Rozczarowanie i gorycz. Tak w dwóch słowach można skwitować występ Red Hot Chili Peppers na stadionie w Chorzowie. Zawód jaki sprawił ten zespół jest o tyle większy, że po pierwsze był przez długie lata jednym z najbardziej oczekiwanych nad Wisłą wykonawców, po drugie zgromadził rekordową – ustępującą jedynie spektaklowi U2 – widownię, po trzecie dane mu było wystąpić przy wspaniałej pogodzie, o której wykonawcy na odbywającym się parę dni wcześniej Openerze mogli jedynie pomarzyć. Zacznijmy jednak od początku.
Wstęp na płytę chorzowskiego stadionu możliwy był od godziny 15:00. Już wtedy pojawili się pierwsi fani. Z godziny na godzinę tłum narastał, żeby przed samym koncertem osiągnąć liczbę sześćdziesięciu tysięcy osób. Wspomniany już Opener, trwający kilka dni może poszczycić się o dwadzieścia tysięcy mniejszą publicznością. Wszyscy czekali na gwiazdę wieczoru, rozgrzewając się do pląsów w trakcie występów suportów. Jeden z nich, bliski stylistyce AC/DC zespół Jet, poderwał do skoków i tańca tłum znajdujący się pod sceną i wszystko wskazywało na to, że ta swoista rozgrzewka przyda się przed wchłonięciem dania głównego. Jak się miało okazać, te kilkadziesiąt minut zabawy niepotrzebnie podkręciło atmosferę zabawy. Po wejściu na scenę Papryczek, wystarczyło zaledwie pięć numerów żeby entuzjazm opadł a wielotysięczny tłum stał jak wryty z niedowierzaniem patrząc na to, co się dzieje na scenie.
Po rozpoczynającym występ Red Hot Chili Peppers transowym intrze, pojawieniu się na scenie muzyków, pierwszych odśpiewanych przez tłum utworach, maszyna koncertu nagle stanęła w miejscu. Pierwsze co rzucało się w uszy, to brak głównego wokalu. Z dwóch pojawiających się wytłumaczeń, kwestia złego ustawienia parametrów mikrofonu Anthonego i zła kondycja głosu tego wokalisty, szybko trzeba było postawić na to drugie. Podkręcenie potencjometru wokaliz zajmuje przecież chwile i oczywistym wydaje się, że gdyby tylko o to chodziło praktycznie niesłyszalny główny wokal szybko wybił by się na pierwszy plan. Tymczasem aż do końca występu nie był on w stanie przedrzeć się ani o muzykę, nawet w momentach, kiedy był pozbawiony akompaniamentu. To jednak kwestia czysto techniczna, która byłaby prawdopodobnie niezauważalna gdyby nie fakt, że ze sceny wiało po prostu nudą. Przez pierwsza godzinę nie zagrany został praktycznie żaden utwór, który nie byłby klonem stylu przyjętego przez zespół w trakcie nagrywania płyty „Californication”. Miast więc soczystego rockowego mięsa, serwowane były balladki okraszone przydługimi solówkami gitarzystów w trakcie których ze sceny znikał wspomniany powyżej wokalista. Obserwując publiczność pod sceną ze zdziwieniem można było zobaczyć, że brakuje typowego dla tych najbardziej oddanych fanów pulsowania, skoków, czy nawet wspólnego klaskania. Niebywała jak na koncert rockowy sytuacja. Ba, w porównaniu z występem Jet wręcz obraźliwa dla tuzów jakimi są przecież Papryczki. Formacja jakby jednak tego nie zauważała i odgrywała kolejne utwory z listy którą przygotowała na ten wieczór. Tłum, który przyjechał się dobrze bawić podrywał się do wyrażenia nagromadzonej przez lata czekania na ten występ ekspresji przy co bardziej energicznie zagranych utworach, które nastąpiły po blisko godzinie koncertu przy okazji zagrania Califonication. Odbywało się to jednak bardziej z wewnętrznego musu niż za sprawą działań gwiazdy wieczoru. Ta zdawała być się zupełnie nieobecna w Chorzowie, czego potwierdzeniem była wypowiedź Anthonego który reagując na zniecierpliwienie przedłużającymi się przerwami między utworami rzucił, że zespół właśnie naradza się co zjeść następnego dnia na śniadanie. Był to zresztą jedyny poza Welcome Poland tekst jaki padł w kierunku publiczności z ust wokalisty. Fakt zupełnego braku kontaktu z tłumem zgromadzonym na stadionie zadziwiał przez cały występ. Mało powiedzieć, że na koniec występu na pożegnanie się z fanami zdobył się jedynie basista. Bisy na które złożyły się Soul To Squeeze i The Power of Equality oraz przydługa, zagrana chyba jedynie na potrzeby ostatecznego zmęczenia publiczności, solówka zakończyły gwizdy płynące spod sceny szybko wyciszone za sprawą wyjątkowo głośno włączonej muzyki z taśmy. I tak skończył się jeden z najbardziej oczekiwanych nad Wisłą koncertów. Rozczarowanie i gorycz, o których wspomniałem na początku tekstu to jedne z najbardziej eufemistycznych opinii jakie można było usłyszeć w tłumie wychodzącym w milczeniu ze stadionu w Chorzowie.
Występ Papryczek będzie można obejrzeć 20 lipca na antenie stacji TVN która retransmitować będzie chorzowski koncertu Red Hot Chili Peppers.

Aktualności
Red Hot Chili Peppers - koncertowa porażka
Rozczarowanie i gorycz. Tak w dwóch słowach można skwitować występ Red Hot Chili Peppers na stadionie w Chorzowie.
Komentarze (1)
Komentarze
Było zaj*******!!!! Jak się chce mieć dobrą opinię, to nie wysyła się na koncert osoby która nie lubi zespołu! RHCP the best 4ever!!!!