- Kiedy czytałam Pańską książkę "Gottland", rosła we mnie zazdrość: dlaczego to Czesi doczekali się zbioru reportaży będących drobiazgową wiwisekcją historii ich narodu w XX wieku, a Polacy chyba nie? No właśnie: dlaczego? Polacy są autorami znakomitych reportaży, które w pigułce dają obraz Rosji, Czeczenii, Afryki czy byłej Jugosławii. Czy teksty, w których udaje się jak pod mikroskopem pokazać fragment tkanki dający obraz całości, umiałby napisać Polak?

- Ja nie umiałbym. Mam do Polski zbyt osobisty stosunek. Moi rodzice słuchają Radia Maryja i naprawdę wierzą, że Ewa zerwała jabłko z drzewa. Nie umiałbym napisać syntetycznej książki o Polsce. Ale muszę podkreślić, że "Gottland" można czytać jako książkę nie o Czechach. Książkę o odwadze, o miłości, o śmierci, o wyrozumiałości, o strachu. Starałem się, żeby czytelnik długo nie zorientował się, że jest to książka o Czechach, a raczej ciekawa opowieść. Pisana jak kryminał. Może dlatego dostała Nike Czytelników.

- W części Pańskich tekstów w "Gottlandzie" daje się wyczytać westchnienie bezsilności: nie udaje się dotrzeć do faktów. Świadkowie już nie żyją, nie chcą mówić lub nie pamiętają zdarzeń, o które pyta reporter, wiele dokumentów zniszczono, materialne świadectwa wysadzono w powietrze, jak pomnik Stalina w Pradze. Zbierając materiały do swoich tekstów czuł się Pan bardziej detektywem czy archeologiem?

- Reporter jest zawsze detektywem. Tylko detektywem, który ładnie pisze. Pamiętam, że jak wnuczek Hanny Krall 18 lat temu zapytał, co razem robimy, a pani Hania była jedną z moich pierwszych instruktorek zawodu, odpowiedziała: "Pilnuję, żeby pan Mariusz ładnie pisał". Reporter to też archeolog, bo kiedy szukałem informacji o losie twórcy największego pomnika Stalina na kuli ziemskiej, jaki stał w Pradze - rzeźbiarz, przerażony swoim dziełem, popełnił samobójstwo, zanim nastąpiło odsłonięcie, co oczywiście władza utaiła - to czułem się jak badacz pisma klinowego. Dwa lata szukałem dokumentów tylko sprzed 50 lat, a z moich rozmówców, jego rówieśników nikt już nic nie pamiętał. A przynajmniej tak twierdził.

- Ilu śledztw czy badań nie udało się doprowadzić do końca?

- Zawsze doprowadzam reportaż do końca. Nawet jak nas wyniki naszej pracy zawiodą, to też może powstać z tego ciekawy tekst. Reportaż może tylko postawić pytania, nie musi na nie odpowiadać. U siostrzenicy Franza Kafki, która żyje wciąż w Pradze, byłem w domu może 4 minuty, bo jest skryta, niechętna do rozmów i nieodgadniona jak wujek. A rozdział w książce o tej przygodzie ma aż cztery strony. W dodatku mój ulubiony.

- W jakim stopniu możliwe jest odtworzenie prawdziwej historii Czechosłowacji w okresie komunizmu? Jakie sposoby są, według Pana, najskuteczniejsze przy docieraniu do faktów? Jaka jest rola przypadku w tych poszukiwaniach?

- Ważna jest np. książka telefoniczna. W Czechach większość nie zastrzega numerów telefonu, przynajmniej ja mam takie wrażenie. W Polsce o wiele trudniej mi było dotrzeć do bohaterów. Przeczytam gdzieś o kimś w jakimś starym wycinku z gazety i szukam go w książce. I już w tym czuję podniecenie.

- Czy podczas zbierania materiałów dotyczących na przykład twórcy największego na świecie pomnika Stalina, który stanął w Pradze, zastanawiał się Pan, ile tego typu faktów z nie tak dawnej historii PRL-u nie znamy?

- Nie mam pojęcia, w historii Polski mało się wyznaję.

- Stara się Pan w swoich reportażach unikać ocen, szczególnie w przypadku bohaterów, można jednak wyczuć w trakcie lektury dezaprobatę wobec postawy Szwejka ("przede wszystkim trzeba przeżyć") i podziw dla ludzi dawnej opozycji (Havel czy muzycy Plastic People).

- Nie zgodzę się, że tam się czuje dezaprobatę. "Gottland" jest opowieścią o innym niż polski sposobie na przeżycie. Hitler powiedział: "Czech jest jak rowerzysta. Niby pochyla głowę, ale pedałuje dalej". Sposób czeski: udawana pokora. Żaden ze sposobów, ani nasz, ani ich nie jest lepszy. Osobiście nie znoszę ocen. Zawsze jako dziecko byłem oceniany na podwórku: mazgaj, maminsynek, inny. Dlatego mam chroniczną niechęć do etykietkowania.

- Jak, Pańskim zdaniem, wyglądałoby dzisiaj czeskie państwo, gdyby nie było w nim Szwejków? Czy istniałoby?

- Gdyby nie było Szwejków? Czesi uważają, że są za małym narodem, żeby sobie pozwolić na ofiary z ludzi. Ja nie wiem, zostawiam to czytelnikowi.

- Jednym z bohaterów Pańskich reportaży jest strach. Strach przed represjami SB, przed utratą pracy, przed samym sobą i swoimi wyborami. Jak Pan ocenia: czy jest to strach pozwalający przetrwać, rodzaj instynktu samozachowawczego, czy też lęk zabijający człowieczeństwo?

- I tak, i tak. Strach jest chyba zawsze naszym towarzyszem bez względu na system. Osobiście czuję go ciągle, tylko w społeczeństwie bohaterów i rycerzy nie wypada mi się do przyznawać. Kultura czeska nie ma z tym problemu i też o tym jest "Gottland".

Rozmawiała Magdalena Walusiak
Fot. Paweł Sobulski