawdzonej na innych artystach formuły…
Na innych wokalistkach, które dziś stanowią podstawę sprzedaży w każdej niemal jazzowej firmie?
Tak! Oni mnie obserwowali od jakiegoś czasu i w końcu po pewnym koncercie przyszli i w możliwie najprostszy sposób powiedzieli: „Podoba nam się to, co robisz, chcemy żebyś robiła to w Blue Note. Podoba nam się twoja muzyka i kontakt, jaki masz z publicznością, historie, które opowiadasz”. Dlatego twierdzę, że to dla mnie zaszczyt, bo wiem, że to było całkowicie naturalne i szczere. W ich propozycji nie było żadnego wyrachowania. Nie chcieli zrobić ze mnie kolejnej Norah Jones. Nie było mowy o replikowaniu gwiazdy, która przynosi ogromne dochody. Norah jest wspaniałą osobą, wiele innych wytwórni próbowałoby znaleźć jej kopię, jednak ze mną się tak nie stało i za to uwielbiam ludzi z Blue Note!
W twoim wypadku byłoby trudno cokolwiek zmienić, wypracowałaś sobie bardzo dobrą pozycję na rynku. Stałaś się gwiazdą zanim pojawiło się Blue Note…
Czas, w którym się spotkaliśmy był idealny. Obie strony były na siebie gotowe. Może to nie przypadek, że „Breakfast On The Morning Tram” jest tak bardzo osobistą płytą, że tak wiele tajemnic odkrywa. Jest ważna. To dokładnie taka płyta, jaką chciałam nagrać dla Blue Note. W jakiś niesamowity sposób okazało się, że oni pomyśleli o mnie dokładnie w chwili, kiedy ja poczułam, że jestem na nich gotowa.
A czy Twoje oczekiwania się zrealizowały?
Kiedy nagra się nową płytę, to pierwsza myśl jest taka, żeby ją jak najszybciej zostawić samą sobie. To tak jak z dzieckiem, chcesz żeby było samodzielne i radziło sobie w życiu. Z drugiej strony, kiedy dbasz o to dziecko i oddajesz mu całą swoją miłość i pasję, to zakładając, że mogą pojawić się jeszcze bracia i siostry, nie myślisz o tym, jakie następne dziecko będzie, jaka będzie jego płeć. Chcę powiedzieć, że w chwili obecnej jestem tak mocno zaangażowana w to, co się dzieje, tak bardzo kocham nowy album i wszystko, co ze sobą przyniósł, wszystkie nowe piosenki, koncerty, że nie mam czasu myśleć o tym, co będzie dalej i dlatego trudno jest tu mówić o jakichkolwiek oczekiwaniach…
Nie wytyczyłaś sobie żadnego kierunku?
Nie. I bardzo się z tego cieszę. To jest ta swoboda, jaką dostaliśmy od Blue Note. Pozwalają nam być tym, czym sami chcemy być. Mam nadzieję, że to się nigdy nie zmieni… To są moje oczekiwania…
Od wydania „Close Your Eyes” minęło już ponad dziesięć lat. Jak bardzo się zmieniałaś od czasu debiutu?
Bardzo. Jestem teraz naprawdę dumna, kiedy patrzę w przeszłość i widzę jak się rozwijaliśmy, jak dorastaliśmy jako muzycy i jako ludzie. Jako artysta, kobieta, osobowość, zawsze chcę się rozwijać. Wtedy było wspaniale, ale teraz jest jeszcze lepiej. Jestem mądrzejsza, znam siebie samą o wiele lepiej, niż w czasach „Close Your Eyes”. Teraz mogę sobie na więcej pozwolić, mam więcej swobody w wyrażaniu siebie. To słychać na nowej płycie… Myślę też, że cały zespół się zmienił. Jim i ja jesteśmy liderami i możemy stwierdzić, że wszystko jest teraz lepsze, muzycznie i personalnie. Możemy ze sobą rozmawiać jak starzy przyjaciele i przy okazji świetnie grać na żywo… To daje poczucie swobody, bez której nasza muzyka nie byłaby taka sama. Ja patrzę na nią jak na zjawisko zbliżone do bańki mydlanej, która wciąż jest pojedynczym, określonym bytem, ale wciąż zmienia swój kształt i ulatuje w najbardziej nieoczekiwanym kierunku.
„Breakfast On The Morning Tram” to tytuł, który od razu zwraca uwagę…
To jest moja ulubiona piosenka na albumie i chyba jedna z najbardziej ulubionych w ogóle. Być może dlatego, że napisało ją dwóch ludzi, którzy tak dobrze mnie znają. Dosłownie, jest to opowieść o dziewczynie, która ma złamane serce, czuje się samotna i zagubiona w wielkim mieście i pewnego dnia wspina się na stopnie tego „tramwaju”. Wewnątrz jest mnóstwo ludzi, którzy się bawią, jedzą, rozmawiają, wymieniają historie. To metafora dzisiejszego życia. Sama nie czuję się samotna czy zagubiona, ale kiedy pomyśli się o wszystkim, co nas otacza, to oczywiste jest, że jedziemy takim tramwajem, w którym spotykamy obcych ludzi, a ich życie staje się na chwile naszym życiem; ich opowieść - naszą opowieścią. To bardzo piękna piosenka - równocześnie smutna i optymistyczna. Taka właśnie jestem ja, poważna, ale też pełna optymizmu. Udaje mi się znaleźć i utrzymać tę równowagę. Taka jest historia tej piosenki i całego albumu…
Rozmawiał Piotr Miecznikowski
Komentarze (0)