Ma dwadzieścia lat, pochodzi z Krakowa i w swoją muzyczną podróż wyruszył za sprawą autorskich interpretacji różnych znanych utworów. Covery umieszczał na swoim kanale na YouTube, ale w końcu poczuł apetyt na więcej. Miał okazję zasmakować uroku wielkiej sceny dzięki udziałowi w projekcie Wodecki Twist Festiwal oraz koncertom z orkiestrą Miuosha. Jego płyta „Czekam na świt” jest eklektyczna, ale spaja ją wrażliwość oraz charakterystyczny wokal. Zanim posłuchacie, koniecznie przeczytajcie ten wywiad.
Rozmowa z Wiktorem Waligórą:
Aleksandra Woźniak-Tomaszewska: Na polskiej scenie muzycznej od lat dzieje się bardzo wiele. Rapowe labele co chwilę chwalą się nowymi podopiecznymi. Wytwórnie alternatywne śmiało mogą stawać z nimi w szranki. Radiowe listy przebojów też puchną od ciekawych kawałków nowych głosów. Debiut w takim momencie to wyzwanie?
- Wiktor Waligóra: Fajnie jest debiutować w każdym momencie (śmiech), chociaż zgadzam się, że teraz w muzyce dużo się dzieje, więc debiut stanowi wyzwanie. Mnie to cieszy, bo fakt, że pojawia się tyle nowości jest dla mnie motywujący. Jeśli jako artysta chcesz pokazać swoją twórczość, musisz się postarać i robić wszystko najlepiej jak się da. W przeciwnym razie możesz zostać przyćmiony. Duża ilość nowych głosów na polskiej scenie podnosi poziom twórczości.
Materiały prasowe Sony Music Entertainment Poland
Zaczynałeś od coverów. Na twoim kanale na YouTube jest kilka filmów z interpretacjami znanych piosenek. Zauważyłam, że to bardzo zróżnicowany repertuar. Jest tam „Wilcza zamieć” Priscilli z gry „Wiedźmin III”, „Nie Kłami” Dawida Podsiadły czy „Czas nas uczy pogody” Grażyny Łobaszewskiej. Czym kierujesz się przy wyborze kawałków do stworzenia własnych aranżacji?
- Mam dwa kryteria. Oryginał musi mnie czymś urzec, zapaść mi w pamięć, a ja muszę być w stanie go przearanżować na pianino lub móc zaśpiewać a cappella. Niektóre kawałki – rockowe czy elektroniczne – bardzo mi się podobają i mają dobrą tonację, ale trudno je przepisać na inny instrument, a bez muzyki nie mają tej samej mocy.
A czym urzekła cię piosenka „Wilcza zamieć” z „Wiedźmina III”? Grałeś w tę grę?
- Melodia w tej piosence jest boska! Podoba mi się też mroczny klimat i tonacja. Jak posłuchałem tego utworu, to od razu wiedziałem, że idealnie pasuje do mojego głosu. Ale w samą grę nie grałem. Jestem mało komputerowy. „Wiedźmina” znam wyłącznie jako fenomen kulturowy, a nie uniwersum. Nie czytałem książek Andrzeja Sapkowskiego i nie widziałem serialu. Chyba muszę to nadrobić (śmiech).
Co daje praca nad piosenkami innych artystów w kontekście tworzenia własnego materiału? Czego nauczyłeś się w trakcie tworzenia swoich interpretacji?
- Czymś, czego wciąż się uczę, jest pisanie tekstów. Nigdy nie przychodziło mi to naturalnie czy z łatwością, ale chyba mogę powiedzieć, że teraz jest lepiej (śmiech). Dzięki słuchaniu muzyki innych twórców, dzięki pracy nad moimi interpretacjami ich piosenek mogłem spojrzeć na swój warsztat i szukać nowych sposobów opowiadania historii. Zagłębiałem się w teksty, dostrzegałem wiele ciekawych zabiegów stylistycznych.
Z resztą nie tylko praca nad coverami pomaga w rozwoju artystycznym. Każda przesłuchana płyta poszerza horyzonty muzyczne, ja staram się dużo słuchać, by móc znajdować coś dla siebie, inspirować się. Jednak nie umiałbym wskazać jednej osoby czy zespołu, który dał mi najwięcej.
A czego słuchasz? Twoja playlista jest szeroka jak lista coverów czy zdarza ci się wpadać w bańki?
- Kiedyś miałem tendencję do wpadania w bańki i nie słuchałem niczego, co nie było smutną balladą wywołującą łzy od pierwszych nut (śmiech). Staram się z tego wychodzić. W poprzednim roku przesłuchałem bardzo dużo piosenek, obok których wcześniej przeszedłbym obojętnie. Zacząłem na przykład słuchać rapu. Teraz uważam, że z każdego gatunku da się czerpać, na świecie jest tyle dobrej muzyki, że grzechem byłoby nie korzystać z jej potencjału!
Materiały prasowe Sony Music Entertainment Poland
Twoja płyta „Czekam na świt” wydaje mi się bardzo różnorodna. Są tu piosenki, do których można się zasmucić („Sztorm”), są takie, do których chce się potańczyć („Kosmos”). Jak powstawał materiał na album?
- Cały proces tworzenia tej płyty to jedno wielkie poszukiwanie. Na początku nie wiedziałem, jaką dokładnie muzykę chciałbym robić. Stąd to zróżnicowanie materiału. Próbowałem różnych brzmień i dobrze się bawiłem. Lubię myśleć, że ta płyta stanowi zapis moich przeżyć, z którymi być może mogą się utożsamić ludzie w moim wieku. Wychodzenie z nastoletniości i wchodzenie w dorosłość, to bardzo ciekawy etap w życiu. Wtedy wiele emocji przeżywa się na wyrost. Albo właśnie adekwatnie? (Śmiech).
Przez chwilę bałem się braku spójności. Jak przesłuchałem finalną wersję piosenek ułożonych tak, jak to ostatecznie jest na płycie, uznałem, że brzmi to dobrze, że ma to sens. Udało mi się stworzyć spójną opowieść – jeśli nie jest spójna muzycznie, to na pewno jest spójna lirycznie.
Zauważyłam, że o młodych artystach muzycznych często mówi się, że są „głosem swojego pokolenia”. Ciebie z kolei Gazeta Wyborcza okrzyknęła „nadzieją polskiej muzyki”. Jak się czujesz z takimi określeniami?
- Jeśli chodzi o bycie „głosem pokolenia”, to byłbym ostrożny z nadawaniem komukolwiek takiej łatki. Staram się opowiadać o swoich własnych emocjach czy doświadczeniach. Zanim zacząłem robić muzykę na maksa, moje życie wyglądało bardzo zwyczajnie (śmiech), co z resztą opowiadam w piosenkach. Myślę, że dużo osób w moim wieku może się z tym utożsamić. Jednak na pewno są tacy, z którymi to zupełnie nie rezonuje i to jest całkowicie naturalne.
Co do bycia „nadzieją polskiej muzyki” – to fajne określenie, ale nie jestem pewny, co ono dokładnie oznacza. Na pewno jest ono motywujące, bo skoro ludzie wierzą w to, że dzięki mojej muzie mogę się wybić, że jest ona wartościowa, to mnie cieszy. Chyba wolę to określenie niż „głos pokolenia”, ale żadna łatka nie będzie ważniejsza od tworzenia. Staram się robić swoje. Im większej ilości oczekiwań chce się sprostać, tym gorzej to wychodzi.
Debiuty są według mnie niezwykle ciekawe, bo każdy artysta ma inne podejście do układania pierwszego krążka. Jedni starają się pokazać swoje możliwości techniczne, inni odsłaniają się emocjonalnie, a jest też grupa twórców, którzy swoją debiutancką płytą uchylają tylko rąbka tajemnicy, żeby pełnię swojej wrażliwości artystycznej pokazać na kolejnych albumach. Jak jest z Tobą?
- Pierwsza płyta jest po prostu zbiorem moich przemyśleń i przeżyć z pierwszych dwudziestu lat mojego życia. O drugiej zacząłem myśleć, nawet napisałem już pierwszy numer, ale kompletnie nie umiem ocenić, czy oba materiały będą do siebie podobne. Może wyjdzie mi z tego jakiś bardziej złożony koncept? Myślę, że musimy wrócić do tego pytania, jak już wydam drugi album. Zadasz mi je jeszcze raz, a ja będę dokładnie znał odpowiedź (śmiech).
Zauważyłam, że o artystach debiutujących mówi się w kontekście ich aktywności w mediach społecznościowych. Co wrzucają? Czym się nie dzielą? Jak komunikują się z fanami? Pytam cię jako przedstawiciela młodego pokolenia twórców: dlaczego to takie ważne?
- Mnie na socialach jest mało, mam niewielkie zasięgi. Mediów społecznościowych używam wyłącznie do komunikacji ze słuchaczami. Nie ujawniam nic prywatnego, chcę pokazywać, co się u mnie dzieje muzycznie. Jednocześnie mam poczucie, że dbanie o swoją obecność w mediach społecznościowych jest ważne. Czuję, że gdybym miał większe zasięgi, to częściej pojawiałyby się propozycje udziału w różnych projektach. Pewnie częściej podchwytywałyby mnie media tradycyjne, czyli telewizja czy radio.
Jednak muszę przyznać, że czuję awersję do zbytniego odsłaniania się w internecie. Kiedyś znalazłem artykuł na swój temat, w którym nagłówki brzmiały mniej więcej tak: „Wiktor Waligóra dziewczyna/rodzina/wzrost”. To było śmieszne, ale jeszcze bardziej rozbawiła mnie treść: „niestety nie wiadomo, ile wzrostu ma Wiktor Waligóra” i tak było w każdym akapicie niezależnie od tematu (śmiech).
Jak rezygnacja z pokazywania życia prywatnego w mediach społecznościowych ma się do odsłaniania duszy i wrażliwości przed słuchaczami? Dlaczego to drugie przychodzi łatwiej?
- Dla mnie muzyka jest ucieczką od rozmowy o swoich emocjach. Zawsze byłem słaby w mówieniu o tym, co czuję. Znalazłem jednak sposób, by opowiadać o tym wszystkim na własnych zasadach – pisząc piosenkę, mogę zdecydować, jak bardzo się odsłonię. Mogę ukryć się za metaforą i czuć się komfortowo.
Materiały prasowe Sony Music Entertainment Poland
Porozmawiajmy o koncertach. Wziąłeś udział w projekcie Wodecki Twist, grałeś z orkiestrą Miuosha. Wyobrażam sobie, że występ pod choćby najzacniejszym szyldem projektowym nie może się równać z występ pod własnym. Jak czujesz się ze swoim autorskim materiałem na scenie?
- Granie swoich rzeczy to zupełnie inna bajka. Za swój materiał czuję zdecydowanie większą odpowiedzialność. Jeśli coś pójdzie nie tak na koncercie spod znaku Męskiego Grania czy innego projektu, to nikt nie powie, że był na słabym koncercie Wiktora, tylko to złe wrażenie się rozmyje. Poza tym frajda płynąca z dzielenia się własnymi piosenkami jest ogromna. Opowiadanie autorskich historii to bardzo emocjonalne wydarzenie, ale muszę przyznać, że koncerty w ramach projektu Wodecki Twist zrobiły na mnie olbrzymie wrażenie ze względu na rozmach, wielkość publiczności. Jednak nadal czuję, że moje własne koncerty bardziej mnie ekscytują.
Więcej rozmów z waszymi ulubionymi twórcami i twórczyniami znajdziecie w dziale Wywiady.
Zdjęcie okładkowe: Materiały prasowe Sony Music Entertainment Poland
Komentarze (0)