Beata Giska: Zgodziła się pani być kuratorką projektu na 70-lecie Empiku. Z czym kojarzy się pani Empik?

Sylwia Chutnik: - Pamiętam jeszcze typowe kluby empikowe, tamte fotele, gazety wyłożone na stolikach - mama zabierała mnie w takie miejsca. Pod koniec lat 80. kupiłam w jednym z nich – uwaga, uwaga – kasetę VHS z koncertem New Kids on The Block! Oszczędzałam na to z cztery miesiące, błagając mamę o wsparcie. Do tej pory wspominam ten moment!

A później, już w latach 90., w ramach praktyk w liceum księgarskim, sama pracowałam w Empiku przy pl. Wilsona. Salon, który jest tam do dzisiaj, był wtedy na mojej trasie do kościoła św. Stanisława Kostki.
Wszystko to są niezwykłe dla mnie wspomnienia, związane z dzieciństwem i z wyjątkowymi miejscami na mapie Warszawy, tymi historycznymi i tymi moimi, z pierwszymi samodzielnymi podróżami na miasto. Od kiedy pamiętam lubiłam jeździć po różnego typu księgarniach. I to zostało we mnie do dziś.

 

Jest pani pisarką, a z opowieści wynika, że najpierw zafascynowała panią muzyka – była wtedy na pierwszym miejscu?

- Książki i muzyka szły równolegle, to były dla mnie najważniejsze obszary. Mój tata był muzykiem więc płyty i kasety były zawsze obecne w domu, on zaszczepił we mnie pasję, wręcz obsesję, muzyczną. A książki zaszczepiłam sobie sama. W dorosłym życiu te dwie dziedziny często łączą się, np. jestem kuratorką na Off Festivalu, gdzie scalam literaturę i muzykę. Zrobiłam też doktorat w Instytucie Kultury Polskiej, wykładałam tam, więc kultura jest mi bliska.
A w Empiku zawsze czułam się jak ryba w wodzie, bo im więcej moich pasji w jednym miejscu, tym lepiej.

 

Projekt słuchowisk też jest połączeniem różnych dziedzin kultury: i literatury i muzyki. Na czym on polega?

- Empik obchodzi w tym roku 70. urodziny. W związku z tym pomyśleliśmy, że warto przyjrzeć się tym siedmiu dekadom w kulturze i zobaczyć, co było wtedy charakterystycznego dla literatury, wybrać tytuły, zaadaptować fragmenty, dobrać muzykę, wymyślić formułę słuchowisk.
Kiedy się nad tym zastanawiałam to moim pierwszym skojarzeniem były dźwięki płyty winylowej z bajkami, którą mama włączała mi przed snem. Moją ulubioną opowieścią był wtedy „Miki Mol i zaczarowany kuferek”. Kiedy po latach puściłam tę bajkę swojemu dziecku okazało się, że znam ją na pamięć! Naprawdę! Ja byłam totalnie wzruszona, a mój syn był oczywiście totalnie zażenowany sytuacją.

Sama jestem związana z Polskim Radiem – „ojczyzną” słuchowisk. Pracowałam tam, lubię czytać o radiu, fascynuje mnie jego historia. Wiem też, że słuchowiska były tam obecne zawsze. Nie mówiąc już o klasykach w odcinkach, takich jak „W Jezioranach” czy „Matysiakowie”, każde z nich miało ponad 3 tysiące odcinków - to jest naprawdę kawał polskiej kultury! Bardzo podobało mi się, że w słuchowisku łączy się dźwięk z literaturą, tym bardziej, że żyjemy w czasach bardzo mocno wizualnych, gdzie liczy się obrazek. Percepcja tekstu słuchanego wymaga od nas skupienia, zupełnie innego niż mamy przy czytaniu bezgłośnym i innego gdy oglądamy film lub przedstawienie teatralne. Miałam więc wrażenie, że te nasze słuchowiska będą taką „stopklatką”, zaczarowanym momentem, powrotem sentymentalnym w stronę czasu dzieciństwa, grającego radia, chwilą oddechu i refleksji.

 

Jak przygotowujecie część radiową, te „akustyczne efekty specjalne”?

- Za to odpowiedzialna jest Biblioteka Akustyczna. Bardzo chciałam, by tworzyć dźwięki na żywo, by ludzie zobaczyli, jak to się robi. Dziś w Polskim Radiu większość słuchowisk jest skomputeryzowanych, ale na Malczewskiego (budynek radiowy - przyp. red.) jest jedna sala, gdzie dogrywane są dodatkowe efekty dźwiękowe do słuchowisk. Tam jest wszystko jak kiedyś, np. jest prawdziwy próg na podłodze, gdzie można „potupać”, obok stoi miednica z wodą, gdzie można „pochlupać”, są dziwne maszyny wydające dźwięki.

Nasi aktorzy podczas słuchowisk też grają głosem, intonacją, dźwiękiem. Ze względów logistycznych dźwiękowe elementy tła musiały zostać ograniczone, ale mamy muzykę na żywo: gitara podgrzewa atmosferę i dramaturgię w punktach zwrotnych akcji.

 

Która z wybranych powieści jest pani najbliższa, najważniejsza?
- Właściwie każda z nich. O „Złym” Tyrmanda pisałam doktorat, więc spędziłam z nim urocze pięć lat. „Piękni dwudziestoletni Marka Hłaski to taki dziwny tekst, którego adaptacji trochę się bałam; pokazuje pewną epokę, jest kronikarskim zapiskiem. Mirona Białoszewskiego po prostu kocham! Zajmuję się jego twórczością od wielu lat, uwielbiam to co pisał i najchętniej opowiedziałabym Mironem polską kulturę. Wiesław Myśliwski - bo na każdą jego książkę wszyscy czekają, ma wiele publikacji na koncie, a teraz trwa ekscytacja przed premierą jego nowej powieści „Ucho Igielne”. „Prawiek i inne czasy” to książka, która wywindowała karierę Olgi Tokarczuk, no i Olga to w tej chwili najważniejsza postać, jeśli chodzi o literaturę polską za granicą. Musiała się tutaj znaleźć. Dorota Masłowska z „Wojną polsko-ruską” posłuży nam do porównania z jej nową twórczością. To też jest uniwersalny tekst, wciąż aktualny. No i Lem i „Szpital przemienienia” - pierwsza książka Lema, trochę zapomniana, opisuje szpital psychiatryczny, co idealnie odzwierciedlało stan powojenny. Jest to też traktat o literaturze, niczym esej w starym, dobrym stylu.

 

Pierwsze słuchowisk odbyło się na Off Festivalu w Katowicach na podstawie fragmentu powieści Leopolda Tyrmanda – „Zły”. Jakie były pani odczucia po tamtej audycji? Jak spodobała się publiczności?

- Robić słuchowisko, czyli takie intymne, kameralne wydarzenie na wielkim festiwalu, to było wyzwanie. Podjęliśmy jednak ryzyko. Okazało się, że ludzie się kompletnie wyciszyli. Siedzieli tłumnie, ponad 200 osób, ledwo mieszcząc się w namiocie. Było to coś fantastycznego!

 

W dobie smartfonów przekaz artystyczny, jak dawne słuchowisko, jest czymś niezwykłym dla młodych ludzi. Czy słuchaczami są raczej młode czy starsze osoby?

- Myślę, że wabikiem jest nazwisko konkretnego twórcy czy twórczyni, tak jak na spotkaniach autorskich. A jeśli chodzi o młode osoby - dodam, że sama kiedyś na zajęciach ze studentami zrobiłam mały eksperyment. Puściłam 40-minutowe słuchowisko, przygotowane przez Polskie Radio. Zaciemnieliśmy salę, by był klimacik i słuchaliśmy. Cały ten czas byli skupieni. Nikt nie usnął, nie bawił się komórką, co było dużym sukcesem! Po skończonym seansie wychodzili w milczeniu z sali, przeżywając tekst. Myślę więc, że to naprawdę działa na ludzi, niezależnie od ich wieku. Jeśli uda nam się odpowiednio skupić, wczuć, to jest jak dobry spektakl w teatrze czy film w kinie - dajemy się porwać, zanurzamy w tym magicznym świecie.

 

U pani studentów słuchowiska trwały 40 minut, a ile czasu będą trwały słuchowiska z Empiku?

- Około godziny. Zależy od tekstu i formy odczytu. Ja przed każdym słuchowiskiem robię wprowadzenie - opowiadam kilka minut o autorze, książce, momencie dziejowym. Uzasadniam wybór tekstu. Robię wstęp i uzasadniam merytorykę projektu.

W wypadku „Wojny polsko-ruskiej”, która premierę będzie miała w ramach wydarzeń towarzyszących na Festiwalu Conrada w Krakowie, wyjątkowo spotkamy się jeszcze z autorką. Będzie to specjalne wydarzenie!
 

 

Najbliższe spotkania w ramach cyklu słuchowisk:
 

11 października, godz. 19

Klub SPATiF w Warszawie

Lata sześćdziesiąte: nasza mała stabilizacja.

Marek Hłasko „Piękni dwudziestoletni”

 

27 października, godz. 22

Metaforma Cafe w Krakowie

Lata dwutysięczne: millenialsi.

Dorota Masłowska „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną”

 

12 listopada, godz. 19

Pawilon w Poznaniu

Lata osiemdziesiąte: wind of change.

Wiesław Myśliwski „Drzewo"

 

22 listopada, godz. 19

Niebostan w Łodzi

Lata siedemdziesiąte: propaganda sukcesu i zagubienie.

Miron Białoszewski „Szumy, zlepy, ciągi”