Piotr Banach twierdzi, że to nie zawsze on chce nagrywać nowe płyty. W istocie sprawa wygląda tak, że to płyta musi chcieć, żeby ją nagrać. Kiedy muzyka jest już gotowa, jest jak kwiat, który Indios Bravos zasadzili i podlali, jednak co będzie dalej, tego już nie wiedzą, to zależy od nas wszystkich…
- Piotrze, pojawiły się informacje, że Indios Bravos zmienili skład, jak to wygląda?
- Tak naprawdę, to od samego początku Indios Bravos to tylko dwie osoby. Ja i Piotr „Gutek” Gutkowski. Reszta muzyków to skład koncertowy zespołu, jednak bez większego wpływu na to, co dzieje się na albumach. Na początku to był projekt wyłącznie studyjny, dopiero po drugiej płycie zaczęliśmy koncertować i wtedy pojawił się rozbudowany skład.
- A jak wygląda wasza współpraca z Gutkiem? Mieszkacie dość daleko od siebie, Ty w Warszawie, on w Katowicach. Zespół na odległość dobrze się sprawdza?
- Tak, to wygląda dość ciekawie, ale dzięki temu nie znudziliśmy się sobą (śmiech). Nie jesteśmy sobą zmęczeni, wciąż dajemy sobie inspirację. Gutek przyjeżdża co jakiś czas do mnie na kilka dni, słuchamy muzyki, oglądamy mnóstwo muzycznych DVD, których jestem kolekcjonerem i nakręcamy się wzajemnie do działania. Mamy podobną drogę rozwoju za sobą, więc dobrze się rozumiemy…
- A czy fani dobrze zrozumieją wasze nowe pomysły? Materiał na „Peace” różni się od poprzednich płyt zespołu…
- Fani mogą być zaskoczeni, ale nie powinni być zawiedzeni. Nasza muzyka zachowała swój charakter, jest wciąż bardzo refleksyjna. Czasami o ludziach mówi się, że są „do tańca i do różańca”, myślę, że to co gramy, całkowicie spełnia kryteria tego powiedzenia. Jest taneczna, ale ma też w sobie pierwiastek mistyczny… Bardzo duży nacisk kładziemy na warstwę tekstową. Chcemy, aby to co robimy poruszało jakąś strunę w sercu słuchacza. Oczywiście każdy ma inną wrażliwość czy gust i nie do każdego to trafi, ale nam zależy najbardziej na tych, którzy są do nas podobni i myślą i czują tak jak my. Nauczyłem się tego, że ludzie są różni i nie można dotrzeć do wszystkich. Podejmowanie takich prób, jest stratą czasu i energii. Jednak wierzę w to, że muzyka zmienia świat! To ludzie zmieniają świat a ich samych zmienia często muzyka! Sama w sobie jest tylko wrażeniem, jednak to wrażenie potrafi tak silnie wpłynąć na człowieka, że zmienia jego życie. Wiem, jak na mnie to działa, kiedy słucham płyt i one mnie przenoszą w inny wymiar. Wierzę też, że muzyka Indios Bravos ma w sobie taką moc, otwierania ludziom serc i przenoszenia ich w inną rzeczywistość…
- Muzyka reggae ma w sobie taką siłę niejako z założenia, jednak to nie jest jedyna twoja inspiracja. W każdym razie dziś nie wydaje się to być takie oczywiste jak klika lat temu…
- Moje inspiracje są bardzo konkretne, ale też nie da się tego opowiedzieć w prosty sposób. Ostatnio puszczałem naszemu nowemu klawiszowcowi piosenki, które są dla mnie fajne i pomimo tego, że były to zupełnie różne stylistycznie utwory i reggae i hard rock i blues, to stwierdził, że rzeczywiście jest w nich wszystkich jakaś wspólna nuta, wspólna wibracja. Jednym słowem nie da się tego ująć. Podobają mi się na pewno kompozycje, które są ciepłe, miłe i refleksyjne. Zdecydowanie wole piosenki wolne w tonacjach molowych. Muzyka lat 60’ i 70’ ma w sobie taki klimat i to „rozbujanie”, które wcale nie jest domeną włącznie muzyki reggae. Może się to komuś wyda dziwne, ale na przykład stare płyty Deep Purple mają w sobie takie coś, są hard rockowe do granic możliwości, jednak mają tę samą wibrację, co reggae. W ogóle przełom lat 60’ i 70’ to moim zdaniem najlepsze czasy w muzyce. Ostatnio czytałem artykuł o ruchu hippisowskim i moją uwagę przykuło stwierdzenie, że wtedy, pod koniec lat 60’, muzyką zajmowały się najtęższe umysły swojej epoki. Jeżeli ktoś miał w sobie jakiś konkretny ferment artystyczny, to zajmował się muzyką!
- Album „Peace” ukazuje się trzy lata po poprzedniej płycie Indios Bravos, to wasz normalny rytm pracy, czy może jakieś konkretne okoliczności wpływają na to, kiedy nagrywacie nowe rzeczy?
- Nagrywamy płyty tylko wtedy, kiedy chcemy. Albo raczej wtedy, kiedy to one same chcą się nagrać. Same chcą, w tym sensie, że kiedyś coś w mnie kipi, to muszę dać temu ujście i nagrywam piosenkę. Kiedy nie kipi, to nie szukam niczego na siłę, kierując się jakimiś wymaganiami rynku. Niektóre piosenki z „Peace” powstały dwa i pół roku temu, a całe dojrzewanie do nagrania trwało trzy lata. Sam proces nagrywania trwał krótko, jakieś trzy tygodnie. W studio pojawiło się kilku gości, którzy dograli swoje partie do mojej wizji, sam jestem gitarzystą i nie mogę zagrać wszystkiego. Jest oczywiście Gutek, jest rewelacyjny młody harmonijkarz, Bartek Łęczycki, w kilku utworach pojawia się Andrzej Smolik, gra na flecie i na klawiszach. Prawie całą resztę nagrałem sam…
- Na pierwszy singiel wybraliście utwór „Zmiana”…
- Właściwie to on sam się wybrał, bo to był pierwszy numer, który skończyliśmy! (śmiech). To piosenka, która dotyka bardzo osobistych i bolesnych spraw. U niektórych może spowodować autentyczne łzy, u innych refleksję na istotą relacji i ciągłych zmian. Każdy musi sam zinterpretować tekst, ja tylko stawiam pytania, nie daję odpowiedzi. Dzielę się własnymi doświadczeniami…
- To, co zwraca uwagę jeszcze zanim posłucha się muzyki, to znakomita okładka! Czyj to był pomysł?
- Pomysł był mój, miałem go w głowie od dawna, szukałem tylko odpowiedniego grafika. Znalazłem człowieka, który robi wiele ilustracji, między innymi do książek, i narysował nam tę okładkę. Ważne jest aby ją dobrze zinterpretować, to nie miał być portret zespołu, chodziło u uchwycenie pewnego klimatu epoki, którą jesteśmy zafascynowani, która zrobiła tak dużo dla naszego rozwoju. „Peace” ukazuje się w roku 2007, czyli czterdzieści lat po „lecie miłości”. Wtedy The Beatles nagrali „Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band”, także wtedy ukazała się pierwsza płyta The Doors. Nie mogliśmy nie uczcić takiej rocznicy!
- Album kończy się w nieco zaskakujący sposób, czy to metafora zmian i nieodwracalnych sytuacji, o których wcześniej rozmawialiśmy?
- Tak! Płyta ma dość przewrotne zakończenie, ostania piosenka urywa się w połowie taktu i proszę wszystkich, aby nie wracali do sklepów żeby oddać krążek! (śmiech). Ten koniec to zamierzony efekt, cała piosenka jest afirmacją życia, a życie potrafi płatać figle i potrafi skończyć się bardzo gwałtownie. Dlatego ta bardzo ładna, bardzo chwytliwa melodia, na końcu utworu urywa się tak nagle. Apeluje, nie chodźcie z reklamacją,... tak miało być!
Rozmawiał
Piotr Miecznikowski
Komentarze (0)