Przygodę z literaturą Joanny Bator zaczęłam od jej drugiej książki, czyli zbioru esejów poświęconych kulturze kraju Kwitnącej Wiśni, pt. „Japoński wachlarz”, wydanego w 2005 roku. Od tamtej pory rozwijałam się jako czytelniczka, po drodze połykając kolejne jej powieści i eseje. Pamiętam zachwyt „Piaskową górą” i „Chmurdalią” – opowieść o dojrzewaniu i dorastaniu głównej bohaterki w otoczeniu napotykanych przez nią, zwykłych-niezwykłych kobiet. Pamiętam gęstniejącą, klaustrofobiczną atmosferę w brawurowej „Ciemno, prawie noc” (za tę powieść autorka otrzymała Literacką Nagrodę Nike w 2013 roku), którą, choć już w zupełnie innym anturażu powtórzyła w „Roku Królika”.

Po drodze było jeszcze kilka tytułów, tymczasem ja czekałam na opowiadania. Kilka z nich ukazało się wcześniej w miesięczniku „Pismo. Magazyn opinii”, domyślałam się, że autorka musi więc pracować nad kolejnymi. I tak się stało. Otrzymaliśmy wieloświat opowiedzianych w pierwszej osobie historii, bajek i wspomnień utkany z wyobraźni autorki. I muszę przyznać, że jest to próba udana.
 

Joanna Bator ucieczka niedźwiedzicy recenzja
 

Samotność i ludzkie relacje

Bator od pierwszych zdań wciąga nas w historie osób, na które pewnie na co dzień nie zwrócilibyśmy uwagi, a przecież w ich niepozorności kryje się wyjątkowa opowieść. Siedemdziesięcioletnia poetka decyduje się na śmierć, gdy zaczyna dostrzegać u siebie oznaki demencji, która zniszczyła starość jej ojca, wybitnego lekarza. Wspomniany lekarz odegra ważną rolę w uratowaniu twarzy i pewnie też życia pewnej zagubionej dziewczyny, której energia i żywiołowość odznaczą się na życiu poukładanej studentki. Ta z kolei, w poszukiwaniu zaginionej matki zgubi się na znanej sobie drodze, ukryje przed nocą w przypadkowym domu, a gdy z niego wyjdzie, nie będzie już tą samą osobą. Z kolei jej matka... No właśnie.

Pewnie już się państwo domyślają, że opowiadania w zbiorze „Ucieczka niedźwiedzicy” rozmawiają ze sobą, wątki przeplatają, bohaterowie dotykają się często muśnięciem dłoni. Nie są to jednak historie ułożone w sposób, jaki tu przedstawiłam, nie wynikają z siebie bezpośrednio. To raczej rozrzucone w nieładzie puzzle, które powoli zaczynają do siebie pasować, układać się w niewyraźny obraz skomplikowanych relacji ludzkich.

Niemal każdy bohater – choć w większości to kobiece głosy – doświadcza w „Ucieczce niedźwiedzicy” dojmującej samotności. Nawet jeśli jest lub była w związku, to w takim, jakby od drugiej osoby oddzielała je szyba, a głęboka więź i komunikacja były niemożliwe. Autorka wybiera kobiety żyjące samotnie lub na nowo – po rozstaniu lub śmierci drugiej osoby – smakujące życie w pojedynkę. Jakby dopiero zaczynały poznawać świat.

Jak w opowiadaniu „Szkaradowo”, w którym Marta, po długim czasie spędzonym w dobrowolnym zamknięciu (choć może to wszystko nie dzieje się naprawdę, trudno powiedzieć) wychodzi na dwór, gdzie oszałamia ją zapach ziemi i roślinności rozkwitającej na wiosnę. Albo gdy bohaterka „Starych butów” odkrywa, że jej mąż już nie wróci. Mimo to po postanawia zostać na greckiej wyspie, gdzie wspólnie wybrali się na wakacje, i nie przestając go szukać, zmienia swoje życie, bez chęci powrotu na stare śmieci i starego porządku. Czy mistrzyni ceremonii pogrzebowych, która przyjeżdża do domu rodziców po ich śmierci i przez jakiś czas jej towarzyszem jest mówiący z brytyjskim akcentem żółw. Może tak wyglądałaby żałoba, gdyby ją spersonifikować?
 

Bator ucieczka niedźwiedzicy audiobook
 

Między rzeczywistością a snem

W ogóle u Joanny Bator natura odgrywa ogromną rolę. Ma moc odmieniania jej bohaterów, ale także onieśmiela ich, niepokoi. Uwalnia złe i dobre duchy, jak w bajkach, przemienia i odmienia. W niepokojącej „Batwomen”, której bohaterka leczy nietoperze, w pewnym momencie zaciera się granica między rzeczywistością a snem. A może wcale nie, może zaciera się między ludzkim a zwierzęcym? Lub w końcowej historii, gdzie woda ma moc odrodzenia, stworzenia na nowo, choć nie wiemy do końca, czy osoba, która z niej wychodzi jest tą samą, która do niej weszła.

Bohaterowie „Ucieczki niedźwiedzicy” odnajdują siebie, choćby na chwilę, wtedy, gdy są z dala od zgiełku i szumu miasta, sami, samotni, gdy korzystają z dobrodziejstwa ruder na skraju wsi czy świata, albo wygłuszającego szum lasu; pustego mieszkania, do którego już nikt nie wróci i w którym zrealizujemy swoją najskrytszą, być może ostatnią, fantazję. A gdy już nigdzie nie przynależymy, jedynie do siebie, albo gdy nie mamy siły, z pomocą przyjdzie tajemnicza ekipa z Hotelu Sudety. Zawsze znajdzie się ktoś, kto poda pomocną dłoń, choćbyśmy wcześniej byli samotni tak bardzo, że nie rozpoznajemy siebie samych przy drugim człowieku. Bator pieczołowicie poukładała te drobne historie w mocną, dobrą opowieść o poddaniu się życiu. O odpuszczeniu. Bo wtedy życie jeszcze może nam coś przynieść. A może nic już przynosić nie musi. I to też jest dobre.

Więcej recenzji znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam.

Zdjęcie okładkowe: fot. Magda Hueckel / materiały promocyjne wydawnictwa Znak