Na rynku wydawniczym co jakiś czas pojawia się powieść, która stawia na głowie światek wydawców, pisarzy, no i czytelników.
Ten rynkowy ferment sprawia oryginalny pomysł na powieść. Autor takiej książki nagle błyszczy w świetle jupiterów, stając się „najpoczytniejszym pisarzem ostatnich lat”.
Powieści-klony
Wystarczy kilka miesięcy, a jak grzyby po deszczu powstają powieści pełne podobnych wątków opatrzone hasłem: "niemiecki Dan Brown" czy "francuski rywal Kodu Leonarda da Vinci". Taki nagłówek gwarantuje, że zakochany w Brownie czytelnik kupi książkę, a także następne o podobnej tematyce.
„Ekslibris", „Katedra w Barcelonie", "Bractwo świętego całunu", "Przeklęta relikwia", "Bramy Templariuszy", "Czwarte przymierze", "Zapomniany pergamin", "Obietnica anioła" to tylko niewielka część tytułów. Każdy z nich dzięki porównaniu do „Kodu...” znajduje się przez długi czas w pierwszej dziesiątce najlepiej sprzedawanych książek. Zastanawiać się można, jak wiele ich twórcy zaczerpnęli z „Kodu...”. Na pewno sam pomysł tajemnic Kościoła jest powielany w prawie każdej powieści, jest tu wszakże szerokie pole do popisu. Różnią się wątki poboczne. Nie przeszkadza to w żadnym stopniu wielbicielom tych powieści. Autorzy „klonów” pragną wspiąć się na szczyt literackiego parnasu i marzą o otrzymywaniu równie wysokich honorariów, jak ich przewodnik. Gdy jeszcze dochodzi do sfilmowania powieści, sukces finansowy jest pełny. Niektórym się nawet udało zakasować Dana Browna. Julia Navarro swoją powieścią „Bractwo świętego całunu” na kilka tygodni zajęła pierwsze miejsce na liście hiszpańskich bestsellerów, pozbawiając tym samym Dana Browna pozycji lidera.
Recepta na sukces
Na czym polega sukces Dana Browna? Jego „Kod Leonarda da Vinci" wytyczył nowy kierunek w literaturze, można nawet mówić o powstaniu nowego gatunku literatury popularnej.
Przed pojawieniem się „Kodu...” na rynku wydawniczym czytelnik nie napotykał podobnej tematyki. „Kod..” był prawdziwym szokiem dla czytelników, w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Ściśle tajne sekrety Kościoła Katolickiego, których wyjawienie mogłoby wstrząsnąć światem, zagadki, tajemnice, śmierć i miłość połączone ze znanymi i chwytliwymi, bo tajemniczymi nazwami w stylu Opus Dei, Luwr, Zakon Syjonu, to przepis na rewelacyjnie sprzedające się książki.
Niewątpliwie przyczynił się do tego szum medialny wokół powieści oraz głośny sprzeciw Kościoła. (Za co wydawcy powinni ufundować co najmniej świątynię jako wotum!) Przez wiele tygodni powieści Dana Browna widniały na pierwszych miejscach list bestsellerów wszystkich rankingów najlepiej sprzedających się tytułów. Również księgarnie internetowe zachęcają czytelników do kupna powieści z kręgu „Kodu..”, umieszczając na stronach internetowych podpowiedzi, jakie tytuły kupili ci, którzy zdecydowali się na „Kod…”; często są to pozycje z podobnego kręgu tematycznego. Główna teza powieści, że Jezus Chrystus miał dzieci z Marią Magdaleną, ich potomkowie żyją we współczesnym świecie, a fakt ten jest głęboko skrywany przez tajemniczą organizację kościelną, wzbudziła szerokie kontrowersje i podzieliła świat na zwolenników i przeciwników Dana Browna. Czytelnicy entuzjastycznie przyjęli powieści Browna, a następnie gorąco zapragnęli książek o podobnej tematyce
Skąd w odbiorcach zapotrzebowanie na tego typu produkcję?
“Kod...” jest odpowiedzią na wciąż pogłębiającą się laicyzację świata i na lęki ludzi, że są manipulowani przez nieznaną siłę. To prosty przekaz, że świat jest opanowany przez wielki spisek, a jedyną prawdą jest to, że prawdy nie ma. Dan Brown mówi: “Jedynie ja mówię wam prawdę, ujawniam skrywane tajemnice. Wszyscy wokół was kłamią”. Czytelnicy chętnie uwierzyli w taką tezę.
“Kod...”, ze względu na formę - krótkie zdania, niewielką liczbę trudnych słów - daje także okazję do poczucia się bardziej oczytanym. Autor w sposób „lekkostrawny” przekazuje też niewielką porcję wiedzy historycznej, która pozwala zabłysnąć w towarzystwie. Ludzie, których dotychczasową lekturą był program telewizyjny, nagle sięgają po tę jedną książkę, którą wypada znać.
Słodka Bridget...
Identyczna technologia sukcesu zadziałała w przypadku Helen Fielding i jej powieści o Bridget Jones.
Pamiętnik sfrustrowanej, samotnej, trzydziestokilkuletniej kobiety z lekką nadwagą okazał się prawdziwym hitem. Na całym świecie kobiety w wieku Bridget odnalazły w nim swoje odbicie. Nareszcie głośno ktoś powiedział, z jakimi problemami borykają się trzydziestokilkuletnie singielki, co czują i jak bardzo przeraża je wizja samotności oraz wciąż powiększający się obwód talii. Bo te problemy stawiają na równi.
Fielding nakreśliła obraz współczesnej młodej singielki, zamartwiającej się przyszłością i w nieudolny sposób próbującej sobie z tymi obawami poradzić. Twórczyni Bridget Jones pierwsza odpowiedziała na zawirowania społeczne lat 90., na problemy, z jakimi borykają się wyemancypowane kobiety - samotnością, dobrą pozycją zawodową okupioną niepoukładanym życiem osobistym. Bridget mogłaby mieszkać wszędzie - w Nowym Jorku, Warszawie, Moskwie, Barcelonie.
Fielding odniosła spektakularny sukces. Otworzyła drogę podobnie piszącym kobietom. Nagle zapanowało ogromne zapotrzebowanie na ich powieści. Rynek błyskawicznie zareagował: pisarki zorientowały się, że opisywanie perypetii niespełnionych w miłości młodych kobiet może im przynieść niezłe dochody.
Polska Fielding
Na fali tego sukcesu powstały powieści o podobnej tematyce, a jej autorki określane są mianem „niemieckiej, francuskiej, amerykańskiej (niepotrzebne skreślić) Helen Fielding”, co nie zawsze bywa właściwym pozycjonowaniem w przypadku niektórych pisarek. Patrząc na literaturę polską, widzimy np. całą serię „owocową” wydawnictwa Prószyński i S-ka, z takimi autorkami jak Monika Szwaja, Irena Matuszkiewicz, Izabela Sowa czy najsłynniejsze nazwisko: Katarzyna Grochola. Bohaterka najbardziej znanej powieści Grocholi „Nigdy w życiu” - Judyta - nazywana jest „polską Bridget Jones”. Bohaterkami serii owocowej są najczęściej kobiety samotne, sfrustrowane i poszukujące mężczyzny swojego życia, którego w finale powieści zazwyczaj znajdują.
Dar powonienia
Można pozazdrościć wyczucia wydawnictwom, które po raz pierwszy opublikowało „Kod Leonarda da Vinci” oraz „Dziennik Bridget Jones”. Domy wydawnicze zaryzykowały wiele, promując nikomu nieznane powieści, ale zyskały kilkaset razy więcej.
Pogratulować pomysłu na powieść przede wszystkim należy jednak autorom – Brownowi i Fielding. Jak sami twierdzą, nie przypuszczali nawet, że ich dzieła okażą się tak sławne.
W przypadku powieści-klonów „Kodu...” , „Dziennika...” i nie tylko, nie można jednak wybrzydzać i narzekać na kopiowanie cudzych pomysłów. Autorzy zafascynowani sukcesem pierwowzorów, starają się wycisnąć z nich, co się da, szukając w wyznaczonych przez nie ramach oryginalnych rozwiązań. Czyż uważany za wybitnego pisarza Peruwiańczyk Roncagliolo Santiago nie obszedł się bezceremonialnie z noszonym na rękach Arturo Perezem Reverte i nie wykorzystał jego recepty na sukces, doprowadzając obowiązujący schemat powieściowy do skrajności?
Dlatego nie krzywmy się, kiedy na karoserii autobusu zobaczymy reklamę: „Doskonała książka a’la Bridget Jones”.
Karolina Ławecka / Prestige House
Komentarze (0)