A wszystko zaczęło się… w radiu

Korzeni sitcomów szukać należy oczywiście wśród pionierów show biznesu, czyli Amerykanów. Wbrew pozorom nie był to jednak format stworzony na potrzeby telewizji - zapożyczono go z radia, gdzie bazujące na humorze sytuacyjnym słuchowiska od lat cieszyły się dużą popularnością. Co więcej, pierwsze sitcomy, jak chociażby „Amos ‘n’ Andy”, były po prostu audycjami „przepisanymi” na potrzeby telewizji. Szybko jednak okazało się, że produkcja w formule sketch comedy, która wymagała tworzenia nowych postaci, nowych fabuł i nowych scenografii co tydzień i która sprawdzała się w radiu, dla telewizji była i zbyt kosztowna, i zbyt wymagająca w aspekcie kreatywnym. Amerykańskie stacje telewizyjne zaczęły więc rozwijać format, w którym co tydzień śledzić można było losy tych samych bohaterów w tym samym otoczeniu - najczęściej w domu lub w miejscu pracy - sukcesywnie rozwijając ich historie, ewentualnie wprowadzając nowych bohaterów. Krótka, skondensowana formuła (jeden odcinek trwał około 20 minut, do tego przerwy na reklamy), salwy śmiechu po każdym żarcie (pochodzące albo z nagrań z udziałem publiczności, albo z pokazywania zarejestrowanego materiału widowni testowej; alternatywną wersją jest dołożenie reakcji w postprodukcji, korzystając tzw. laugh banks, banków śmiechu) oraz najczęściej kręcone przy użyciu wielu kamer, filmujących daną scenę jednocześnie z różnych ujęć - to zasady tworzenia sitcomów, które obowiązują do dzisiaj.

 

Kochajmy Lucy

Produkcją, która wywarła ogromny wpływ na całą branżę, ustanowiła standardy gatunku i wciąż cieszy się ogromną popularnością, był emitowany w latach 1951-1957 przez stację CBS serial „Kocham Lucy” z Lucille Ball i Desim Arnazem w rolach głównych. Opowiadał o życiu Lucy, aspirującej artystki, i jej męża Ricky’ego. Był rewolucyjny pod wieloma względami, nie tylko kreatywnymi, ale i technicznymi: kręcono go z użyciem kamer filmowych, co dawało w efekcie wysokiej jakości materiał, umożliwiających zaawansowany montaż oraz nadawanie powtórek („Kocham Lucy” do dziś zobaczyć można w kilku amerykańskich stacjach telewizyjnych). Kluczowe było także ustawienie kamer - trzech, a nie jednej, jak do tej pory - w trzech różnych miejscach sceny, przed widownią towarzyszącą nagraniom na żywo. Opis tych działań brzmi dziś jak oczywistość, co tylko pokazuje, jak ogromny wpływ na produkcję telewizyjną miały standardy wypracowane przez twórców serialu z Belle i Arnazem w rolach głównych. Zresztą, „Kocham Lucy” aż do 2002 roku dzierżyło tytuł „Najlepszego sitcomu wszechczasów” według stacji ABC. W tym roku wyprzedziły go „Kroniki Seinfelda”.

Osiemdziesiąt lat ze śmiechem z puszki

Oszałamiający sukces i ogromna popularność „Kocham Lucy” przyczyniła się do prawdziwej eksplozji gatunku. I tak, od lat 60. do czasów współczesnych każda „szanująca się” stacja telewizyjna emitowała przynajmniej jeden, mniej lub bardziej udany, sitcom. Mody i trendy przychodziły i odchodziły, ewoluowała też tematyka, które poruszały tego typu seriale: w latach 60. bohaterami „The Brady Bunch” była wielodzietna rodzina z adoptowanymi dziećmi; w latach 70. poruszano coraz więcej kwestii społecznych - w „All in the Family” mówiono o rasizmie, homoseksualizmie i emancypacji kobiet, zaś w „The Jeffersons” po raz pierwszy sportretowano małżeństwo międzyrasowe. Tym samym format, który kojarzył się raczej z lekką, niezobowiązującą rozrywką, stał się platformą do komunikowania i „oswajania” wielu istotnych kwestii.


Jaś Fasola - Box (DVD)

W latach 80. swój początek miało wiele sitcomów, które uważane są dzisiaj za klasyki, również w Polsce: „Bill Cosby Show”, „Pełna Chata” (która ma obecnie kontynuację jako „Pełniejsza chata"), „Alf” czy „Dzieciaki, kłopoty i my”. Tutaj jednak główną rolę odgrywały nie problemy społeczne, ale relacje rodzinne i międzyludzkie, pojawiły się także produkcje skierowane do dzieci i młodzieży: „Byle do dzwonka” czy „Bajer z Bel-Air”. W tym samym czasie po drugiej stronie oceany triumfy święciły hity takie jak „Hotel Zacisze” (zaledwie dwunastoodcinkowa produkcja Johna Cleese’a, dziś mająca status kultowej) oraz „Czarna Żmija” z Rowanem Atkinsonem, który nie był jeszcze Jasiem Fasolą i Hugh Lauriem na długo przed powstaniem „Doktora House’a”. Polacy brytyjski humor kojarzą zaś przede wszystkim z „Allo Allo”, absurdalną komedią, której akcja osadzona jest w okupowanej przez Niemcy Francji - serial emitowany był przez TVP w latach 90. i dwutysięcznych, później m.in. w Polsacie, TV Puls czy Comedy Central.

 

„Serial o niczym”, czyli Jerry Seinfeld, „Przyjaciele” oraz…

Większości z nas sitcomy kojarzą się jednak przede wszystkim z latami 90. i szaloną popularnością produkcji takich jak „Kroniki Seinfelda” oraz „Przyjaciele”. Pierwszy z tytułów nie był w Polsce aż tak wielkim hitem, jednak w Stanach otaczany jest niemal kultem. Jego twórca, showrunner i odtwórca głównej roli, Jerry Seinfeld, określił go „serialem o niczym”, co doskonale oddaje charakter prezentowanego tam humoru: komedii sytuacyjnej podniesionej do potęgi entej, bazującej na monologach komika i codziennych, „zwykłych” sytuacjach. W tej prostocie tkwiła jego moc, bo z perypetiami Jerry’ego i jego kolegów oraz koleżanek mniej lub bardziej mógł identyfikować się w zasadzie każdy.


Kolekcja: Przyjaciele. Sezony 1-10 (DVD)

Podobnie jak „Kocham Lucy”, „Kroniki Seinfelda” wyznaczyły standardy dla sitcomów, które pojawiły się na naszych ekranach w następnych dwóch dekadach, były też jedną z najbardziej dochodowych tego typu formatów w historii. W tej kategorii konkurować może z nim serial, który stał się synonimem sitcomu i o którym mówi się, iż każdy z nas widział przynajmniej jeden jego odcinek. I chociaż znajdą się i tacy, którzy fenomenu „Przyjaciół” nie rozumieją, a trwające dziesięć sezonów przygody szóstki nowojorczyków ich po prostu nie bawią, serial ten należy do najpopularniejszych, najbardziej kasowych, najczęściej powtarzanych i najbardziej kultowych w historii. W czym tkwi sekret fenomenu produkcji, którą powołał do życia scenopisarski duet Marty Kauffman i Davida Krane’a? Cóż, jest to temat na oddzielną, wielowątkową dyskusję, bo zbiegło się tu wiele kluczowych elementów: świetny scenariusz, niesamowite talenty sceniczne i chemia między aktorami, a także specyficzny moment w historii USA, kiedy gospodarka kwitła, a wszystko było możliwe. Twórcom „Przyjaciół” udała się jeszcze jedna, niezwykła sztuka - ujęcie w ramy zabawnej, błyskotliwej komedii tego czasu w życiu człowieka, w którym „przyjaciele stanowią twoją rodzinę”, jak ujęła to kiedyś Kauffman. Fenomen tego serialu został skrupulatnie przeanalizowany w świetnej książce Kelsey Miller, „Ten o najlepszym serialu na świecie”.

 

… naśladowcy

Fakt, iż w popkulturze motywy, mody i trendy są nieustannie powielane, miksowane, mieszane i wymyślane od nowa jest w zasadzie jej cechą immanentną. Sitcom jest zaś formatem, w którym doskonale to widać, a inspiracje, które twórcy nowych produkcji czerpią z klasyków, w żadnym razie nie budzą oburzenia. Za seriale najbardziej czerpiące z dziedzictwa „Kronik Seinfelda” oraz „Przyjaciół” uznawane są dwa największe sitcomowe hity lat dwutysięcznych: „Jak poznałem waszą matkę” oraz „Teoria wielkiego podrywu”.


Teoria wielkiego podrywu. Sezony 1-12 (wydanie z albumem) (DVD)

W przypadku pierwszego z nich podobieństwa są niemalże oczywiste: znów śledzimy bowiem przygody (tym razem piątki) dwudziestokilkuletnich przyjaciół z Nowego Jorku, przeżywających wzloty i upadki tak w życiu zawodowym, jak i prywatnym. Innowacyjność „Jak poznałem waszą matkę” zasadzała się na prezentowaniu historii z różnych perspektyw oraz skupieniu się na poszukiwaniach tytułowej „matki”, o których główny bohater opowiada widzom zza kadru - i z przyszłości.

„Teoria wielkiego podrywu”, chociaż bohaterowie to w większości geniusze pracujący dla pierwszoligowych uczelni, również czerpią z „Przyjaciół” garściami. Mamy bowiem piękną, przykuwającą uwagę bohaterkę kobiecą; intensywną, pełną komicznych momentów przyjaźń między mężczyznami („bromance”) oraz kujona zakochanego w dziewczynie, u której teoretycznie nie ma żadnych szans. Sercem serialu były nawiązania do kultury popularnej, geekowskiej i nerdowskiej, a także umieszczanie nieporadnych społecznie młodych mężczyzn w trudnych dla nich sytuacjach, potęgując w ten sposób efekt komiczny. „Teoria wielkiego podrywu” doczekała się aż dwunastu sezonów, stając się najdłuższej emitowanym sitcomem filmowanym przez wiele kamer w historii telewizji.

 

 

Format, który się nie nudzi, czyli nowości, które warto znać

W dobie marginalizacji stacji kablowych i ciągłego wzrostu znaczenia oraz wpływów serwisów streamingowych sitcomy mają się świetnie. Co więcej, stacje telewizyjne chętnie współpracują z cyfrowymi rywalami, tworząc razem nowe, doceniane przez widzów produkcje. Warto tu wspomnieć przede wszystkim o niezwykle inteligentnym, przemyślanym serialu, który stworzył dla stacji NBC Michael Shur (stojący za sukcesem m.in. amerykańskiej wersji „The Office” czy „Parks and Recreation”), a który w Europie dystrybuował Netflix. „Dobre miejsce” z Kristen Bell i Tedem Dansonem (gwiazdą innego, bijącego przed laty rekordy popularności sitcomu, „Cheers”) opowiada o tym, co dzieje się z nami po śmierci - w filozoficzny i absolutnie prześmieszny sposób.
Podobny rodzaj humoru prezentuje także inne dzieło Shura, „Brooklyn 9-9”, którego akcja rozgrywa się na fikcyjnym posterunku nowojorskiej policji, w oparach absurdu i błyskotliwych, nierzadko naprawdę ciężkich żartów. Początkowo produkowany przez FOX, po zakończeniu produkcji przejęty przez NBC, w Polsce dostępny również w ramach Netfliksa. Serialem oryginalnym, stworzonym na zamówienie platformy przez Tinę Fey („Saturday Night Live”, „30 Rock”) była „Unbreakable Kimmy Schmidt” z Ellie Kemper w roli odbitej z rąk porywacza Kimmy, która próbuje rozpocząć nowe życie w - a jakże! - Nowym Jorku. Humor jest tutaj również mocno absurdalny, realizm miesza się z magią, a komedia z musicalem. W nico inną nutę uderza zaś „Ranczo” z weteranem sitcomów, Ashtonem Kutcherem, w roli głównej. Znany z „Różowych lat 70.” i nowej odsłony „Dwóch i pół” aktor wciela się w postać zmuszonego do powrotu na rodzinną farmę sportowca-nieudacznika. Żarty opierają się tutaj głównie na niezbyt wyszukanym, ale dosadnym humorze w dość klasycznym stylu.
Jednym z wielu tytułów, które wśród najnowszej fali sitcomów wymienić trzeba, jest także „One Day at a Time”, luźno oparty na formacie z lat 70. pod tym samym tytułem. Bohaterami jest mieszkająca w Los Angeles rodzina Alvarezów, potomków imigrantów z Kuby - w serialu w inteligentny, ciepły i niezwykle zabawny sposób poruszane są problemy trawiące amerykańską klasę średnią oraz kwestie związane z rasą i identyfikacją seksualną.

Stworzenie śmiesznego sitcomu jest prostsze, niż w przypadku stetch comedy i tańsze, niż wyprodukowanie serialu dramatycznego - a popularność tego formatu, co do zasady, wyprzedza daleko każdy inny. I chociaż hitów tak spektakularnych, jak „Kroniki Seinfelda” czy „Przyjaciele” nie powinniśmy się już raczej spodziewać, oraz że telewizje oraz serwisy streamingowe kiedykolwiek z nich zrezygnują. Dlaczego? Bo chociaż uwielbiamy spektakularne produkcje z dużą ilością efektów specjalnych, a przemyślane dramaty wciągają nas na długie godziny, to komedie po prostu kochamy.

 

Więcej artykułów o filmach i serialach przeczytasz w naszym dziale Pasja Oglądam.