Kuchnia w literaturze to temat aktualny od lat. Już bohaterowie Tołstoja wciąż jedzą i mówią o jedzeniu. Nic  w tym dziwnego, bo tak jak w życiu, najlepiej rozmawia się przy stole. Doskonałym tego przykładem jest najnowsza książka Marleny de Blasi "Tysiąc dni w Wenecji". Prawdziwa uczta kulinarna nie tylko dla smakoszy.

Zapiekanka z porów  z chrupiącą skórką i kremowym nadzieniem, makaron z sosem z prażonych orzechów włoskich albo smażone kwiaty cukinii, tak delikatne, że pasują tylko z białym winem. Nie, to nie kolejny poradnik kulinarny Nigelly Lawson, ale zbiór przepisów, które znajdziecie właśnie w powieści Marleny de Blasi.  Autorka jest dziennikarką, krytykiem kulinarnym oraz autorką trzech książek kucharskich. Z pochodzenia Amerykanka, od kilkunastu lat mieszka we Włoszech. Obecnie wraz z mężem zajmuje się organizacją wycieczek kulinarnych po Toskanii i Umbrii.

"Tysiąc dni w Wenecji" to swego rodzaju baśń kulinarna, która zaczyna się na Placu Świętego Marka w Wenecji. Fabuła jest dość prosta: wpadają na siebie niby przypadkiem: ona- amerykańska dziennikarka, on- włoski bankowiec. I nie byłoby w tym nic może wyjątkowego, ot kolejny romans, opowieść o miłości, która się nie zdarza, gdyby nie atmosfera. Smaki Włoch zapakowane w kartkach książki dosłownie ożywają  przy opisach. Świeży chleb z chrupiącą skórką zdaje się parzyć w palce, a białe wino wydaje się tak zimne, że wystarczy umoczyć wargi, aby poczuć ten orzeźwiający smak. W straganach  na Rialto zapach herbaty miesza się z  aromatem goździków, gałki muszkatołowej, czekolady i kandyzowanych owoców. Miłość dwojga ludzi, którzy wydają się pochodzić z odrębnych światów dojrzewa wśród aromatu śródziemnomorskiej kuchni, która nie jest tu tylko barwnym tłem, ale równorzędnym bohaterem opowieści.  

"Tysiąc dni w Wenecji" przetłumaczono już na kilkanaście języków, a autorka napisała dwie kolejne książki, poświęcone tym razem Toskanii i Sycylii. Opowieść Marleny de Blasi wpisuje się w bardzo popularny ostatnio nurt książek, których bohaterowie, porzucają swoje dotychczas zajęcia i przenoszą się do innych krajów ("Rok w Prowansji", "Pod słońcem Toskanii", "Wyznania francuskiego piekarza"). Tam poznają od środka obce dotychczas im kultury, a najprościej można to zrobić poprzez kuchnię właśnie. Nie trzeba znać języka, wystarczy popróbować jego smaków i zapachów.  

Książka, która odwołuje się do kultury poprzez kuchnię jest "Zupa z granatów" Marshy Mehran, hit wydawniczy sprzed dwóch lat. Trzy siostry Aminpour uciekają z ogarniętego islamską rewolucją Iranu i zamieszkują w małym miasteczku we wschodniej Irlandii. Otwierają egzotyczną Babylon Café. I tu zaczyna się utrzymana w konwencji realizmu magicznego opowieść przesycona aromatem kardamonu, cynamonu, szafranu i podawanej do posiłku, parzonej w starym samowarze jaśminowej herbaty. Marsha Mehran wypełniła swoją debiutancką powieść prawdziwymi perskimi przepisami kulinarnymi z tytułową zupą z granatów na czele, zupą, która ma magiczne działanie. Nie tylko zatrzymuje wspomnienia o utraconej ojczyźnie i rodzinnym domu, ale też pozwala pozbyć się smutków dnia codziennego. Wystarczy je wrzucić do gotującego się garnka i gotowe! Perska kuchnia i jej tajniki stają się dla mieszkańców irlandzkiego miasteczka intrygującym tematem, a zapach wydobywający się  z Babylon Cafe jest w stanie zmiękczyć serca najbardziej nieufnych sąsiadów. W "Zupie z granatów" kuchnia pełni więc rolę łącznika między dwoma, pozornie obcymi sobie światami. Każdy rozdział otwiera, niczym motto, przepis kulinarny, wprowadzający w nastrój kolejnych epizodów.

Opowieść Mehran przypomina "Przepiórki w płatkach róży" Laury Esquivel, książkę,  którą nie tylko czytamy ale smakujemy, tym razem na sposób meksykański. Na jej stronach wręcz czuć zapach cebuli, który tak wzruszał biedną Titę. Titę,  która przyszła na świat wśród zapachu tymianku, kolendry, liści laurowych i czosnku,  i której przeznaczeniem stał się kuchenny stół. Stół w tej opowieści jest zresztą ważniejszy od łóżka, gdyż bohaterka nie mogąc poślubić ukochanego Pedra, wyraża swoje uczucia przygotowując mu najróżniejsze wyszukane potrawy. Miłość i zmysłowość jest tu wyrażona poprzez posiłki. Każda potrawa jest afrodyzjakiem, od jaśminowego sorbetu, aż po tytułowe przepiórki. Pełna przepisów książka Esquivel jest jednocześnie doskonałą ilustracją meksykańskich zwyczajów, gdzie zgodnie z tradycją najmłodsza w rodzinie córka ma spędzić życie samotnie gotując i opiekując się matką.

W polskiej literaturze, dawno się tyle kulinarnie nie działo, jak u Kalicińskiej. Jej "Dom nad rozlewiskiem" został okrzyknięty polskim "Rokiem w Prowansji" i trudno się temu dziwić. Na Mazurach, dokąd ucieka główna bohaterka wciąż coś pichcą, gotują i pieką. Raz są to powidła, innym pierogi lub smażone grzyby. Domowa nalewka leje się często, a przy kuchennym stole rozwiązują trudne rodzinne relacje. Córka wybacza matce swoje porzucenie przy krowim mleku i pszennej bułce. Brzmi jak bajka, ale pokochały ją miliony czytelniczek. Do tego przepisy, na najprawdziwsze polskie dania; od leniwych pierogów po pomidorówkę. W Internecie już powstały fora kulinarne, gdzie uczestniczki wymieniają się przepisami z "Nad rozlewiska".

Jak widać nic tak nie dodaje atrakcyjności literaturze popularnej jak dobry przepis.


Mirosław Mikulski