Nowa, kompletna, udokumentowana i naszpikowana detalami biografia niezastąpionego, wielkiego artysty – wokalisty legendarnego zespołu The Beatles, muzyka, poety, pacyfisty – Johna Lennona ukaże się na polskim rynku już 22 września 2010 roku.

Autorowi, Philipowi Normanowi wywiadów do książki udzielili: Paul McCartney, George Martin, a także syn artysty Sean Lennon i jego żona Yoko Ono, która z szokującą szczerością opowiada o życiu z Lennonem.

Premiera książki „John Lennon Życie” już 22 września 2010 roku.


Przeczytaj fragment tej niezwykłej biografii:

(…) Pomimo wstępnego zainteresowania Decca po trzech tygodniach przysłała formalną informację o odrzuceniu propozycji. Oficjalny powód – który można porównać tylko z zapowiedzią w Hollywood z 1927 roku, że kino z dźwiękiem nie ma przyszłości – brzmiał: „Grupy czteroosobowe wychodzą z mody”. John słusznie obwiniał Briana za wybór materiału i zarzekał się, że był to ostatni raz, kiedy ktoś mówił Beatlesom, co mają grać.
– Byliśmy dobrzy – twierdził później. – Przynajmniej wystarczająco dobrzy dla nich.
W oczekiwaniu na kolejne szanse w Londynie Brian zabrał się za The Beatles z podobną drobiazgowością i efektywnością, z jakimi zarządzał działem płytowym w NEMS. Jeśli chodziło o „Chłopców” (jak od razu zaczął ich nazywać), koszty nie grały roli. Jego pierwszym posunięciem było spłacenie wszystkich rat za sprzęt, łącznie z dawno już porzuconym, należącym do Johna, Hofnerem Club 40. Prasowe zapowiedzi koncertów The Beatles przestały wyglądać jak ogłoszenia drobne i zmieniły się w eleganckie reklamy, w których tłustym drukiem tytułowano ich artystami nagrywającymi dla Polydoru i triumfalnie ogłaszano „liverpoolską grupą numer jeden”, co zresztą 4 stycznia oficjalnie potwierdziła ankieta czytelników „Mersey Beat”.

Przed każdym występem ich kierowca, Neil Aspinall, dostawał od Briana napisaną na maszynie kartkę z precyzyjnymi instrukcjami, gdzie, dla kogo i jak długo mają grać, przypomnieniami o punktualności, profesjonalizmie oraz zagwarantowaniu na scenie równie wysokiej jakości, jaką on oferował za kontuarem NEMS. Co piątek każdy Beatles dostawał szczegółowe zestawienie zarobków i wydatków z minionego tygodnia, zupełnie jak gdyby chodziło o tysiące, a nie tylko dziesiątki funtów. John, oficjalnie mający wszystko gdzieś, publicznie utrzymywał, że całą tę biurokrację uważa za idiotyzm, ale w głębi duszy był pod wielkim wrażeniem, co zresztą ostatecznie sam przyznał.
– Przed jego [Briana] pojawieniem się żyliśmy w świecie ułudy. Nie mieliśmy pojęcia, co robimy. Wszystko stało się bardzo oficjalne, kiedy zaczęliśmy dostawać rozkazy na papierze.
O wiele mniej pewnie Brian czuł się negocjując z twardymi, często grubiańskimi lokalnymi promotorami, od których zależała regularna praca The Beatles. Zdając sobie sprawę ze swojego niewielkiego doświadczenia w tej dziedzinie, zwrócił się o pomoc do Joego Flannery’ego, wysokiego, spokojnego młodego człowieka, z którym kilka lat wcześniej miał paradoksalnie szczęśliwy i w miarę stabilny romans. Choć obecnie Flannery był menedżerem konkurencyjnej grupy, Lee Curtis and The All Stars, w której grał jego młodszy brat, zgodził się nieoficjalnie pomagać Beatlesom. Jego decyzja była po części spowodowana uczuciem do Briana, a po części dobrym wrażeniem, jakie zrobił na nim John podczas ich pierwszego spotkania.

– Pewnego wieczoru, kiedy grupa mojego brata grała razem z The Beatles w klubie Iron Door, zepsuł się wzmacniacz basowy, więc musiałem poprosić Beatlesów, żeby pożyczyli nam swoją „paczkę”. Poszedłem na górę do ich garderoby, będącej po prostu wielkim, pustym pomieszczeniem, z którego ścian odpadały kawałki tynku. Poprosiłem Paula o pożyczenie wzmacniacza, ale powiedział mi, że muszę pogadać z Johnem. „Nie ma sprawy, stary – odparł John. – Przedstawienie musi trwać dalej”.
„Flo Jannery”, jak go przezwał John, stał się członkiem beatlesowskiej grupy wsparcia: nie tylko zamiast Briana negocjował gaże, ale też wziął na siebie funkcję specjalisty od załatwiania rzeczy niemożliwych, doradcy i przy okazji także kierowcy:
– Często zabierałem Johna od jego ciotki, choć nigdy nie wpuściła mnie dalej niż do przedpokoju. Czasem John pojawiał się na półpiętrze i przywoływał mnie na górę, po cichu, żeby ona się nie dowiedziała.
Jednym z ulubionych miejsc, w których The Beatles odpoczywali po koncertach, była utrzymana w amerykańskim stylu kręgielnia w Tuebrook. Jeśli akurat nie było wolnego toru, przesiadywali w mieszkaniu Flannery’ego przy Gardiner Road. Podczas tych wizyt uwagę Johna zawsze zwracało ręcznie pokolorowane zdjęcie jego matki, Agnes, z lat dwudziestych, na którym jej złote włosy były ufryzowane na „pieczarkę”.
– Był zafascynowany zdjęciem mojej mamy – wspomina. – Zawsze uwielbiał Francuzki i mawiał, że wygląda jak francuska aktorka Leslie Caron.
Zdaniem Flannery’ego to nie stworzone przez Astrid Kirchherr i Jurgena Vollmera prototypy, ale właśnie Agnes ze swoją złotą grzywką była pierwowzorem beatlesowskiej fryzury.
– Kiedyś John przyszedł do mnie i tak jak zwykle od razu podszedł do zdjęcia mojej mamy. Powiedział: „Przemyślałem sprawę. Właśnie tak będziemy się czesać”.

Z perspektywy czasu zainteresowanie Briana Beatlesami można wyjaśnić w prosty sposób. Mając niewytłumaczalną skłonność do notorycznego lokowania swoich uczuć w nieodpowiednie osoby, po prostu zakochał się w Johnie. Paul może i był bardziej przystojny, Pete Best może i miał hollywoodzką urodę, a George – chłopięcy urok, ale to właśnie John z wyglądem twardziela, Teddy Boysa w czarnej skórze i butach z czubem, w oczach każdego homoseksualisty z klasy średniej podświadomie ucieleśniał ideał słodkiego brutala. Jak się okazało, gdy chodziło o zespół, nawet to, co John czuł wobec „pedałów”, schodziło na dalszy plan. Lata później przyznał, że był gotów zrobić wszystko, co byłoby konieczne, żeby tylko przekonać Briana do podpisania kontraktu z Beatlesami – i że mu to nawet sugerował. Ale Brian, do szpiku przyzwoity i obezwładniony nieśmiałością, nie mógł go wykorzystać.

Między nimi dwoma istniała też inna więź, która nie miała nic wspólnego z seksem, za to wiele z pochodzeniem. Bez względu na różnicę wieku i religii posiadali podobne korzenie, sięgające domów z boazerią na przedmieściu – John z Woolton, a Brian ze stojącego nieco wyżej w hierarchii społecznej Childwall. W dodatku mimo porzucenia formalnej edukacji ich zainteresowanie kulturą zdecydowanie wykraczało poza piwnicę z płytami w NEMS i granie rock’n’rolla w Cavern. John był więc jedynym członkiem The Beatles, którego Brian znał prywatnie – Lennon odwiedzał równie regularnie podmiejską rezydencję Epsteinów w Queens Drive, co Brian Mendips (tym bardziej że miał już poparcie ciotki).(…)

Wydawnictwo Axis Mundi