„Podcastex. Polskie milenium 2. Co zapamiętaliśmy z lat 2005-2010”, czyli druga książka dziennikarskiego duetu Przybyszewski-Witkowski to portret polskiej rzeczywistości pomilenijnej. Cośmy wtedy oglądali? Na kogośmy głosowali? Czym żeśmy się najbardziej jarali? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie na stronach wspomnianego dzieła, a także w niniejszej rozmowie, którą urozmaicają osobiste refleksje autorów oraz kulisy powstawania materiałów.
Aleksandra Woźniak-Tomaszewska: Do recenzenckiego egzemplarza książki „Podcastex 2. Polskie milenium. Co zapamiętaliśmy z lat 2005-2010” dołączone były świecące okulary. Dlaczego akurat taki gadżet wybraliście jako symbol tego okresu?
- Mateusz Witkowski: Pracując nad drugą książką mieliśmy problem ze znalezieniem właściwego klucza wizualnego. Pod tym względem okres z pierwszej (czyli lata ’99-’00) był dużo łatwiejszy – od razu mieliśmy pomysł, jak ograć kolorystykę okładki i jak dobrać gadżety reklamowe. Tymczasem okazało się, że czasy późnozirołsowe były dość mało specyficzne wizualnie (śmiech).
Zaczęliśmy myśleć o czymś inspirowanym stylistyką emo-popową – inspirując się choćby zespołem Blog 27 czy Avril Lavigne, ale potem przypomniał nam się Kanye West i jego shutter hades, czyli „żaluzjowe” okulary podobne do tych, które masz na sobie. Jest to jeden z najbrzydszych przedmiotów na świecie – a gdy Laura, zajmująca się promocją książki, trafiła na model, który świeci, to nie było już dyskusji (śmiech).
A co jeszcze braliście pod uwagę?
- Mateusz Witkowski: Rozmawialiśmy o rękawiczkach bez palców, takich pasiastych, biało-czarnych, albo o połączeniu różu i „trupio-rockowej” stylistyki, czyli czyste „Monster High" albo Doda z okresu „Diamond Bitch”. Uznaliśmy jednak, że może to być mało czytelne. W ogóle temat mody z późnych lat zerowych, który omawiamy szerzej w książce, jest dość skomplikowany ze względu na… nieskomplikowanie.
Ten czas był bowiem zadziwiająco „normalsowy”. Wróciły między innymi koszule w kratę (tym razem jednak: nie w grunge’owym wydaniu), wjechały dłuższe chłopięce grzywki à la Zac Efrona czy Justin Bieber, słowem: mała stabilizacja.
Czyli druga połowa lat zerowych była mniej kolorowa od pierwszej?
- Bartek Przybyszewski: To były inne kolory. Rozmawialiśmy na ich temat podczas prac nad książką i doszliśmy do wniosku, że okolice przełomu wieków to zieleń, która może kojarzyć się z filmem „Matrix”. Taką zieleń wykorzystaliśmy na okładce pierwszego „Polskiego milenium”. A lata późniejsze to z jednej strony mogące kojarzyć się z emo czernią i różem, z drugiej mamy jednak pomarańcz, z którego korzystano w marketingu politycznym. I to właśnie ten kolor trafił na okładkę „dwójki”.
- Mateusz Witkowski: No i właśnie: trzeba to chyba wyjaśnić – bo skąd ten pomarańcz, skoro wcześniej była mowa o czerni i różu? Otóż: pomarańcz skojarzył nam się między innymi z pewną siecią telekomunikacyjną, a raczej: z pewną nową marką, która powstała w 2005 roku (nazwę zatajamy, ale zagadka nie będzie raczej zbyt trudna). A także z logo Platformy Obywatelskiej, która w tamtym okresie wygrała po raz pierwszy wybory parlamentarne. Ten kolor był radosny, niby-nowoczesny, aspirujący, ale też bardzo zwyczajny – co dobrze wpisało się nam w obraz epoki, który znajdziecie w książce.
Podczas naszej pierwszej rozmowy konkludowaliśmy, że badania nad zirołsowym okresem są inne od badań nad najntisowym m.in. ze względu na dostęp do Internetu, który Polskę analogową zmienił w Polskę z FOMO. Porozmawiajmy o objawach, czyli o YouTube, Pudelku, Naszej-Klasie. Jak powstanie tych platform wpłynęło na rozwój społeczeństwa?
- Bartek Przybyszewski: Ostatnio co wchodzę do mieszkania moich rodziców, to widzę, że mocno korzystają z mediów społecznościowych — oglądają filmy na YouTubie i rolki. 20 lat temu — gdy królowało jeszcze Grono czy Nasza-Klasa, nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Okazało się, że social media nie są wyłącznie narzędziem młodych. Wystarczyło dostosować UX do starszych użytkowników i to oni stanowią dziś ogromny odsetek kont na Facebooku czy Instagramie.
To oczywiście niewielka część odpowiedzi na bardzo rozległe pytanie. Aspekty społecznościowe wielkich platform wpłynęły w ostatnich dekadach na właściwie każdy aspekt życia: od grania w gry wideo i robienie zakupów przez pracę oraz wybieranie miejsca na lunch po randkowanie.
A jak istnienie tych mediów wpłynęło na Waszą pracę badawczą? Domyślam się, że więcej materiału do analizy to zaleta.
- Bartek Przybyszewski: Przy drugiej książce materiału badawczego mieliśmy więcej z bardzo banalnego powodu. Wbrew popularnemu powiedzeniu — treści giną z internetu, a te z początkowych lat zerowych są już często niemal nie do znalezienia. Gdy szukaliśmy czegoś, co powstało przed rokiem 2005, miewaliśmy trudności. Jeśli chodzi o teksty z drugiej połowy dekady — było zdecydowanie łatwiej, serwisy i czasopisma częściej archiwizowały swoje treści i zostawiały je w internecie. Dzięki temu mogliśmy pisać dłuższe rozdziały na podstawie łatwiej dostępnych materiałów bez wychodzenia z domu.
Mam wrażenie, że ta połówka dekady zaczyna obfitować w śmieszne obrazki, czyli memy. Może nie wpływały na naszą rzeczywistość tak, jak to się dzieje obecnie, ale były formą komentarza.
- Mateusz Witkowski: Tak, to jest ten czas, w którym, wiele się działo na poziomie śmieszkowym. Zaczynają pączkować portale, a raczej „agregatory”, takie jak Demotywatory czy Kwejk, które opierały się na genialnym pod względem biznesowym pomyśle: w internecie jesteśmy równi, każdy może być twórcą, ale tylko właściciel portalu zarobi na tym jakieś pieniądze (śmiech).
Nie były to jeszcze treści specjalnie błyskotliwe, wielowarstwowe czy, pardon, postmemiczne, ale i tak scrollowaliśmy bez opamiętania, mimo że pierwszy z wymienionych portali (w którym selekcji dokonywał początkowo właściciel portalu oraz głosujący użytkownicy) popadał z czasem w coraz większy patos i stawał się coraz bardziej konserwatywny obyczajowo: obrazki typu „Prawdziwa kobieta to taka, która coś tam coś tam”.
- Bartek Przybyszewski: Odnośnie do polskich demotywatorów – one przeszły ciekawą drogę. Powstały na bazie motywatorów, czyli plakatów motywacyjnych rozwieszanych w zachodnich korporacjach. A później parodia powoli przestawała być parodią. Z wielu obrazków umieszczanych na popularnej stronie demotywatory.pl zupełnie zniknął element wywrotowy i format ten stał się po prostu platformą do zupełnie poważnego — w zamierzeniu autorek i autorów — komentowania rzeczywistości.
W waszej drugiej książce wątek importowania pewnych motywów i licencji jest dość rozbudowany. Opowiadacie o serialach i programach, więc Polacy importowali więcej rzeczy niż tylko te internetowe.
- Bartek Przybyszewski: To już wtedy nie była żadna nowość. Polacy importowali różne formaty telewizyjne i w latach 90., z różnym zresztą skutkiem. Wojciech Pijanowski opowiadał mi kiedyś podczas wywiadu o feldze od małego fiata, na której montowano koło do „Koła Fortuny”. Żeby wyglądało jak w amerykańskiej edycji.
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych sprowadzono do Polski „Miodowe Lata” — amerykański serial, który wtedy był już mocno wiekowy. W jednym z odcinków naszego podcastu mówimy, że to trochę niezdarnie przeniesiony na polski grunt format. Widzowie oglądali sytuację rodzinną, w ramach której mąż pracował i nie zgadzał się na to, by do pracy poszła jego małżonka. W którym polskim domu tak było?
- Mateusz Witkowski: To prawda, przeszczepianie formatów i korzystanie z zagranicznych licencji zaczęło się nieco wcześniej. Mam jednak wrażenie, że ten popkulturowy import stał się w przypadku późnych lat zerowych bardzo mechaniczny. W przypadku „Miodowych lat” starano się – mimo pewnych ekonomicznych nonsensów, takich jak: „nie mamy pieniędzy, ale nie chcę, żeby moja żona rozpoczęła pracę zarobkową” – dbać o lokalny charakter polskiej wersji. „Magda M.”, o której wspominamy w książce, mimo że nie stanowi polskiej wersji zachodniego serialu, a jedynie nawiązuje do „Ally McBeal”, to już czysta fantazja, która bawiła pewnie nawet najbardziej luksusowych przedstawicieli palestry.
Kolejny przykład to serial „Niania”, czyli polska wersja „Pomocy domowej” (org. „The Nanny”), w którym polscy aktorzy nie tyle odgrywają postaci z oryginału, co… aktorów odgrywających te postaci (tak, dla nas to też jest skomplikowane!). Daje o sobie znać pogoń za pewnymi wzorcami, ale i niechęć producentów telewizyjnych do podjęcia ryzyka.
A co udało nam się przenieść na polski rynek serialowy z sukcesem?
- Bartek Przybyszewski: Mieliśmy chociażby „Kasię i Tomka” — charakterystyczny zachodni format przeniesiony tak sprawnie, że bez bólu ogląda się go i dziś. Oczywiście Polska lat zerowych nie wyglądała tak, jak ta, którą oglądaliśmy na ekranie, ale Polacy mogli do niej aspirować. Warszawa doskonale sprawdziła się jako tło dla tych wszystkich akupunktur, jog i innych wielkomiejskich rozrywek, na które ochotę miała wielkomiejska klasa średnia.
Dla mnie lata 2005-2010 są zdecydowanie bardziej wyraźnym wspomnieniem niż 99-05, bo zwyczajnie byłam wtedy starsza (wtedy czułam się całkiem dorosła). To oznacza, że obcowanie z drugą częścią książki było innym doświadczeniem. Przypominało czytanie swojego starego pamiętnika, a nie kroniki. Czy wy też czujecie coś podobnego, kiedy pracujecie nad tematami, które lepiej zapisały się w waszej osobistej pamięci?
- Mateusz Witkowski: Z racji tego, że również lepiej pamiętam ten czas (miałem wtedy 16-21 lat), praca nad drugą książką była dla mnie dużo trudniejsza. Brakowało tego dystansu, jak w przypadku przełomu wieków, który zyskiwał momentami niemal mityczny wymiar, a na dodatek został już nieco przemielony przez popkulturę i kulturę internetową. Dzięki temu wyklarował się już pewien obraz epoki, zbiór rekwizytów, emblematycznych zjawisk.
Przy pierwszej książce mieliśmy mnóstwo „pewniaczków”: musimy przecież napisać o Nokii 3310, Jerzym Engelu czy programie „Big Brother”. A kiedy trzeba było podjąć się interpretacji tak relatywnie bliskich wydarzeń, to nagle wszystko wydawało się ważne. Trudniej było zdecydować, co tak naprawdę stanowiło część uniwersalnego doświadczenia, a co było tylko subiektywnym wyborem. Żeby było jednak jasne: wspomniana trudność sprawiła, że praca nad drugą książką była dużo ciekawsza.
- Bartek Przybyszewski: Faktycznie, dobór tematów był nieoczywisty, ale mi to ułatwiło robotę. Łatwiej było mi dorzucić jakieś nieoczekiwane zagadnienie trakcie pracy nad książką — dopiero podczas pisania wpadliśmy na to, że w książce powinny znaleźć się rozdziały o Marii Kaczyńskiej czy Violetcie Villas. W pierwszej książce spis treści był dużo precyzyjniejszy.
Również wspomniana już dostępność źródeł sprawiła, że pracowało mi się przyjemniej. Swoją część książki napisałem zdecydowanie szybciej niż poprzednim razem. I tu zdradzę tajemnicę. Mateusz ogarnął większą część rozdziału telewizyjnego. Sam złapałem na tym, że po roku 2007 praktycznie nie miałem kontaktu z telewizją. Oczywiście znałem programy takie jak „Szymon Majewski Show” czy „Kuba Wojewódzki”, ale zdecydowanie mocniej wkręciłem się w internet.
Różnice między wami i między waszymi doświadczeniami pewnie ułatwiają pracę.
- Mateusz Witkowski: Myślę, że tak. Bartek w przypadku obu książek przygotował część filmową w całości. To bardzo wygodne, że możemy się wymieniać tematami – łapać to, co nas interesuje i się uzupełniać.
- Bartek Przybyszewski: Taki podział tematów jest bardzo pomocny przy i tworzeniu podcastu, i książek. Ja z reguły przygotowuję odcinki filmowe, a Mateusz muzyczne. Oczywiście dalibyśmy pracować na odwrót, ale wydaje mi się, że Mateusz ma większą biegłość w źródłach muzycznych, a ja choćby w grzebaniu w czasopismach filmowych. To działa podobnie i w tematach politycznych.
Ja siedzę nieco mocniej w polskiej prawicy, a Mateusz interesuje się liberalnym centrum. Dzięki temu podział tematów politycznych wyszedł nam naturalnie – Mateusz napisał rozdziały „platformerskie”, a ja pisowskie.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w drugiej książce jest nieco więcej polityki niż w pierwszej, że wkradała się ona do wielu innych aspektów naszego życia w tamtym czasie i właściwie tak zostało do dziś. A może to tylko złudzenie?
- Mateusz Witkowski: To trafne spostrzeżenie. Nieprzypadkowo zaczynamy książkę właśnie od polityki – zależało nam bowiem, żeby odpowiednio ustawić optykę i rzucić odpowiednio światło na pozostałe, wydawałoby się: niepolityczne zjawiska. Lata 2005-2010 to czas, w którym polityka wychodzi z publicystyczno-legislacyjnych ram i zaczyna wpływać w nieznanym wcześniej stopniu na inne dziedziny życia. Przykładem tego, jak polityka ingeruje w teksty kultury, może być serial „Ranczo”, który prowadził pewną pedagogikę prounijną.
Z drugiej strony mamy Adama Bielana z PiS-u, który rzuca podczas wywiadu dla „Dziennika”, że Kuba Wojewódzki i Szymon Majewski stanowili jedną z przyczyn zwycięstwa Platformy w roku 2007. Wraz z „upolitykowieniem” niemal całego naszego doświadczenia wyklarowały się podziały społeczne, które do dziś są przecież aktualne. A co najzabawniejsze: przyczyną tego podziału stała się działalność dwóch prawicowych partii, które jeszcze w 2005 roku dopuszczały możliwość stworzenia wspólnego rządu.
Każde spojrzenie w przeszłość pomaga zrozumieć teraźniejszość. Czy opisując sylwetki polityków, którzy w latach zirołsowych zaczynali swoje kariery oraz różne istotne wydarzenia (włącznie z katastrofą w Smoleńsku) macie poczucie, że tak naprawdę mówicie trochę o tym, co dzieje się teraz?
- Bartek Przybyszewski: Absolutnie tak. Można by było zrobić taki eksperyment – opisać wybory parlamentarne roku 2005 i wymienić postaci, które były wtedy istotne dla polskiej polityki, by przekonać się, że ogromna ich część kandyduje i jest istotna dla polskiego życia publicznego i dziś.
- Mateusz Witkowski: Podpisuję się pod tym. Wraz z 2005 rokiem pożegnaliśmy ostatni rząd, który nie był bezpośrednio powiązany z ego tripem Donalda Tuska i ego tripem Jarosława Kaczyńskiego. Od dziewiętnastu lat jesteśmy w klinczu.
Planujecie już kolejne publikacje? Rozumiem, że teraz na tapet weźmiecie lata 2010-2015. Czy to już za daleko? A może za blisko?
- Bartek Przybyszewski: Ja wolałbym się cofnąć. Wydaje mi się, że dystans pomiędzy rokiem 2015 a 2024 jest jeszcze zbyt mały, żeby zrozumieć, co rzeczywiście się wydarzyło oraz omówić to w interesujący sposób. Okej — dałoby się opowiedzieć o zajawce na słowiańskie klimaty w polskiej muzyce, która przyszła wraz z Donatanem i Cleo. Ale już o Andrzeju Dudzie niekoniecznie, bo jeszcze nie wiemy, jakie będzie historyczne znaczenie tej postaci.
- Mateusz Witkowski: Myślę, że to, co działo się po 2010 roku, ze względu na wspomnianą bliskość, jest jeszcze mało nęcące dla potencjalnego czytelnika czy czytelniczki. Bo choć w naszych książkach i podcastach stronimy od bezrefleksyjnej nostalgii, nie mamy jednak złudzeń: element nostalgiczny to dla wielu odbiorców pierwsza przyczyna, dla której postanawiają sprawdzić Podcastex. Być może wrócimy do lat dziewięćdziesiątych, ale podejdziemy do nich w nieco mniej oczywisty sposób? „Czas pokaże", jak mówił poeta.
Więcej rozmów z waszymi ulubionymi postaciami ze świata kultury znajdziecie w dziale Wywiady.
Zdjęcia w artykule: materiały promocyjne, fot.: Laura Bielak
Komentarze (0)