"Dziedziczka cieni" to druga po "Córce krwawych" część "Trylogii czarnych kamieni" Anne Bishop, która trafi do sprzedaży już 6 maja 2009!
Od stuleci Krwawi czekali na przybycie Czarownicy - wcielenia magii, ale Jaenelle, młodą dziewczynę, wybraną na mocy przepowiedni, dręczą toczące się wokół niej walki, nie wszyscy bowiem oczekują jej jako zbawczyni. Niektórzy odrzucają ją jako żywy mit lub nie chcą uwierzyć w jej istnienie, inni pragną uczynić z niej marionetkę, by wykorzystać jej moc do własnych celów.
Tylko czas i miłość opiekunów Jaenelle były w stanie uleczyć jej fizyczne rany, lecz umysł, wciąż kruchy i delikatny, z trudem może ochronić ją przed koszmarnymi wspomnieniami z dzieciństwa. Nic jednak nie uchroni jej przed przeznaczeniem - a dzień rozrachunku jest coraz bliższy. Gdy powrócą wspomnienia... gdy jej magia dojrzeje? gdy będzie zmuszona pogodzić się z losem...
Tego dnia mroczne Królestwa dowiedzą się, co to znaczy być rządzonym przez Czarownicę.
Przeczytaj fragment "Dziedziczki cieni":
Kaeleer
Trwało kolejne posiedzenie Ciemnej Rady.
Andulvar Yaslana, żyjący jako demon Książę Wojowników, złożył swoje ciemne skrzydła i rzucił okiem na pozostałych członków Rady. Nie był zadowolony z tego, co zobaczył. Poza Trybunałem, który musiał być obecny na każdej sesji, wymagana była obecność tylko dwóch trzecich członków. Przyjmowali oni wnioski lub wydawali werdykty w tych sprawach między Krwawymi w Kaeleer, których nie mogły rozsądzić Królowe poszczególnych Terytoriów. Tego wieczoru zajęte były wszystkie fotele z wyjątkiem tego jednego za Andulvarem.
Ale osoba zajmująca zwykle ten fotel także tam była. Stała cierpliwie w kole dla składających wnioski i czekała na odpowiedź Rady. Mężczyzna miał brązową skórę, złote oczy i gęste, czarne, siwiejące na skroniach włosy. Gdy tak stał, oparty na eleganckiej lasce ze srebrną rączką, wyglądał po prostu na przystojnego mężczyznę Krwawych, dobiegającego końca swych najlepszych lat. Jego długie, czarne paznokcie i pierścień z Czarnym Kamieniem na prawej dłoni mówiły co innego.
Pierwszy Trybun starannie odchrząknął.
– Książę Saetanie Daemonie SaDiablo, stoisz przed Radą, prosząc o przyznanie opieki nad dzieckiem, Jaenelle Angelline. Nie dostarczyłeś nam jednak, jak to jest przyjęte w sporach między Krwawymi, informacji potrzebnych do skontaktowania się z członkami rodziny dziewczynki, którzy mogliby tu przybyć i zabrać głos w sprawie.
– Oni nie chcą tego dziecka – odpowiedział spokojnie. – Ja chcę.
– To tylko słowa, Wielki Lordzie.
Głupcy, pomyślał Andulvar, obserwując ledwo widoczne wznoszenie się i opadanie klatki piersiowej Saetana.
Pierwszy Trybun kontynuował.
– Największym problemem w tym wniosku jest to, że jesteś Strażnikiem, jednym z żywych umarłych, a jednak chcesz, abyśmy oddali w twoje ręce losy żyjącego dziecka.
– Nie jakiegoś dziecka, Wysoki Trybunale. Tego dziecka.
Pierwszy Trybun poruszył się niespokojnie. Przebiegł wzrokiem fotele po obu stronach dużej sali.
– Z powodu… hm… nietypowych okoliczności, decyzja będzie musiała być jednomyślna. Czy to rozumiesz, Książę?
– Rozumiem, Trybunie. Rozumiem doskonale.
Trybun ponownie odchrząknął.
– Obecnie przeprowadzimy głosowanie nad wnioskiem Saetana Daemona SaDiablo, dotyczącym opieki nad Jaenelle Angelline. Kto jest przeciw?
Część głosujących podniosła ręce. Andulvar zadrżał na widok dziwnego, szklistego spojrzenia Saetana.
Po zliczeniu głosów nikt nie przemówił, nikt się nie poruszył.
– Głosujcie jeszcze raz – powiedział Saetan miękko.
Gdy Pierwszy Trybun nie odpowiedział, Drugi Trybun dotknął jego ramienia. Po kilku sekundach w fotelu Pierwszego Trybuna nie było nic oprócz kupki popiołu i czarnej, jedwabnej szaty.
Matko Noc, pomyślał Andulvar na widok kolejnych, rozpadających się w proch ciał tych, którzy głosowali przeciw. Matko Noc.
– Głosujcie jeszcze raz – powiedział bardzo grzecznie Saetan.
Tym razem panowała jednomyślność.
Drugi Trybun potarł ręką okolice serca.
– Książę Saetanie Daemonie SaDiablo, Rada niniejszym udziela ci wszystkich ojcowskich…
– Rodzicielskich. Wszystkich praw rodzicielskich.
–…wszystkich praw rodzicielskich do opieki nad Jaenelle Angelline, od tego momentu do czasu osiągnięcia przez nią pełnoletniości w dwudziestym roku życia.
Gdy tylko Saetan skłonił się Trybunałowi i rozpoczął długi marsz w stronę wyjścia, Andulvar wstał z fotela i otworzył duże podwójne drzwi w końcu sali posiedzeń Rady. Westchnął z ulgą, gdy Saetan powoli wyszedł, opierając się ciężko na swojej lasce ze srebrną główką.
To jeszcze nie koniec, pomyślał Andulvar, zamykając drzwi i udając się w ślad ze Saetanem. Następnym razem, przeciwstawiając się Wielkiemu Lordowi, Rada będzie działała bardziej subtelnie. Ten następny raz na pewno będzie.
Gdy w końcu znaleźli się na świeżym powietrzu, Andulvar odwrócił się do swojego pradawnego przyjaciela.
– A więc teraz jest twoja.
Satean spojrzał w nocne niebo i zamknął swoje złociste oczy.
– Tak, teraz jest moja.
Rozdział pierwszy
1. Terreille
Otoczony przez strażników Lucivar Yaslana, półkrwi Eyrieńczyk Książę Wojowników, wkroczył na dziedziniec, spodziewając się, że usłyszy rozkaz egzekucji. Nie zdarzało się, aby niewolnik z kopalni soli był przyprowadzany na dziedziniec z innego powodu, a Zuultah, Królowa Pruul, z pewnością chciała go zgładzić. Prythian, Arcykapłanka Askavi, wciąż chciała go żywego, wciąż miała nadzieję zrobić z niego ogiera. Na dziedzińcu nie było jednak Prythian.
Była natomiast Dorothea SaDiablo, Arcykapłanka Hayll.
Lucivar rozpostarł na pełną szerokość błoniaste skrzydła, wykorzystując pustynne powietrze Pruul do ich suszenia.
Lady Zuultah spojrzała na dowódcę straży. Chwilę później świsnął jego bat i przeciął głęboko skórę na plecach Lucivara.
Lucivar syknął przez zaciśnięte zęby i złożył skrzydła.
– Jeszcze jeden akt nieposłuszeństwa i zarobisz pięćdziesiąt batów – warknęła Zuultah. Odwróciła się, żeby porozmawiać z Dorotheą SaDiablo.
O co chodzi? – zastanawiał się Lucivar. Co wywabiło Dorotheę z siedziby w Hayll? I kim był Książę z Zielonym Kamieniem, który stał z dala od kobiet i ściskał złożony w kwadrat kawałek tkaniny?
Ostrożnie wysyłając psychiczną sondę, Lucivar uchwycił wszystkie emocjonalne wonie. U Zuultah czuł podniecenie i, jak zwykle, okrucieństwo. U Dorothei – poczucie pośpiechu i strach. Pod gniewem nieznanego Księcia można było wyczuć zgryzotę i poczucie winy.
Szczególnie interesujący był strach Dorothei, oznaczało to bowiem, że Daemon nie został jeszcze złapany.
Wargi Lucivara wykrzywił okrutny, pełen satysfakcji uśmiech.
Widząc ten uśmiech, Książę z Zielonym Kamieniem zaczął okazywać wrogość.
– Tracimy czas – powiedział ostro, robiąc krok w kierunku Lucivara.
Dorothea odwróciła się. – Książę Alexandrze, te sprawy muszą być zała…
Philip Alexander rozpostarł ramiona i trzymając dwa rogi tkaniny, rozwinął ją.
Lucivar patrzył na poplamione prześcieradło. Tak dużo krwi. Zbyt dużo krwi. Krew była żywą rzeką – i psychiczną nicią. Gdyby wysłał psychiczną sondę i dotknął tej plamy…
Coś głęboko w jego wnętrzu znieruchomiało i stało się kruche.
Lucivar zmusił się, żeby spojrzeć w pełne wrogości oczy Philipa Alexandra.
– Tydzień temu Daemon Sadi uprowadził moją dwunastoletnią bratanicę i zabrał ją do Ołtarza Cassandry, gdzie ją zgwałcił i zarżnął. – Philip machnął rękami, rozprostowując prześcieradło.
Lucivar z wysiłkiem przełknął ślinę, aby uspokoić podchodzący do gardła żołądek. Powoli potrząsnął głową.
– On nie mógł jej zgwałcić – powiedział bardziej do siebie niż do Philipa. – On nie może… nigdy nie był w stanie robić tego w ten sposób.
– Może wcześniej nie dość mu było krwi – rzucił Philip. – To jest krew Jaenelle, a Wojownicy, którzy próbowali ją uratować, rozpoznali Sadiego.
Lucivar odwrócił się niechętnie w stronę Dorothei. – Czy jesteś pewna?
– Zwróciło moją uwagę, niestety za późno, że Sadi nienaturalnie interesował się tym dzieckiem. – Dorothea delikatnie wzruszyła ramionami. – Być może poczuł się urażony, gdy próbowała bronić się przed jego zalotami. Wiesz równie dobrze jak ja, że gdy wpadnie w szał, stać go na wszystko.
– Ty znalazłaś ciało?
Dorothea zawahała się.
– Nie, wszystko odkryli Wojownicy. – Wskazała na prześcieradło. – Ale nie wierz mi na słowo. Zobacz, czy zniesiesz to, co jest ukryte w jej krwi.
Lucivar odetchnął głęboko. Ta suka kłamała. Musiała kłamać. Bo, słodka Ciemności, jeśli nie…
Daemonowi rzeczywiście zaproponowano wolność w zamian za zabicie Jaenelle. Odrzucił tę ofertę – a przynajmniej tak powiedział. Ale jeśli jej nie odrzucił?
Chwilę później otworzył umysł i dotknął zakrwawionego prześcieradła. Upadł na kolana i zwymiotował nędzne śniadanie, które zjadł godzinę wcześniej, drżąc w rytm odczuwanych głęboko we wnętrzu ciała uderzeń.
Cholerny Sadi. Przeklinam na wieki duszę tego sukinsyna. Ona była dziec-kiem! Co musiałaby zrobić, aby sobie na to zasłużyć? Była Czarownicą, żywym mitem. Była Królową, a oni marzyli o służbie dla niej. Była jego prychającą Kotką. Niech cię cholera, Sadi!
Strażnicy dźwignęli Lucivara na nogi.
– Gdzie on jest? – zapytał Philip Alexander.
Lucivar zamknął swoje złociste oczy, aby nie widzieć prześcieradła. Nigdy nie czuł się tak zmęczony, tak wyczerpany. Nigdy tak się nie czuł, ani gdy był chłopcem w eyrieńskich obozach myśliwskich, ani na żadnym z niezliczonych
dworów, na których przez stulecia służył. Nawet tu, w Pruul, jako jeden z niewolników Zuultah.
– Gdzie on jest? – powtórnie zapytał Philip.
Lucivar otworzył oczy. – A skąd ja, w imię Piekła, mam wiedzieć?
– Gdy Wojownicy stracili jego trop, Sadi zmierzał na południowy wschód – w stronę Pruul. Dobrze wiadomo, że…
– Tutaj by nie przybył. – Te uderzenia gdzieś głęboko we wnętrzu jego ciała zaczynały palić. – On nie śmiałby tu się zjawić.
Dorothea SaDiablo podeszła do niego. – Dlaczego nie? W przeszłości pomagaliście sobie nawzajem. Nie ma powodu…
– Jest powód – powiedział dziko Lucivar. – Jeśli jeszcze raz zobaczę tego szubrawca, wyrwę mu serce!
Dorothea cofnęła się wstrząśnięta. Zuultah przyglądała mu się nieufnie.
Philip Alexander powoli opuścił ramiona. – Został uznany za bandytę. Za jego głowę wyznaczono nagrodę. Gdy zostanie schwytany…
– Zostanie przykładnie ukarany – dokończyła Dorothea.
– Będzie egzekucja! – powiedział z mocą Philip.
Zapadła cisza.
– Książę Alexandrze – zamruczała Dorothea – nawet człowiek z Chaillot powinien wiedzieć, że Krwawi nie mają paragrafów za morderstwo. Jeśli nie miałeś dość rozsądku, aby zapobiec igraniu zaburzonego emocjonalnie dziecka z Księciem Wojowników o temperamencie Sadiego… – Delikatnie wzruszyła ramionami. – Być może dziecko ma to, na co zasłużyło.
Philip zbladł. – To była dobra dziewczynka – powiedział, ale jego głos drżał, zdradzając niepewność.
– Tak – zamruczała Dorothea. – Tak dobra, że co parę miesięcy twoja rodzina musiała wysyłać dziewczynkę na reedukację.
Dziecko z zaburzeniami emocjonalnymi. Te słowa zdawały się krzykiem i zamieniały wściekłość Lucivara w lodowaty gniew. Dziecko z zaburzeniami emocjonalnymi. Trzymaj się ode mnie z daleka, bękarcie. Lepiej się nie zbliżaj. Bo jeśli będę miał okazję, to pokroję cię na kawałki.
W pewnym momencie Zuultah, Dorothea i Philip odeszli, aby kontynuować rozmowę w chłodniejszych zakamarkach domu Zuultah. Lucivar tego nie zauważył. Ledwo dostrzegł, że jest prowadzony z powrotem do kopalni soli, ledwo świadomy kilofa, który miał w dłoniach, i bólu, gdy pot spływał do ran na plecach, świeżych po bacie.
Widział tylko zakrwawione prześcieradło.
Lucivar zamachnął się kilofem.
Kłamca.
Nie widział murów, nie widział soli. Widział złocistobrązową skórę na klatce piersiowej Daemona, widział serce bijące pod skórą.
Gładki… wyszkolony na dworach… kłamca!
Książce patronuje empik.
Wydawnictwo Initium /F.N.
Komentarze (0)