W piątkowy i sobotni wieczór, 12 i 13 listopada, Taylor Swift opanowała amerykańskie stacje telewizyjne, radiowe i media społecznościowe na całym świecie. Pojawiła się w trzech najpopularniejszych programach NBC: u Jimmy’ego Fallona i Setha Mayersa w piątek oraz w „Saturday Night Live” w sobotę jako długo wyczekiwany gość muzyczny (wystąpiła także w jednym ze skeczy). To spora odmiana po długiej nieobecności 31-latki w mediach i na czerwonych dywanach, spowodowana, nomen omen, nowym wydaniem albumu „Red”, tym razem jako „Taylor’s Version”.

Swift zaprezentowała swoim fanom odświeżoną wersję płyty, która oryginalnie miała swoją premierę w 2012 roku i była swoistym łącznikiem między jej country-korzeniami a popowym mainstreamem. „Red” dała nam hity takie jak dubstepowy (!) „I Knew You Were Trouble”, popowy „22” oraz łączący elementy popu, rocka i country „We Are Never Getting Back Toegether”. Na krążku znalazła się też jedna z najsmutniejszych piosenek w jej całym repertuarze, „All To Well”, nigdy nie wydana jako singiel, ale otoczona wręcz nabożną czcią przez fanów i fanki na całym świecie, a to za sprawą (nigdy oficjalnie przez Taylor nie potwierdzonej) inspiracji, czyli burzliwego związku z aktorem, Jakiem Gyllenhaalem. Płyta pokryła się sześciokrotną (!) platyną w Stanach, pięciokrotną w Australii oraz czterokrotną w Kanadzie. Na całym świecie sprzedała się w ponad ośmiu milionach egzemplarzy, a towarzysząca jej gigantyczna trasa koncertowa, była najlepiej zarabiającą trasą w historii muzyki country. Po co więc nagrywać „Red” ponownie?

 

„Red (Taylor’s Version)”  Taylor Swift

 

Dlaczego Taylor Swift ponownie nagrywa swoje płyty?

Taylor znana jest jako wyjątkowo pracowita artystka, która ma swoim koncie dziewięć albumów, kilkadziesiąt szalenie popularnych singli, bije rekordy sprzedaży i wypełnia po brzegi hale koncertowe na wszystkich kontynentach, a na dodatek może pochwalić się niezwykle oddaną i zaangażowaną społecznością fanowską na całym świecie. Dlaczego więc zaczęła ponownie nagrywać krążki wydane kilka, kilkanaście lat temu? Sprawa jest dość skomplikowana i swoje korzenie ma w mocno patologicznym systemie praw autorskich obowiązującym w Stanach Zjednoczonych. Większość artystów, którzy podpisują kontrakty płytowe z wytwórniami… nie jest właścicielami napisanych przez siebie utworów! Jak to możliwe? Wielu twórców zawiera swoje pierwsze umowy będąc niedoświadczonymi (i) młodymi adeptami przemysłu muzycznego, nie mając kompletnie świadomości, jak krzywdzące są znajdujące się tam zapisy. Zresztą, nawet jeżeli niektórzy z nich wiedzą, z czym wiąże się to w praktyce, to pragnienie nagrania albumu i wypłynięcia ze swoją twórczością na szerokie wody wygrywa – i na tym bazuje większość wytwórni. Z czasem, kiedy artyści zdobywają popularność i zaczynają przynosić milionowe zyski, udaje się im także wywalczyć lepszą pozycję do negocjacji nowych (lub renegocjacji starych) kontraktów.

 

 

„Tak to jest, kiedy podpisujesz kontrakty w wieku 15 lat”

Swift swój pierwszy kontakt płytowy podpisała mając zaledwie 15 lat, oddając w ręce Scotta Borchetty z Big Machine Records niemalże pełnię praw do stworzonych przez siebie utworów. Ponad dwa lata temu, po zaostrzającym się sporze między wydawcą a artystką, Borchetta sprzedał całość jej katalogu (od debiutanckiego „Taylor Swift” aż do „reputation” z 2017 roku) Scooterowi Braunowi, menedżerowi m.in. Kanye Westa – z którymi łączy Taylor wieloletni spór i odwzajemniona wrogość. Z początkiem lipca 2019 wpływy z każdej sprzedaży i każdego odtworzenia utworów Swift od 2007 do 2017 roku wędrowały do kieszeni holdingu należącego do Brauna. „Moje muzyczne dziedzictwo znalazło się w rękach człowieka, który próbował je zniszczyć. Przez lata starałam się o nabycie praw do mojej twórczości. Zamiast tego zaproponowano mi powrót do Big Machine Records.” – pisała Swift w wydanym latem 2019 oświadczeniu. „Mogłabym odzyskać każdy kolejny album w zamian za wydanie następnego. Odeszłam, ponieważ wiedziałam, że w momencie, w którym podpiszę ten kontrakt, Scott Borchetta sprzedałby firmę razem ze mną i moją przyszłością”. Znalazła jednak furtkę: zgodnie z zapisami pierwszego kontaktu, jest bowiem właścicielką stworzonego tekstu, muzyki i głosu (nie zaś samych nagrań). W praktyce oznacza to, że może piosenki te ponownie nagrać, nie mając już prawa do wersji nagranych i wydanych w ramach dotychczasowych albumów (po upływie wskazanej przez umowę, półtorarocznej karencji). I to właśnie zrobiła: zaczęła od drugiego studyjnego albumu „Fearless”, nagranego ponownie i wydanego w kwietniu 2021 ku dzikiej radości fanów. Teraz przyszedł czas na „Red (Taylor’s Version)”, która nie tylko pobiła kilka różnych rekordów, ale i spotkała się z dużym uznaniem branży oraz krytyków.

 

„Fearless  (Taylor’s Version)”  Taylor Swift

 

Zmiana zasad (muzycznej) gry

Jak bowiem wskazują takie tuzy jak „Wall Street Journal” czy „Rolling Stone”, działania Taylor nie tylko cieszą jej wielbicieli na całym świecie – zmieniają również rzeczywistość artystów w starciu z realiami rynku muzycznego. Nagrywając ponownie swoje dawne albumy (i odnosząc z nimi gigantyczny sukces), Swift pokazuje w praktyce, kto tak naprawdę odpowiedzialny jest za milionowe zyski wytwórni płytowych i komu w związku z tym należeć powinny się profity oraz uznanie. „Mam nadzieję, że młodzi artyści z marzeniami o tworzeniu własnej muzyki przeczytają to i dowiedzą się, jak lepiej chronić siebie w tego typu negocjacjach” – pisała w 2019 roku Swift. „Zasługujecie na to, aby być właścicielami sztuki, którą tworzycie”. Obserwatorzy branży wskazują zaś na wyłom w dynamice relacji w przemyśle muzycznym; na razie jeszcze niewielki, ale coraz bardziej zauważalny. „To, co zrobiła Swift, to zmiana zasad gry. Nie tylko dla jej fanów, ale przede wszystkim dla innych twórców” – tłumaczy w rozmowie z „Wall Street Journal” Susan Genco, członkini zarządu stowarzyszenia Music Artists Coalition. „Inspiruje artystów do nagrywania swoich piosenek i sprawowania kontroli nad swoją muzyką”. Wszystko to brzmi pięknie w założeniach, ale co na to branża w praktyce? Póki co jedna z największych grup radiowych w Stanach, I Heart Radio, zadeklarowała z okazji premiery „Red (Taylor’s Version)”, że na swoich antenach emitować będzie tylko nowe, nagrane i należące do Swift wersje. Trudno oszacować, czy inne stacje również pójdą ich śladem, jednak jest to wyraźny sygnał dla reszty rynku, iż to droga, którą po prostu wypada podążać.

Wersja Taylor i piosenki z sejfu

Taylor Swift nie byłaby sobą – czyli geniuszką nie tylko stricte muzyczną, ale przede wszystkim PR-ową i marketingową, niezwykle świadomie zarządzającą tak swoją karierą, jak i wizerunkiem – gdyby „po prostu” nagrała płytę od nowa i w takiej formie oddałaby ją fanom. Taylor zrobiła więc wszystko to, co czyni ją artystką kochaną, podziwianą, docenianą i nagradzaną na całym świecie. „Red (Taylor’s Version)” zawiera aż trzydzieści (!) utworów, które napisała na oryginalną wersję krążka w 2012 roku, z czego dwadzieścia znalazło się wcześniej na edycji deluxe, zaś dziesięć to premierowe wykonania, określone mianem „From The Vault”, czyli „z sejfu”. Jak tłumaczy sama Swift, pracując nad albumami nagrywa dużo więcej piosenek, z których ostatecznie nie wszystkie wchodzą na płytę, a później „dezaktualizują się emocjonalnie” i nie pasują do kolejnej ery, rozpoczynającej się wraz z nowym albumem. „Uznałam, że to dobry moment, aby powrócić do tych utworów.” – tłumaczyła w rozmowie z Sethem Meyersem w dniu premiery. „Zaprosiłam też do współpracy artystów, których lubię i cenię”. I faktycznie, sekcja „From The Vault” na „Red (Taylor’s Version)” to istny korowód znanych, uznanych i gorących muzycznych nazwisk: zaczynając od Eda Sheerana (prywatnie przyjaciela Taylor, która katapultowała jego karierę w Stanach, zapraszając jako suport dla Red Tour w 2013 i 2014 roku), z którym nagrała zarówno nową wersję „Everything Has Changed”, jak i premierowy kawałek „Run”, poprzez gwiazdę country, Chrisa Stapletona (znanego popowej publiczności z duetu „Say Something” z Justinem Timberlake’m) w utworze „I Bet You Think About Me”, aż po Phoebe Bridgers, z którą nagrała „Nothing New”, opowiadającą o doświadczeniu bycia młodą artystką w brutalnym momentami świecie przemysłu muzycznego. Wisienką na torcie jest oryginalna, 10-minutowa wersja „All To Well”, ballady, którą napisała po rozstaniu z Jakiem Gyllenhaalem. Fakt istnienia dwa razy dłuższego wydania kultowej piosenki był wśród fanów swoistą legendą miejską, która teraz znalazła potwierdzenie w rzeczywistości: niemalże 10 lat temu Swift postanowiła skrócić ją do rozmiarów „akceptowalnych”, pozbawiając jednak chwytającą za gardło i serce historię niespełnionej miłości ważnych wątków. A to nie wszystko: wraz z „Red (Taylor’s Version)” pojawił się także „All To Well: Short Film”, czyli 14-minutowy film krótkometrażowy, który napisała i wyreżyserowała oczywiście sama artystka. W rolach głównych znana ze „Stranger Things” Sadie Sink oraz gwiazdor „Teen Wolf”, Dylan O’Brien. Jak zauważają Swifties na całym świecie, różnica wieku między odtwórcami głównych jest ostatecznym potwierdzeniem, iż piosenka opowiada o burzliwej relacji Gyllenhaalem – Sink ma lat 19, O’Brien zaś 30, co odpowiada niemal dokładnie wiekowi Taylor i Jake’a z czasów ich krótkiego, ale pełnego emocji związku.

 

 

W krótkometrażowym „All To Well” zawarta jest także kolejna, ważna dla miłośników talentu Swift informacja: samochód, którym główni bohaterowie udają się w „ucieczkę na północ stanu” to Mercedes… z 1989 roku. I chociaż sama piosenkarka nie potwierdzi tej informacji zapewne do samego końca, wszystko wskazuje na to, że kolejną płytą, która doczeka się „Taylor’s Version” będzie właśnie wydana w 2014 roku, obsypana nagrodami i sprzedana w ponad 10 (!) milionach egzemplarzy „1989” .

Płyta jest już dostepna w przedsprzedaży, natomiast premiera w Polsce zapowiedziano na 26 listopada. Więcej doniesień ze świata muzyki czeka na was w dziale Słucham.