Zrezygnował z medycyny na rzecz pisarstwa, a jego czytelnicy śledzący
wartką akcję czasami nawet nie zdają sobie sprawy, że zostają poddani
profilaktyce zdrowotnej. Robin Cook, klasyk thrillera medycznego
zdradza Tomowi Kultury, że sam ma ograniczone zaufanie do kolegów
lekarzy i oddaje się w ich ręce tylko w ostateczności.
Internet pełen jest komentarzy na temat pańskich książek. Oto kilka przykładów: „Po przeczytaniu "Zabawy w Boga" doszłam do wniosku, że chyba nigdy nie pójdę do szpitala”. „Toksyna" tak zadziałała na moją wyobraźnię, że przez kilka lat nie tknęłam wołowiny”. „Po przeczytaniu tej książki już chyba nigdy nie zjem hamburgera”. Pamiętam także własne odczucia po przeczytaniu "Toksyny". Od tego czasu hamburgery nigdy już nie wyglądały tak samo. Czy czuje Pan władzę nad umysłami swoich czytelników?
Miałem podobne odczucia w trakcie badań, które prowadziłem przygotowując się do napisania "Toksyny". Sam przestałem jeść hamburgery, a teraz, zanim napocznę hamburgera, a nie jadam ich aż tylu jak niegdyś, najpierw przełamuję go, żeby zobaczyć, w jaki sposób został zrobiony. Jeśli chodzi o szpitale, czuję się podobnie. Nie chcę iść do szpitala jako pacjent. Tak więc moi czytelnicy właściwie odczytują moje przesłanie.
Po przeczytaniu wydanej ostatnio w Polsce pańskiej książki "Czynnik krytyczny" czytelnik może zignorować zawarte w niej informacje, może zacząć myć ciało mydłem antybakteryjnym kilka dni przed pójściem do szpitala, bądź w ogóle zrezygnować z zaplanowanego zabiegu. Czy pisząc swoje książki czuje Pan jakąś odpowiedzialność za decyzje, które pod ich wpływem podejmą czytelnicy?
Jestem zadowolony, cieszę się, że do czytelników docierają informacje zawarte w moich książkach. Akurat "Czynnik krytyczny" dotyczy infekcji, na które można się narazić podczas pobytu w szpitalu. Chciałbym, żeby moi czytelnicy zrozumieli pewne aspekty medycyny, ponieważ niektórych informacji nie otrzymaliby z innych źródeł. Jeśli chodzi o "Comę" (wydaną w Polsce także jako "Śpiączka"), to tematem przewodnim były organy do transplantacji. Większość ludzi, którzy przeczytali "Comę", nic nie wiedziała na temat narkozy. To bardzo ważny temat. Dzięki tej książce wielu ludzi zdało sobie sprawę, że ma wybór pomiędzy miejscowym znieczuleniem, a całkowitą narkozą i że lepiej wybrać miejscowe znieczulenie.
To, że pańscy czytelnicy nie będą jedli hamburgerów po przeczytaniu "Toksyny", może im nawet wyjść na zdrowie. Jednak informacje zawarte w tej powieści mogły mieć negatywny wpływ na obroty niektórych sieci fastfoodów. Czy po opublikowaniu książki jakieś firmy próbowały wywierać na Pana naciski bądź wysuwały pod pańskim adresem oskarżenia?
Zainteresowane sprawą korporacje doszły do wniosku, że nie ma sensu robić wokół tego zamieszania, ponieważ mogłoby to przysporzyć większego rozgłosu autorowi. Dlatego odstąpiły od wszelkiego rodzaju akcji czy prób nacisku.
A jak to jest z pańskimi kolegami po fachu? Nie mam na myśli pisarzy, lecz lekarzy, bo to również pana profesja. Nie zawsze przedstawia Pan to środowisko w pozytywnym świetle.
Nie mają pretensji, ponieważ wiedzą, że piszę prawdę. Kiedy ukazała się "Coma", czytelnicy byli w szoku, że to lekarz jest w mojej powieści czarnym charakterem. Natomiast żaden z lekarzy nie był tym zdziwiony. Dla nich to było naturalne.
W Polsce ujawnienie informacji, że jeden z wybitnych transplantologów został oskarżony o łapówkarstwo, wywołało falę negatywnych komentarzy w stosunku do prokuratury i zarzuty, także ze strony dziennikarzy, że po aresztowaniu tego lekarza spadła liczba transplantacji i generalnie polska transplantologia wiele straciła z tego powodu. Według pana ujawnianie prawdy jest bardziej pozytywne niż skrywanie jej dla dobra, powiedzmy, wyższego celu?
Właśnie dlatego to robię. Staram się ukazywać negatywne strony służby zdrowia, ponieważ jako lekarz czuję się za nie odpowiedzialny. Bardzo niepokoi mnie ingerencja biznesu w służbę zdrowia, ponieważ niektórzy zbijają fortuny na ludzkim nieszczęściu.
Czy czytelnicy czasami traktują Pana bardziej jak lekarza niż pisarza i proszą o porady medyczne?
Tak, bardzo często tak się dzieje na spotkaniach z czytelnikami, takich jak to w empiku w Warszawie, chociaż tam akurat nie padło podobne pytanie. Często nagle ktoś podnosi rękę i mówi: „Moja babcia ma taki problem...” (śmiech). Zazwyczaj, gdy zachęcam publiczność do zadawania pytań, proszę, by nie było żadnych natury osobistej i dotyczących zdrowia.
Przygotowanie się do napisania każdego thrillera medycznego wymaga, jak się domyślam, ogromnej pracy. W przypadku "Czynnika krytycznego" zapewne musiał Pan zdobywać nowe wiadomości na temat gronkowca. Czy wykorzystanie takiej wiedzy bardziej skuteczne jest w działalności pisarskiej czy praktyce medycznej? Czy nie szkoda Panu czasami tej wiedzy, którą mógłby Pan wykorzystać do bezpośredniego wpływania na zdrowie konkretnych osób?
Pomagając poszczególnym pacjentom byłbym w stanie wpłynąć mniej lub bardziej na życie kilkuset osób. Natomiast pisząc książki mogę wpływać na życie milionów ludzi. Czuję też, że dzięki mojemu pisarstwu zmienił się sposób, w jaki lekarze są nauczani. Na przykład w trakcie mojej kariery pisarskiej włączono do programu studiów medycznych elementy bioetyki.
W czasie pańskiej wieloletniej działalności pisarskiej równolegle prowadzono badania naukowe i zmieniał się stan wiedzy na temat ludzkiej fizjologii i medycyny w ogóle. Czy w którejś ze swoich powieści chciałby Pan wprowadzić zmiany wynikające z najnowszych odkryć?
Nie sądzę. Uważam, że problemy pozostały takie same. Na przykład pisząc "Comę" chciałem unaocznić problem popytu i podaży organów do transplantacji. Dzisiaj, trzydzieści lat po wydaniu książki, jest o wiele więcej ludzi czekających na przeszczep niż było wtedy. Ten problem nie tylko nie zniknął, ale wręcz ciągle narasta.
Co musi się wydarzyć, żeby udał się Pan do lekarza po poradę? Wspomniał Pan, że stara się unikać tego typu kontaktów.
(śmiech) Faktycznie robię to, co głoszę. Staram się chodzić do lekarza raz w roku, natomiast nie pozwalam lekarzom na robienie ze mną wszystkiego, na co mieliby ochotę. Jestem zmuszony odwiedzać raz w roku dermatologa, ponieważ w młodości dużo surfowałem, dosłownie wysmażałem się na desce surfingowej i teraz niestety muszę regularnie sprawdzać stan mojej skóry. Jest to medycyna zapobiegawcza. Na skórze pojawiają się różnego rodzaju plamki, które mogą okazać się poważnym problemem i trzeba to leczyć na odpowiednio wczesnym etapie.
Rozmawiała Magdalena Walusiak
Komentarze (0)